Jemeńscy rebelianci Huti przeprowadzili w środę kolejne ataki na statki w rejonie południowego Morza Czerwonego, wystrzeliwując trzy rakiety w kierunku amerykańskiego kontenerowca Maersk Detroit. Jak informował rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego John Kirby, dwie z nich zostały zestrzelone, a kolejna chybiła o setki kilometrów.
To wywołało reakcję Indii, których okręty wojenne operują w regonie i odpowiadają na incydenty z udziałem innych statków. W minionym tygodniu niszczyciel INS Visakhapatnam odpowiedział na wezwanie pomocy wysłane przez amerykański masowiec Genco Picardy, który został zaatakowany przez drona w Zatoce Adeńskiej - zauważa Kommiersant.
Tym razem jednak Indie zdecydowały się na pokaz siły. Mimo że nie są częścią koalicji pod przywództwem USA, mającej zabezpieczyć żeglugę cywilną na Morzu Czerwonym, w rejon Zatoki Adeńskiej wysłały dodatkowe jednostki.
Jak donoszą źródła "WSJ", Indie wysłały w ten obszar 10 okrętów wojennych z północnego i środkowego Morza Arabskiego, podczas gdy zwykle operują tam dwa.
"Indie rozmieszczają coraz większą liczbę okrętów wojennych, aby odeprzeć ataki rebeliantów na statki handlowe pływające po Bliskim Wschodzie, unikając jednocześnie przyłączenia się do oficjalnych sił dowodzonych przez USA na Morzu Czerwonym, które chcą chronić swoje więzi z Iranem" - czytamy.
Jak ocenia "WSJ" rosnąca aktywność Indii sugeruje zacieśnianie współpracy ze Stanami Zjednoczonymi w regionie Indo-Pacyfiku w celu przeciwstawienia się Chinom, które starają się załapać przyczółki dla swojej floty w rejonie pod pretekstem ochrony szlaków handlowych.