Górale w rozpędzającym się sezonie wakacyjnym muszą mierzyć się z poważnym problemem. Restauratorzy, właściciele pensjonatów czy hoteli zwracają uwagę, że brakuje ludzi do pracy.
- Od zimy nie możemy znaleźć dwóch osób do kuchni oraz do obsługi klienta. Jest problem, ale ratują nas przyjaciele ze Wschodu. Polacy w gastronomii to gatunek wymarły - mówi w rozmowie z money.pl pracownik jednej z restauracji na zakopiańskich Krupówkach.
Dodaje, że w innych miejscach sytuacja często wygląda znacznie gorzej. Są jednak i tacy, którzy tych problemów nie mają. W restauracji Stek w Zakopanem usłyszeliśmy, że "ekipa na sezon jest już gotowa".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Problemy ze znalezieniem pracowników sezonowych na Podhalu nie są niczym nowym. Już w 2018 r. Agata Wojtowicz, szefowa Tatrzańskiej Izby Gospodarczej (TIG), w rozmowie z TVN24.pl mówiła, że "braki w dużej mierze uzupełniają pracownicy spoza UE, głównie z Ukrainy".
Minęło pięć lat i jej zdaniem "jest jeszcze gorzej". - Nie przyjechali do nas pracownicy sezonowi z Ukrainy, którzy robili to wcześniej. Są uchodźcy, ale to przede wszystkim kobiety z dziećmi. Gastronomia czy hotelarstwo wymagają tymczasem pracy zmianowej, często w nocy - opowiada nam Wojtowicz.
Dodaje, że w każdej karczmie na Podhalu wywieszono kartkę z ofertą pracy. - I nie ma chętnych - podkreśla
Praca sezonowa albo socjal
Andrzej Buńda, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Zakopanem, zaznacza, że cały czas jest zapotrzebowanie na pracowników. W samym urzędzie jest kilkanaście ofert, ale "pracodawcy również szukają swoimi kanałami".
Praca w turystyce jest specyficzna. Wydłużone godziny pracy, zajęte weekendy, więc nie zawsze udaje się znaleźć chętnych. Jeszcze przed wojną przyjeżdżało do nas wielu Ukraińców w celach zarobkowych i to oni zastępowali Polaków - wspomina Buńda.
Dlaczego w takim razie brakujących na rynku pracy Ukraińców nie zastąpią Polacy?
- Kiedyś siłą sezonową byli studenci, ale już dawno zniknęli. Sami Polacy potrafią świetnie obchodzić się z socjalem. Przed wprowadzeniem 500 plus do podstawowych prac garnęły się kobiety z okolicznych wiosek. Po roku obowiązywania programu zrezygnowały z tego i wolą brać świadczenia socjalne. Dostaną 500 plus, więc po co się troszczyć o inne rzeczy? - pyta retorycznie szefowa TIG.
W opinii Agaty Wojtowicz "trzeba pomagać ludziom biedniejszym i mniej zaradnym, ale w inny sposób".
Przynajmniej jedna osoba z rodziny powinna pracować na etacie, od tego jest odciągany podatek, więc poniekąd rodzina sama się zrzuca na świadczenie. Obecnie podajemy wszystko na tacy - dodaje nasza rozmówczyni.
Demografia uderza w rynek pracy
Na inny aspekt zwraca uwagę Jan Gąsienica-Walczak, były zastępca burmistrza Zakopanego oraz wieloletni dyrektor urzędu pracy w tym mieście.
- Zakopane oraz całe Podhale cechują się rodzinnymi firmami. Jednoosobowych działalności gospodarczych jest ok. 7-8 tys., tylko Kraków ma więcej w Małopolsce. Miejscowości rolnicze, jak Witów, Kościelisko czy Chochołów, stają się turystyczne. A już są przecież Białka i Bukowina Tatrzańska. Gdy wynajmuje się pokoje czy prowadzi gastronomię, to w pierwszej kolejności zatrudnia się bliższą i dalszą rodzinę. A rąk do pracy z każdą nową restauracją potrzeba więcej - ocenia dla money.pl Gąsienica-Walczak.
Dodaje, że starzejemy się jako społeczeństwo. Młodzi wyjeżdżają, także za granicę i wkrótce miejscowości turystyczne będą borykać się z jeszcze większymi problemami.
Były lata, gdy bezrobocie w Zakopanem wynosiło 13-14 proc. Wtedy ludzie szukali pracy. Teraz jest odwrotnie i to praca szuka ludzi. Od 15 lipca do 15 sierpnia jest szczyt turystyczny i będzie potrzeba jeszcze więcej pracowników - ocenia.
Jak Podhale sobie z tym poradzi? - Wszyscy zakasują rękawy, także menedżerowie i właściciele. Pracujemy po kilkanaście godzin, bo w ten sposób można uzupełnić braki kadrowe. Chętni biorą nadgodziny - podkreśla szefowa TIG. - Ratunku upatrujemy w Ukraińcach, którzy po wojnie przyjadą do Polski. Mieszkające u nas panie deklarują, że chcą tu zostać - dodaje.
Mazury i Pomorze "dają radę"
Inna sytuacja panuje na Mazurach. Norbert Kardahs z oddziału warmińsko-mazurskiego Polskiej Izby Turystyki przyznaje, że ludzi do pracy nie brakuje.
- Jest duża rotacja, szczególnie w pomocy kuchennej i obsłudze około turystycznej. Na początek oferowana jest im najniższa krajowa, ale gdy pracownik ma kwalifikacje i pokaże, że coś potrafi, to stawki idą w górę - stwierdza.
Marek Szmit z hotelu Tajty w Wilkasach mówi, że "nie jest tak różowo i wesoło, ale lepiej niż rok wcześniej". - Nie musieliśmy szukać pracowników, zatrudniamy ich ok. 40. Pochodzą z Polski, Ukrainy i Gruzji. Gdy ktoś przykłada się do pracy, to dostanie podwyżkę, nie chcemy się pozbywać dobrego pracownika. To inwestycja w przyszłość.
W podobnym tonie wypowiada się Agnieszka Maszner-Paprocka z Izby Gospodarczej Hotelarstwa Polskiego. Sama prowadzi hotel na Pomorzu Zachodnim.
- Jest problem z pracownikami, ale trzeba o nich zadbać i szukać na początku roku, a nie na ostatnią chwilę. Sami przez cały rok przyjmujemy w każdym miesiącu po kilkanaście osób na praktyki, część z nich wraca do nas w sezonie. Znają miejsce i dobrze się u nas czują. Problem jest z szefami kuchni oraz kucharzami, bo sezonowo otwierane miejsca gastronomiczne kuszą wysokimi wynagrodzeniami. Tutaj nie trzeba utrzymywać pracownika przez cały rok. Do tego część wynagrodzenia wypłacana jest bardzo często "pod stołem". To nie hotelarze są skąpi, tylko konkurencja potrafi być nieuczciwa. I wtedy zostaje się bez pracowników - podsumowuje.
Piotr Bera, dziennikarz money.pl