Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
aktualizacja

Energetyczne odcięcie. "To stereotyp, że rosyjskie surowce są tańsze"

Podziel się:

Polska odcina się od rosyjskiej energetyki, sama mierząc się z trudną sytuacją rynkową, bo inflacja zaczęła szybko rosnąć, przebijając psychologiczny pułap 10 proc. A największym motorem wzrostu inflacji jest właśnie energetyka. Czy stać nas na rezygnację z rosyjskich paliw? Ekspert dr Dawid Piekarz przekonywał w programie "Money. To się liczy", że jak najbardziej, bo "tanie rosyjskie surowce" to stereotyp. Tłumaczył też, kiedy możemy spodziewać się cenowej normalności w energetyce.

Energetyczne odcięcie. "To stereotyp, że rosyjskie surowce są tańsze"
Polska odcina się od rosyjskiej energetyki. Paradoksalnie to nie tak droga procedura, jak mogłoby się wydawać (photo by Mike Kemp/In Pictures via Getty Images) (GETTY, Mike Kemp)

Krzysztof Majdan, money.pl: Rewolucja dzieje się na naszych oczach, odcinamy się od rosyjskich surowców, bo ich eksport stanowi bez mała 1/3 rosyjskiego budżetu, a wiemy, na co Rosja swój budżet wydaje. Chwalebne, pytanie brzmi - czy realne?

Dr Dawid Piekarz, wiceprezes Instytutu Staszica: Paradoks polega na tym, że my w tej chwili tak naprawdę bardziej stawiamy kropkę nad "i", niż rozpoczynamy rewolucję. Decyzja, że odchodzimy od rosyjskiego gazu zapadła rok temu, kiedy zdecydowaliśmy się nie przedłużać kontraktu jamalskiego, lecz korzystać wyłącznie z Baltic Pipe i gazu LNG z morza.

Co się tyczy ropy, w ciągu ostatnich siedmiu lat z mniej więcej 90 proc. importu ropy z Rosji zeszliśmy do ok. 50 proc. Natomiast mieliśmy w 2019 r. taki poligon doświadczalny, kiedy przez dwa miesiące nie działał rurociąg "Przyjaźń", całość ropy szła z morza, nie zobaczyliśmy różnicy na stacjach ani w wynikach polskich rafinerii. Okazuje się, że można się na tę ropę przepiąć bezproblemowo. Z węglem to trochę bardziej skomplikowana sprawa, ale to też nie jest tak, że ten węgiel jest nam potrzebny do bezpieczeństwa energetycznego.

Dalsza część wywiadu pod materiałem wideo

Zobacz także: Škoda Superb Combi PHEV na trasach Beskidu Śląskiego

Bo rosyjski używany jest głównie w gospodarstwach domowych i spółdzielniach mieszkaniowych.

Nasze górnictwo jest nastawione głównie na produkcję węgla dla elektrowni. To węgiel, który jest drobny, zanieczyszczony, w domowym piecu się go nie spali. Jednak sytuacja w przypadku węgla jest bardziej zawiła.

Dlaczego?

Z górnictwem stoimy na rozdrożu. Nie jest tak, że całe polskie górnictwo jako takie jest do zaorania, bo jest nierentowne. Mamy paradoksalnie jasny podział - żeby zabezpieczyć polską energetykę, trzeba nam zabezpieczyć pięć, może siedem kopalń. To jest tzw. zero plus, czyli zakłady, które zarabiają lub przynajmniej nie dają strat. To ciągnie za sobą ogon zakładów, które już dawno powinny być wyłączone. Najpierw chciano ten proces przeciągnąć, potem wszedł europejski Zielony Ład i okazało się, że trzeba wygaszać całe górnictwo.

Czyli?

Żeby zwiększyć nasze wydobycie i produkować to, czego potrzebują gospodarstwa domowe, trzeba w te sensowne, rentowne kopalnie zainwestować. Ale żeby zainwestować, trzeba wiedzieć, jak długo i intensywnie możemy tego węgla używać. To dla polskiej dyplomacji, czy rządu jedna z najważniejszych informacji, którą powinni "wydębić" z Brukseli.

Bo jeśli okaże się, że węgiel przestał być paliwem wyklętym, że można go używać w procesie transformacji i niekoniecznie trzeba na siłę zastępować go gazem, tak jak to było zakładane wcześniej, to może się okazać, że trzeba wcześniej ruchy finansowe w tym sektorze wykonać, gdzie te pieniądze się zwrócą albo nie zmarnują. W zamian szybciej zamykać zakłady, w których nie ma szans na rentowność. Los polskiego górnictwa rozstrzygnie się nie na Śląsku czy w Warszawie, lecz Brukseli.

Drugi problem polega na tym, że Fundusz Sprawiedliwej Transformacji, który właśnie miał służyć odchodzeniu od węgla, został włączony do KPO i razem z nim zamrożony. Nasze porozumienie z Brukselą zakłada pomoc publiczną dla górnictwa tylko na zmniejszanie wydobycia i wygaszanie. Dziś znalazłem informację o jednej ze spółek węglowych, która została zapytana o możliwość zwiększenia wydobycia. A przecież kilka lat temu zobowiązała się do zmniejszenia. Co mamy zrobić, to istotne pytanie, które musi paść w Brukseli.

Wracając do gazu, w głównej mierze opieramy się na Baltic Pipe, który ma być oddany jesienią. Co w tym gazowym uniezależnianiu może się nie udać?

Jesteśmy już po dobrej stronie, ten rurociąg technicznie rzecz biorąc, jest gotowy. Dokładana jest do niego infrastruktura, prowadzone są testy, więc nie ma się za bardzo co tu zepsuć.

Jak to wpłynie na ceny na giełdzie towarowej, a co za tym idzie, kieszenie?

Żyjemy trochę w dwóch światach, kryzys energetyczny nie zaczął się, gdy Rosja wjechała do Ukrainy, on się zaczął we wrześniu zeszłego roku, gdy Rosja zaczęła "wygładzać" Europę gazowo. Po wyroku sądu niemieckiego twierdzącym, że Nord Stream 2 powinien podlegać prawu europejskiemu, Rosja ścięła dostawy spotowe, czyli te, które nie są w kontraktach długoterminowych, tylko można zamawiać na bieżąco. I gazu zaczęło brakować w Europie i na całym świecie, ceny poszybowały.

Będziemy płacić ceny giełdowe. Tu się nic nie zmieni. To nie jest tak, że gdy mamy kontrakt terminowy, a gaz na świecie kosztuje 100 dol., to ktoś go nam będzie sprzedawał za 20 dol., tylko dlatego, że taki kontrakt zawarliśmy. W ostatnich latach zaczęto przechodzić do metody pół na pół, połowa kontraktu terminowego po to, by mieć uśrednioną cenę i zabezpieczenie dostaw, a drugą połowę kupujemy na spocie, ryzykując, że podrożeje albo korzystając, że stanieje. Będziemy tak naprawdę płacić cenę rynkową, natomiast można zakładać, że najgorsze szoki popytowe są za nami.

Mówił pan, że z ropą pójdzie dość łatwo. Jak wygląda udział źródeł dostaw i skąd tę ropę można kupować, jeśli nie od Rosji?

Ten udział spadł znacząco. Ok. 50 proc. używanej w Polsce ropy pochodzi z Federacji Rosyjskiej. Rafinerie najczęściej powstają na nabrzeżach, transport rurociągowy między krajami jest ewenementem. Rurociąg "Przyjaźń" jest elementem Układu Warszawskiego, Rosja swoje kraje satelickie uzależniała od surowców i "spinała na twardo" rurociągami, żeby ktoś nie pomyślał, że ropę można brać z innego kierunku, więc tutaj jesteśmy w stanie zaopatrzyć się z morza. Mamy polskie rafinerie, do Orlenu należą rafinerie na Litwie i w Czechach, czeskie mają połączenia rurociągowe do Adriatyku, mamy wyjścia na morze we wszystkich kierunkach.

A skąd ją brać?

Strategicznym inwestorem fuzji Orlenu i Lotosu jest Saudi Aramco, największa naftowa firma świata. Żebyśmy sobie uświadomili - jeśli weźmiemy i złączymy razem 11 następnych firm w kolejce, dadzą wielkość, o jakiej mówimy. Co dziesiąta baryłka ropy jest wydobywana przez Saudi Aramco. Ich wejście do Lotosu też zostało obudowane, mamy strategicznego partnera, który będzie dostarczał ropę. Stany Zjednoczone pracowały, by otworzyć inne możliwości eksportu, trwa proces zdejmowania sankcji z Iranu, który chciałby wrócić na te rynki, a jego ropa jest podobna do rosyjskiej.

Amerykanie mówią o Wenezueli, która jest bankrutem, ale siedzi na ropie. To, co się nie przebiło ostatnio, a jest ważne, to ruch USA. Kazali wszystkim firmom z koncesjami wykorzystywać je maksymalnie, pełne wydobycie. Jeśli ktoś zostawi niewykorzystane moce, będą kary. Teraz mamy do czynienia z sytuacją, w której jeśli spojrzymy na consensus banków inwestycyjnych, mówi się, że po zakończeniu działań wojennych w Ukrainie, w 2022-2023 cena ropy powinna oscylować między 75 a 90 dol. za baryłkę.

A dziś?

Dziś mamy około 100 dol. Bardziej dobija drogi dolar niż cena tej ropy. Można powiedzieć, że te 75-90 dol. to taki stan sprzed kryzysu, cofniemy się z cenami mniej więcej do poziomu z przełomu 2020 i 2021 r. Nie byłby to zły stan.

Jaki jest koszt uniezależnienia się? Tarcze, ceny surowców, a dziś jest dzień "inflacyjny".

Żyjemy w nie do końca prawdziwym stereotypie, który mówi, że surowce z Rosji są tańsze, a z reszty świata droższe. Jak się okazało w przypadku gazu, niekoniecznie. Kontrakt jamalski był droższy niż LNG, a to najdroższa odmiana gazu. Z Jamału braliśmy wymagane minimum, a całą resztę kupowaliśmy przez pośredników z Nord Stream, bo bardziej się opłacało.

Jest coś, co nazywa się dyferencjałem ural brent. To różnica cenowa pomiędzy ropą z Morza Północnego, która jest benchmarkiem, a ropą rosyjską, tańszą, bo bardziej zasiarczoną, trudniejszą w przerobie. W 2021 r. ten dyferencjał wynosił 1-2 dolary, a ropa ogółem w tym czasie podrożała o 100 proc. Ta różnica jest kosztem, który można zniwelować dobrze wynegocjowanym kontraktem z innego kierunku. Zatem surowce rosyjskie, wbrew pozorom, nie są znowu tak tanie.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
gospodarka polska
gospodarka światowa
energetyka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl