"Sprzedam talon na 2,5 tony orzecha. Odbiór w składzie opałowym w Chorzowie. Cena wyjściowa za tonę 550 zł, czyli w sumie 1350 zł" – napisał w ogłoszeniu opublikowanym we wrześniu na Allegro pan Gerard, emerytowany pracownik Famuru z Katowic, producenta maszyn górniczych.
Kiedy do niego zadzwoniliśmy, ogłoszenie było już dawno nieaktualne. Licytacja została zakończona. – Proszę zadzwonić do mnie w styczniu, będę miał kolejny talon – powiedział.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak tłumaczył, wystawił swój deputat węglowy, czyli część wynagrodzenia za pracę wypłacaną w naturze, na aukcji internetowej. To dlatego, że wcześniej pozyskał węgiel na własne potrzeby. Pytany, czy talon jest imienny i czy jego nabywca nie będzie miał problemów z otrzymaniem węgla, odparł, że "ma prawo sprzedać talon, komu chce i nikomu nic do tego". Według pana Gerarda problemem nie jest też to, że talon jest ubiegłoroczny. Nasz rozmówca podkreślił, że talon jest ważny przez cały rok.
Składy nie chcą wydawać węgla na talony
Co innego słyszymy jednak w składzie opałowym w Chorzowie, gdzie wspomniany talon miał zostać zrealizowany. Pracowniczka, z którą rozmawialiśmy przez telefon, powiedziała, że skład nie honoruje już talonów, bo jest to dla nich nieopłacalne.
Co mają zrobić ci, którzy mają takie talony? Kobieta odpowiedziała, że powinni się oni zgłosić do Famaru. Firma – jak ustaliliśmy – wydała w tym roku talony na 2,5 tony węgla dla 240 swoich byłych pracowników-emerytów. Łącznie otrzymali oni przydział na 600 ton węgla.
Pracowniczka składu opałowego w Chorzowie ostrzegła nas również przed kupowaniem talonów czy asygnat (dokumentu będącego dowodem dokonywanych wpłat lub wypłat) na węgiel od górników lub emerytów, ponieważ może się to skończyć stratą finansową. Asygnata i talon są imienne, właściciel talonu musi wystawić pełnomocnictwo nabywcy do odbioru opału. Talony ubiegłoroczne są - według niej - nieważne i nic niewarte.
– Kto kupuje talon na aukcji za 550 czy 600 zł za tonę w internecie? – pyta z niedowierzaniem Zbigniew Malicki, emerytowany górnik z kopalni "Piast". Kopalnia ta wchodzi dziś w skład Polskiej Grupy Górniczej, która zatrudnia łącznie ok. 36 tys. pracowników.
Pan Zbigniew, chociaż przepracował 30 lat pod ziemią, nie ma dziś prawa do deputatu węglowego. W 2014 r. emeryci w PGG dostali od spółki "propozycję nie do odrzucenia", polegającą na zrzeczeniu się prawa do deputatu węglowego w zamian za jednorazowe świadczenie pieniężne w wysokości 10 tys. zł.
Kto się z tym nie zgadzał, mógł się z PGG sądzić. Pan Zbigniew wziął pieniądze, a teraz musi kupować węgiel po cenach rynkowych, czyli za minimum 1600 zł za tonę orzecha lub 1650 zł za tonę retopalu.
W takich cenach na rynku węgla jednak nie ma. Jak informuje nasz rozmówca, PGG ogłosiła niedawno, że górnicy-emeryci, którzy są w szczególnie trudnej sytuacji życiowej, mogą składać do spółki podania o przydział dwóch ton węgla bez kolejki po cenach producenckich. Wnioski te są na bieżąco rozpatrywane.
Ekwiwalent za węgiel jest już nieopłacalny
Co na to PGG? Wszyscy pracownicy etatowi grupy – nie tylko czynni górnicy – mają prawo do deputatu węglowego w ilości 8 ton rocznie lub wypłacany jest im ekwiwalent pieniężny wraz z wynagrodzeniem - mówi nam rzecznik prasowy PGG Tomasz Głogowski.
Wartość tony węgla jest wypłacana przez PGG na podstawie obwieszczenia ministra aktywów państwowych. W tym roku wynosi ona 612 zł.
Jak łatwo policzyć, pracujący górnik, który wybierze ekwiwalent, dostaje dodatek do pensji w wysokości 4896 zł. Tymczasem - jak ustalił money.pl - górnicy odsprzedają swoje przydziały węgla na wolnym rynku w cenie nawet 2,8 tys. zł za tonę, mając z tego na czysto – bez żadnego podatku – nawet 22 400 zł. To o 17,5 tys. zł więcej niż wynosi ekwiwalent.
W PGG deputat w naturze pobiera aktualnie ok. 40 proc. zatrudnionych. To oznacza, że po węgiel do kopalni zgłosiło się 14,4 tys. osób. Mnożąc to przez osiem ton, daje to wolumen 115,2 tys. ton węgla. Tyle surowca wyjechało lub wyjedzie jeszcze w tym roku z kopalń do odbiorców prywatnych, chociaż nie wszystko trafiło do domów górników.
Jak poinformował nas kilka dni temu Piotr Lisiecki, prezes Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz, część górniczych asygnat i talonów na węgiel trafiała też do przedsiębiorców, m.in. do hodowców drobiu, którzy muszą dogrzewać zimą kurniki, by pisklęta w nich przetrwały.
Teraz górnicy nie chcą już odstępować swoich przydziałów rolnikom (jak ustaliliśmy, cena za tonę węgla dla rolników wynosiła ok. 400-500 zł). Wolą zbywać je na rynku temu, kto da więcej. Przykładem jest pan Gerard. Wielu z górników zaopatruje w węgiel swoje dalsze rodziny i znajomych, a także robi zapasy dla siebie.
Według Józefa Kucharskiego z Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla wolumen węgla, który ostatecznie trafia na czarny rynek z powodu odsprzedaży deputatów osobom nieuprawnionym, jest zbyt mały, aby miał on istotny wpływał zarówno na cenę, jak i dostępność surowca na rynku. Stanowi on ok. 1 proc. całego zapotrzebowania.
Od naszego rozmówcy słyszymy, że Izba zaproponowała rządowi organizację dystrybucji węgla w taki sposób, by był on dostępny w każdym zakątku kraju. Odpowiedź na tę ofertę do tej pory nie nadeszła.
Tymczasem w 45 tys. składów opałowych w Polsce ma miejsce coś, co do złudzenia przypomina czasy PRL: kolejki, zapisy, wojna nerwów i kombinowanie. Handlujący węglem przedsiębiorcy, by wyjść na "swoje" mieszają tańszy węgiel z kopalń, z tym dużo droższym, sprowadzanym przez rząd m.in. z Kolumbii czy Indonezji. Klienci są też przymuszani często do dokonywania transakcji wiązanej, tj. muszą polski węgiel kupować w pakiecie z gorszym i droższym węglem zagranicznym.
Katarzyna Bartman, dziennikarz money.pl