Polacy ruszają na urlopy, za restauratorami z nadmorskich miejscowości pierwszy tydzień wakacji. Jak sami mówią, sezon dopiero nadejdzie – a właściwie mają na to nadzieję. Jak dotąd ruch jest niewielki, a osoby, które odwiedzają lokale nad Bałtykiem, sprawdzają dwa razy, czy stać ich na jedzenie na mieście.
Jak słyszymy od właścicieli lokali nad Bałtykiem, poza tymi Polakami, którzy szukają oszczędności, jedzą w pensjonatach czy wybierają zapiekankę zamiast obiadu, są też tacy, którzy podczas wakacji dają upust swoim frustracjom.
Zdarzają się przypadki jawnego chamstwa – mówi wprost właścicielka restauracji w Krynicy Morskiej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Potrafią zwyzywać kelnerkę"
– Ostatnio przyszło do nas trzech staruszków z pobliskiego sanatorium. Dwie panie zamówiły dwie wody mineralne, a pan Pepsi – ot całe zamówienie na cały wieczór. Kelner zauważył, że leją sobie wódkę do tych szklanek, więc podszedł, zwrócił uwagę, powiedział, że jest tutaj bar, mogą sobie alkohol przynieść. Pan nawet nie poczuł się zmieszany. Wyszedł przed lokal, domyślam się, że wypił tam alkohol. Panie prawdopodobnie miały tę wódkę przelewaną do szklanek z wodą, więc trudno było ocenić, co piją. U pana to było jasne, bo cola była rozwodniona - opowiada właścicielka restauracji.
- Na koniec dostali rachunek do zapłacenia za te dwie wody i Pepsi. Kelner wraca, a na rachunek naplute. Co by pani o tym pomyślała? – pyta retorycznie.
Okazuje się, że to nie są wyjątkowe sytuacje. Restauratorka wskazuje, że przykre incydenty zdarzają się codziennie.
– Klienci potrafią zwyzywać kelnerkę – lecą słowa na "k", na "ch" – mówi i podaje kolejny przykład.
– Zdarzało się, że ludzie zjedli, są zadowoleni, ale jak dostają rachunek, to słyszymy: "Ta ryba tyle nie ważyła. Wyście mnie oszukali". Pytam wtedy, ile w opinii klienta mogła ważyć ta ryba. Odpowiada, że on przecież ćwierć kilograma nie zjadł. Tłumaczę wtedy, czy wie, ile wygląda kilogram cukru i mówię, że to jedna czwarta z tego – opowiada nasza rozmówczyni.
Inni właściciele nadmorskich lokali mówią, że nagminnie po zjedzeniu posiłku słyszą, że klientom jednak nie smakował, więc nie zamierzają zapłacić.
– Klienci, jak już nie mają się czasami czego czepić, to czepiają się wszystkiego. Jedzenie im smakowało, obsługa była miła i kulturalna. Potem jadą do siebie i opisują w internecie, że kwiatek na barze był wyschnięty i wyglądał "jak na grobie" – mówi jeden z restauratorów.
Inflacja uderza po kieszeni
Podczas rozmów i z restauratorami, i z przechodniami słychać podobne refleksje – Polacy aktualnie wyjeżdżają na wakacje, ale na krócej i często z własnym prowiantem. Widać zaciskanie pasa.
– Zdarza się, że klienci zamówią kawę i wyciągną swoje jedzenie, albo zamówią jedzenie i nie zamawiają napojów. Ostatnio przyszła pani, która zamówiła danie i wyciągnęła własną szklankę, do której przelewała wodę. Już nie zwracam na to uwagi. Po prostu rozumiem, że mają dzieci, kredyt poszedł na mieszkanie, a samochód pewnie w leasingu. Wcześniej to nie było tak widoczne. Był sezon, były tłumy, a jak nie ma klientów, to zwraca się uwagę na wszystko – mówi nam Adam, właściciel kolejnej restauracji w Krynicy Morskiej.
Wiem, co się wydarzyło w tym roku – inflacja, wojna, wzrost kosztów życia, wyższe raty kredytów hipotecznych. Ostatni rok dał ludziom wycisk. To, co mieli odłożone na wakacyjne szaleństwo, musieli przeznaczyć na codzienne przetrwanie – uważa Adam.
Informacje te potwierdzają dane rynkowe. Cztery na pięć osób rezygnujących z wakacyjnych wyjazdów robi to właśnie ze względu na brak pieniędzy – wynika z najnowszej edycji badania Global State of the Consumer Tracker, przygotowanego przez firmę doradczą Deloitte.
"Czasami wcielam się w klienta"
Co piąty Polak nie wyjedzie w te wakacje na urlop. Według raportu opublikowanego pod koniec czerwca tego roku 35 proc. ankietowanych planuje w najbliższym czasie ograniczyć wizyty w restauracjach.
– Czasami wcielam się w klienta – siadam sobie gdzieś między stolikami i słucham, jaka jest reakcja klientów. Zwracam uwagę, o czym rozmawiają i czego oczekują. Ostatnio przyszła do nas rodzina. Siadają i czytają kartę. Mówią: "OK, schabowy za 39 zł, czyli tak samo jak w innej restauracji, to jeszcze weźmiemy zupę i wyjdzie stówka". Dziecko krzyczy, że chce nuggetsy, drugie, że chce stripsy. Ojciec stwierdza, że on jednak nie jest tak głodny i wyjdzie na zapiekankę. Na obiedzie została matka z dziećmi – opowiada nam Adam.
Podobne głosy słyszymy od innych właścicieli lokali. – Widzimy, że ludzie nie mają pieniędzy. Jeśli jest duża ryba, nie chcę jej dzielić, bo by się wysuszyła na wiór na patelni. Dlatego proponujemy na przykład, żeby ktoś wziął jedną rybę i wtedy prosi o dwa talerze. Klienci zamówili niedawno jedną herbatę i dwie wody. Rozlewali ją na dwie szklanki – opowiada Beata, właścicielka restauracji.
Ponad 50 tys. zł za prąd
Restauratorzy mówią wprost: jeśli nie będą dostosowywać się do klientów, będą zmuszeni zamykać lokale. Tylko że nie mogą obniżyć cen.
– Musieliśmy jak co roku zakwaterować pracowników. Pogoda nas nie rozpieszczała, więc ogrzewanie chodziło cały czas we wszystkich pokojach. Trzeba im zapewnić wyżywienie, nocleg, pralka chodzi 24 godziny na dobę. Wczoraj dostałam pierwszy rachunek za prąd – 53,5 tys. zł – opowiada nam Beata.
Przypomina, że czeka ją kolejna podwyżka płacy minimalnej. – Na jednego pracownika to już będzie 1700 zł tylko samego ZUS-u. Więcej płacimy, ale to nie przekłada się na większy ruch. Gdyby klientów było więcej, gdyby to się jakoś kręciło – bylibyśmy w stanie to ogarnąć – dodaje nasza rozmówczyni.
Wtóruje jej właściciel innej restauracji.
– W dużym mieście nikogo nie interesuje, gdzie pracownik będzie spał i co będzie jadł. Tutaj my musimy zagwarantować wszystko – cały "socjal". Nie ma za dużego wachlarza wynajmu kwater. Średnio płacimy około 100 zł za sam nocleg na osobę. Najbardziej w górę poszły koszty zatrudnienia i prąd – to chyba norma. Teraz od lipca kolejna podwyżka (płacy minimalnej – przyp. red.), a to niekończąca się dla nas spirala dodatkowych kosztów. Będziemy zmuszeni albo podnieść ceny, albo zwalniać ludzi – inaczej się nie da – komentuje.
Choć ceny w kurortach nadmorskich nie są niskie, właściciele lokali szukają sposobów na przyciągnięcie klientów.
– Wiem, że osoby starsze, które przyjeżdżają tutaj do ośrodków, nie mają pieniędzy, nie przyjdą sobie kupić ryby. Dlatego kombinujemy – a to mniejsze zestawy, a może sama wątróbka, a może sama zupa. Jeśli nie będziemy tego zmieniać, to będziemy musieli się zamknąć – mówi nam restaurator.
Weronika Szkwarek, dziennikarka money.pl