Za pośrednictwem Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej (WGI) pan Michał z Warszawy zainwestował w sumie 300 tys. zł. - Skusiły mnie oferowane przez nich wysokie stopy zwrotu - przyznaje w rozmowie z money.pl.
Na początku wpisywał niskie kwoty, wypłacał je, sprawdzał i znowu wpłacał - coraz to wyższe. - Wydawało się, że to przedsięwzięcie jest bezpiecznie. Maklerzy z WGI organizowali dla nas (inwestorów - red.) śniadania. Mieli świetny PR. Rzucali znanymi nazwiskami, w zarządzie spółki były bardzo wiarygodne osoby, brnąłem więc w to dalej - przyznaje.
Jak mówi, był przekonany, że inwestuje pieniądze wyłącznie w aktywa dostępne na polskim rynku. I faktycznie początkowo były to głównie inwestycje w waluty na Forex, ale potem - już z akt sądowych - dowiedział się, że sfinansował osiedla socjalne dla ubogich emigrantów w Stanach Zjednoczonych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Do tej pory odzyskał tylko połowę zainwestowanej kwoty. Rozpoczynający się przed Sądem Okręgowym w Warszawie od nowa proces WGI daje mu kolejną nadzieję, że sprawiedliwości stanie się zadość, a on zobaczy w końcu pozostałe pieniądze, które rozpłynęły się we mgle.
W sprawie WGI jest w sumie 1156 pokrzywdzonych i 247,9 mln zł strat.
Scenariusz jak w filmie
Historia powstania i upadku WGI może służyć za scenariusz filmowy. Przez wielotomowe akta sądowe przewijają się nazwiska zarówno znanych maklerów giełdowych, w tym jednego rekina z Wall Street, znanych ludzi z tzw. świecznika oraz meksykańskich i kolumbijskich mafiosów narkotykowych.
Twórcy WGI - trzej młodzi ludzie: Maciej S., Łukasz K. oraz Andrzej S., bez odpowiednich kwalifikacji, z pomocą ówczesnej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (KPWiG, poprzedniczka KNF), która przyznała im we wrześniu 2004 r. koncesję na działalność maklerską oraz znanych twarzy (do uwiarygodnienia działalności wykorzystali m.in. nazwiska: Henryki Bochniarz, Dariusza Rosatiego czy Witolda Orłowskiego), weszli przebojem na polski rynek finansowy.
Robert Nogacki, prawnik i właściciel Kancelarii Prawnej "Skarbiec", pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych i przedstawiciel społeczny poszkodowanych, mówi, jak działała grupa. - Pierwsi klienci, którzy zainwestowali pieniądze, dostawali duże stopy zwrotu i w ten sposób zachęceni stawali się automatycznie rzecznikami WGI i pomagali ściągnąć kolejnych inwestorów, którzy - jak się z czasem okazało - już nie byli beneficjentami systemu, ale jego płatnikami - opowiada.
Z ich wpłat regulowano bowiem wysokie zyski tych pierwszych inwestorów i przy okazji wyprowadzano pieniądze do spółek, których w grupie utworzono kilka.
Stracili 250 mln zł. Proces rozpocznie się od nowa
Wezwany do sądu w charakterze świadka prof. Witold Orłowski, który był członkiem zarządu domu maklerskiego WGI DM, powiedział m.in., że nic nie wiedział o wykorzystywaniu jego nazwiska przez maklerów.
"Nic nie wiedziałem o wykorzystywaniu mojego nazwiska wobec klientów. Samo w sobie użycie mojego nazwiska nie jest naganne, jeśli nie ma tam sugestii, że miałem wpływ na działalność WGI DM. Nigdy nie było zgody na używaniu mojego nazwiska przy promocji produktów WGI DM" - zeznał.
Orłowski wyjaśnił również, że do zasiadania w radzie nadzorczej WGI TFI S.A. skłonił go fakt otrzymania przez WGI DM zgody Komisji Nadzoru Finansowego na prowadzenie działalności. - Ogólne informacje na temat DM, które wówczas posiadałem, nie budziły moich podejrzeń i nie stwierdziłem w nich nieprawidłowości – podsumował.
Zrezygnował z tej funkcji w zarządzie, dopiero gdy proces przyznawania licencji zaczął się przedłużać. Zaznaczając, że nie zna okoliczności sprawy, dodał, że nie jest wykluczone, że kierownictwo spółki mogło być oszukiwane przez osoby zajmujące się bezpośrednio działalnością inwestycyjną.
Sąd Okręgowy w Warszawie, który przez 10 lat badał tę sprawę, nie miał wątpliwości, że najistotniejszym ogniwem powodzenia WGI była jej współpraca z amerykańskim podmiotem - Wachovia Securities - w którym zatrudniona była grupa maklerów pod kierownictwem Romana Ś., rekina giełdowego z Wall Street.
Urodzony w 1980 r. Ś. był najmłodszym licencjonowanym maklerem w historii nowojorskiej giełdy. Pracował na parkiecie, mając zaledwie 18 lat.
Do Wachovia Securites ściągnął ponad 100 bogatych klientów z całej Europy pozyskując od nich fundusze w kwocie 400 mln dol.
W czasie kiedy Ś. był wiceprezesem Wachovii, była to trzecia co do wielkości firma inwestycyjna w Stanach Zjednoczonych z ponad 10 tys. brokerów pracujących w 700 biurach, którzy zarządzali aktywami o łącznej wartości 680 mld dol.
Podczas pracy w Wachovii Ś. zaczął dokonywać osobistych inwestycji w wielorodzinne nieruchomości na wynajem w Nowym Jorku, Tennessee i Arkansas. W sumie nabył i przebudował prawie 400 mieszkań (działo się to w latach 2004-2009).
W 2013 r. Ś. - jak podaje brooklynda.org - zakończył pracę w branży papierów wartościowych. Ogłosił upadłość, a jego majątek zajęła wyznaczona przez sąd kurator. Oskarżono go w kilku jurysdykcjach o kradzież pieniędzy zamożnych klientów.
Również Wachovia Securities dość szybko, bo w 2008 r. została przymusowo sprzedana firmie Wells Fargo. Jak donosił wówczas Wall Street Journal, prokuratorzy federalni wszczęli śledztwo w sprawie Wachovii w związku z udzieleniem pomocy w praniu pieniędzy z narkotyków przez meksykańskie i kolumbijskie firmy przekazujące brudne pieniądze.
W marcu 2010 r. Wachovia przyznała się do "poważnych i systemowych" naruszeń ustawy o tajemnicy bankowej, które do działania pozwoliły meksykańskim i kolumbijskim kartelom narkotykowym na wypranie 378,4 mln dolarów (było to w latach 2004-2007), co stanowiło w tamtym okresie "największe naruszenie ustawy o tajemnicy bankowej".
W wyniku prowadzonego postępowania orzeczony został wobec Wachovii przepadek 110 mln dol. oraz wymierzona została grzywna w wysokości 50 mln dol.
Z tego 16,6 mln dol. trafiło - za sprawą syndyka masy upadłościowej WGI Sp. z o.o., Lechosława Kochańskiego - do Polski.
Skąd dokąd płynęły pieniądze?
Dziś syndyk pytany przez nas o szczegóły tej sprawy mówi, że jego postępowanie upadłościowe zakończyło się 12 lat temu i mało rzeczy pamięta.
Pan Michał pamięć ma lepszą. - Pierwszy syndyk szybko zakończył pracę nad tą sprawą, później powołano pana Kochańskiego, który miał dobry kontakt z Amerykanami. Udało mu się odzyskać część pieniędzy ulokowanych w USA. Dostaliśmy zwroty odpowiadające zapisom, które WGI raportowało do KPWiG. Dane te były oczywiście zafałszowane, zaniżane, więc część osób dostała stosunkowo niewielkie środki - opowiada nasz rozmówca.
By uśpić czujność inwestorów, pokazywano im stan ich kont, który niewiele miał wspólnego z rzeczywistością. Jak pokazało dochodzenie prowadzone przez KPWiG, kwoty te różniły się od rzeczywistych sum nawet o 40 proc. Wszystko dlatego, że w tamtym czasie kwestia ta nie była uregulowana i inwestorzy WGI byli informowani o zakładanych zyskach, a nie rzeczywistym stanie swoich finansów.
Mechanizm przepływu pieniędzy w WGI był dość skomplikowany. W opinii biegłych wskazano, że środki inwestorów przekazywane były przez WGI Consulting sp. z o.o. w zarządzanie podmiotowi Wachovia Securities.
Inwestorzy nie mieli świadomości, że powiązana kapitałowo z domem maklerskim WGI spółka WGI Consulting sp. z o.o. inwestuje w obligacje korporacyjne na amerykańskim rynku nieruchomości, i że inwestycja ta została zabezpieczona ich środkami.
Pożyczki
Do dziś inwestorzy WGI nie odzyskali swoich pieniędzy, chociaż wskazywali prokuraturze nadzorującej śledztwo tropy, co mogło się z nimi stać. Wskazywali np. na pożyczki, jakich WGI udzielało różnym osobom.
Prawie 1 mln zł pożyczono spółce, której członkowie zarządu WGI byli udziałowcami; 150 tys. zł firmie, z którą związany był ojciec prezesa; 180 tys. zł - znajomym z rodzinnych stron prezesa.
Wreszcie członkowie zarządu pożyczali sobie samym. 750 tys. dol. przekazano w zarządzanie firmie z Bristolu, która - jak się okazało - nie miała uprawnień do zarządzania aktywami w Wielkiej Brytanii.
Z kolei willa w Radości prezesa WGI, warta 9-10 mln zł w kwietniu 2007 r., a więc rok po wybuchu afery, aktem darowizny została przekazana żonie prezesa WGI, a kilka miesięcy później do hipoteki wpisał się jego ojciec.
Syndyk Lechosław Kochański powiadomił też prokuraturę o tym, że WGI Consulting zaciągnęło kredyt w Wachovii i ze swojego konta w tej spółce przelewało następnie pieniądze na rachunki bankowe w Trustmark National Bank oraz w Credit Suisse.
Jak pisze w apelacji do wyroku uniewinniającego oskarżonych mec. Robert Nogacki, zarząd WGI przelał również na swoje prywatne rachunki bankowe w Szwajcarii - za pośrednictwem spółki powiązanej kapitałowo z grupą - w sumie ponad 10 mln dol. z pieniędzy wpłaconych przez ich klientów.
- Środki te nigdy do poszkodowanych nie wróciły. Teraz gdy proces zostanie wznowiony, sąd może ten niezbadany dotąd wątek zdefraudowanych pieniędzy sprawdzić, na co bardzo liczą pokrzywdzeni - przyznaje prawnik.
O to, co stało się z resztą nieodzyskanych pieniędzy, zapytaliśmy też Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Prokuraturę Okręgową w Warszawie. ABW odpowiedziało, że tylko prokuratura może nam udzielić szczegółowych informacji dot. dochodzenia. Z kolei Prokuratura Okręgowa odpisała, że akta znajdują się w sądzie, więc też nie mogą nam udzielić odpowiedzi.
Porażka państwa. Jakieś wnioski?
Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylając pod koniec czerwca tego roku wyrok sądu pierwszej instancji (który był uniewinniający dla członków zarządu WGI) i kierując sprawę do ponownego rozpatrzenia, w mocnych słowach mówił o porażce wymiaru sprawiedliwości.
Przypomnijmy: po ośmiu latach procesu w sądzie pierwszej instancji oskarżeni zostali uniewinnieni, gdyż jak podkreślała prowadząca tę sprawę sędzia Anna Bator-Ciesielska, prokuratura nie dostarczyła wystarczających dowodów na to, by skazać oskarżonych.
- W działalności WGI Domu Maklerskiego i WGI Consulting dochodziło do pewnych uchybień, ale nie każde uchybienie powoduje odpowiedzialność karną - podkreśliła w uzasadnieniu.
Ostre słowa padły pod adresem organów ścigania i Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (KPWiG, a obecnie KNF). Prokuraturze i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW) sędzia wytknęła bardzo słabą jakość materiału dowodowego. Sąd musiał wiele dokumentów sam ściągać z innych sądów, w których toczyły się wątki poboczne afery.
Czy państwo i podległe mu urzędy nadzorujące rynek finansowy wyciągnęły nauczkę z tej afery?
Okazuje się, że nie do końca. Świadczą o tym takie afery jak np. Interbrok Investment, Amber Gold czy GetBack. Twórcy piramid przenieśli się i z powodzeniem budują je na np. na rynku kryptowalut, jak również certyfikatów inwestycyjnych.
- W ostatnich latach doszło do zmian w regulacjach prawnych, które powodują, że inwestorzy w Polsce są bezpieczniejsi niż dekadę temu, ale wysokie stopy zwrotu z inwestycji powodują, że zawsze znajdą się chętni, by w takie przedsięwzięcie zainwestować - mówią nam eksperci ds. piramid finansowych.
Ich zdaniem istotne jest to, aby osoby, które decydują się na takie inwestycje, miały świadomość ponoszonego ryzyka, a często tak nie jest.
Polakom brakuje elementarnej edukacji ekonomicznej. Nie zwracają uwagi np. na cel kupowanych emisji obligacji korporacyjnych, nie weryfikują czy nie jest to np. spłata wcześniejszych emisji, czyli klasyczne rolowanie długu.
Nie interesują się również tym, czy obligacje, które nabywają, są zabezpieczone na wypadek niewypłacalności emitenta.
Brak podstawowej wiedzy ekonomicznej konsumentów jest wykorzystywany w wielu branżach, nie tylko na rynkach finansowych. Jako przykład można podać głośne sprawy związane ze sprzedażą abonamentów medycznych dla seniorów po 65. roku życia w cenie 7-8 tys. zł za rok, gdzie poszkodowanych jest kilka tysięcy osób.
Seniorzy, którzy na początku działalności kupili abonament w okazyjnej cenie, praktycznie bez limitu usług, dostawali usługi faktycznie bez ograniczeń - na zachętę, ale kolejni, którzy przystępowali do systemu, już nie mieli świadczonych usług, ich wpłaty szły w całości na pokrycie usług tych pierwszych klientów oraz na wydatki własne zarządu spółki.
Czy sąd zdąży przed przedawnieniem zarzutów?
Jak podkreśla mec. Nogacki, zarzuty wobec oskarżonych w sprawie WGI jeszcze się nie przedawniły. W tym przypadku przedawnienie zależy od wagi przestępstwa.
- Z uwagi na fakt, że mamy do czynienia z przestępstwem wyrządzenia szkody w obrocie gospodarczym, datą graniczną jest rok 2031 - tłumaczy prawnik. - Jest szansa, że sprawa skończy się przed wskazaną datą. Niemniej ze względu na obciążenia sądów, nie można wykluczać żadnego scenariusza - dodaje.
Akta sądowe afery WGI są już przekazane przez Sąd Apelacyjny, który uchylił wyrok sądu pierwszej instancji, do Sądu Okręgowego w Warszawie. Wylosowano także skład sędziowski, który poprowadzi sprawę. Termin pierwszej rozprawy nie został jeszcze wyznaczony.
Były rekin nowojorskiej finansjery Roman Ś. w 2021 r. wrócił po kilkuletnim urlopie do pracy w Savant Strategies, firmy, którą współtworzył w 2013 roku, jako wiceprezes. Savant Strategies świadczy usługi doradztwa w zakresie zarządzania firmą średniej wielkości, głównie w Ameryce Łacińskiej, Europie i Afryce Południowej.
Katarzyna Bartman, dziennikarka money.pl