Po tym, jak w money.pl opisaliśmy historie pani Anny i pani Martyny, oszukanych przez nieuczciwych wykonawców remontów, w sieci rozgorzała dyskusja. Na forum pod artykułem udzielają nie tylko pokrzywdzeni zleceniodawcy, ale również właściciele firm budowlanych, którzy skarżą się na praktyki klientów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Oszustwa remontowe. Ofiary także wśród wykonawców
"Z jednej strony klient, który chce tanio. Z drugiej wykonawca, który nie pisze faktur. Obaj oszukują na podatkach, a potem klient jęczy, że go oszukano. Są też tacy, co po wykonaniu pracy nie chcą zapłacić, bo doszukują się dziury w całym" - brzmi jeden z wpisów.
Niektórzy piszą wprost o "klientach-oszustach". "Robiłem takie zlecenia, ale wielu klientów to oszuści, nie płacą, wybrzydzają. Sami nie wiedzą, czego chcą, a i zawsze mają doradcę, co wie lepiej, jak gdzie i kiedy. Tylko robić nic nie umiał. Więc jest wielu dobrych majstrów, lecz wyjechali" - czytamy.
Pod adresem klientów pojawiają się zarzuty dotyczące niezdecydowania, bezpodstawnych roszczeń i nierealnych wymagań. "Nieuczciwi klienci to druga strona medalu. Roszczeniowi, zmieniający co chwilę projekt, domagający się, by koszt tych zmian poniósł wykonawca. Przepisy są dziurawe, pełne niedomówień. Żadna umowa nie zabezpieczy, a narażone są dwie strony" - uważa jeden z komentujących.
Zaliczki. Płacić czy nie płacić?
Jak już pisaliśmy, klientów przed oszustwem zabezpiecza przede wszystkim odpowiednio sporządzona umowa. Okazuje się, że nie tylko ich. "Ja biorę zaliczkę za rezerwację terminu w wysokości 20 proc., a w dniu rozpoczęcia prac znów na materiały. Nie biorę roboty na więcej niż pół roku do przodu, po prostu nie jestem w stanie z takim wyprzedzeniem komuś dotrzymać terminu. Wszystko jest jasno w umowie zawarte, jakie są moje obowiązki, jak i inwestora. Jak zaczynałem, to zostałem kilka razy oszukany lub wystawiony do wiatru. Odkąd podpisuję umowy, nie mam takich problemów. Nie wiem, jak można komuś dać pieniądze bez kwitów" - podkreśla internauta podający się za przedsiębiorcę z branży remontowej.
Polacy w pułapce remontowej. To już prawdziwa plaga
Mimo wszystko dominują komentarze rozgoryczonych właścicieli mieszkań. Nieoczekiwanie punktem zapalnym w dyskusji okazała się kwestia zaliczek. Wielu klientów pisze, że po wpłaceniu środków na konto zleceniobiorcy, przeznaczonych np. na zakup materiałów, pieniądze znikały. Część wskazuje, że co do zasady wstępnych opłat domagają się firmy, które mają problemy finansowe.
Facet robił mi łazienkę. Wycenił ją na 8000 zł. Powiedział, że potrzebuje małej zaliczki rzędu 1000 zł. Rozpoczął w piątek. Wydawał się w porządku. Miał robić kafelki w sobotę i niedzielę a ja musiałem wyjechać. Kiedy wróciłem w poniedziałek okazało się, że strasznie źle i krzywo te kafelki położył. 60 proc. łazienki do odkucia, koszt materiałów, koszt robocizny za odkucie, koszt kontenera na gruz to kilka tysięcy. Facet się zmył. Miał swoje 1500 zł. Ja nie miałem wykonanej pracy, mnóstwo kosztów. Wtedy nauczyłem się, że nigdy nie daje się zaliczek. To w branży budowlanej małych właścicieli powinna być generalna zasada - opisuje jedna z ofiar naciągacza.
Płytki bez kleju. Cena niedopilnowania wykonawcy
Zlecających może uratować bieżący nadzór nad realizacją prac. Nie chodzi tylko o wynajęcie eksperta z nadzoru budowlanego, ale samodzielne doglądanie działań robotników. W przeciwnym razie może dość do absurdu.
"Mój wszystkowiedzący teść poszukał sobie fachowca od kładzenia płytek. Chodziło o powierzchnię ośmiu metrów kwadratowych na balkonie, a że cena była przystępna (500 złotych), to zlecił mu wykonanie. Aby fachowcowi nie przeszkadzać, z teściową pojechali na cały weekend nad jezioro. Po powrocie ogarnął ich szok. Płytki faktycznie były położone, ale bez kleju" - wspomina czytelnik.
Inny dzieli się radami dotyczącymi współpracy z budowlańcami. Tu znów wraca temat zaliczek. "Zaliczki tylko po tygodniu pracy za czynności wykonane, zakup materiałów w towarzystwie wykonawcy lub samodzielnie. Ustalone wynagrodzenie za całość prac czynionych, wraz z terminem. W umowie zawarty zapis 'brak efektów, termin przekroczony - zero płatności i roszczeń"' - podkreśla.
U mnie cudownie zabrakło siedmiu worków tynku. Fachura zadzwonił, że musi dokupić, a profile, które kupiłem wcześniej z zapasem, dziwnym trafem zostały zużyte co do jednego. Oczywiście nie było mnie na miejscu. Robota? Masakra, wszystko do poprawki, brak własnego sprzętu, moje blachy zaschnięte w kleju. Od tej pory niestety wszystkim trzeba patrzeć na ręce - napisał pan Marek.
Sprawa wygrana, ale co z tego?
Wśród przytaczanych historii są również te, które znalazły swój finał w sądzie. Poszkodowani mogą dochodzić swoich praw na drodze prawa cywilnego i karnego i w większości przypadków z takiej możliwości korzystają. Ze skutecznością bywa różnie.
"Moja sprawa o oszustwo budowlane ciągnie się już cztery lata. Mimo że materiał dowodowy jest oczywisty (zeznania świadków, zdjęcia, opinia biegłego), pani sędzia przychodzi na rozprawę nieprzygotowana i nie dostrzega oszustwa, a pozwany broni się, stawiając absurdalne tezy. Zatrudnił też obrońcę. Biegły wykonywał opinie na podstawie zdjęć, które potwierdził wykonawca, jednak interpretacja pozwanego jest taka, że wszystko było ok. Dla kogoś, kto posiadałby minimum wiedzy technicznej, sprawa byłaby oczywista już na starcie. Niestety takie mamy sądy i oszuści bezwzględnie ten stan wykorzystują" - dzieli się swoimi doświadczeniami czytelnik z Krakowa.
W komentarzach w oczy rzucają się też apele o to, aby w czasie trwania prac rozmawiać bezpośrednio z wykonawcą, a nie jego przedstawicielem. Są też wpisy otwierające oczy, jak ten dotyczący praktyk firm hydraulicznych.
Wygrasz w sądzie, a kasy nie odzyskasz. Miałem hydraulików, którzy robili mi kotłownię, której nie skończyli i się zawinęli. Później się dowiedziałem, że to stary ich numer, a chodziło o to, żeby nie płacić podatku, no robota nie skończona, to nie wystawią faktury. Więc podałem firmę do sądu, a sąd mi przytaknął. Komornik jest bezsilny i w ciągu dwóch lat przelał mi 130 złotych, bo tyle tylko ściągnął. Co z tego, że wygrasz w sądzie, jak i tak nie odzyskasz pieniędzy. Walka z wiatrakami - żali się poszkodowany.
Firmy - jak czytamy - rejestrują działalność posługując się fikcyjnymi danymi. Później, gdy ofiara chce wyegzekwować zadośćuczynienie, okazuje się, że oszusta nie da się namierzyć.
"Problemem jest niemożność odnalezienia wykonawcy po pozytywnym wyroku. Ja wygrałem dwie sprawy z takimi, którzy wzięli zaliczki i fru... Od żadnego komornik nie może ściągnąć, bo firmy albo już nie ma, albo podała adres siedziby inny niż rzeczywisty. Sąd i komornik uporczywie wysyłają listy pod 'lewy' adres. Tam albo nie mieszka nikt, albo ktoś zupełnie przypadkowy" - wskazuje jeden z komentujących.
Paweł Gospodarczyk, dziennikarz money.pl