Pan Karol pracuje w jednej z firm produkcyjnych na Śląsku. W obawie o zatrudnienie nie chce mówić, w jakiej dokładnie. Zapewnia jednak, że koronawirus nie wpłynął na liczbę zamówień, które otrzymywał zakład.
– Mimo to już w połowie kwietnia odbyło się zebranie, na którym poinformowano pracowników, że firma w maju przechodzi na 4-dniowy tydzień pracy i wobec tego będziemy przez 3 miesiące dostawać niższe wynagrodzenie. Dla mnie oznaczało to cięcie w wysokości 700 zł miesięcznie – mówi pan Karol.
Jak twierdzi, obowiązków w tym czasie w zakładzie nie brakowało, a przez 4-dniowy tydzień pracy pojawiły się nawet opóźnienia w realizacji zamówień. – Po zakładzie szybko zaczęły chodzić słuchy, że firma wykorzystuje sytuację związaną z pandemią. Po pierwsze, by wyciągnąć pieniądze z tarczy, po drugie, by mieć wymówkę i zmniejszyć pensje – opowiada.
Żeby skorzystać z tarczy, firma musiała udokumentować spadek obrotów. Pan Karol twierdzi, że kreatywna księgowość bez problemu sobie z tym poradziła.
– W zakładzie nastrój jest coraz gorszy. Po trzech miesiącach, czyli od sierpnia, zaczęliśmy pracować w pełnym wymiarze godzin. Tymczasem we wrześniu na wypłacie nadal była kwota o 200 zł niższa niż przed pandemią. Firma cięcia wynagrodzeń tłumaczy trudniejszą sytuacją na rynku. Nie da się tego zauważyć. Pracy jest więcej niż przed pandemią. To po prostu wymówka, by uciąć premie – uważa pan Karol.
Z powodu obniżenia pensji z zakładu odeszło już 7 pracowników. Nasz rozmówca też rozważa złożenie wypowiedzenia.
Epidemia pogarsza warunki pracy
O podobne historie nietrudno. Pani Karolina pracuje w biurze rachunkowym. Jej pracodawca też skorzystał z tarczy, mimo że klientów w okresie pandemii nie brakowało.
– Pensje obniżono nam o 300 zł, ale nie było nawet mowy o skróceniu wymiaru czasu pracy. Nie wyrobiłybyśmy się z obowiązkami. Do dzisiaj zarabiamy o te 300 zł mniej, a pracodawca unika rozmów o wysokości wynagrodzenia – żali się pani Karolina.
Informacje o pogarszającej się sytuacji finansowej pracowników trafiają do związkowców.
- Zewsząd docierają do nas sygnały, że pogarsza się sytuacja pracowników, a rozwiązania wdrażane podczas epidemii mogą trwale pogorszyć warunki pracy. Pracodawcy wykorzystują kryzys, by obniżyć płace, zawiesić funkcjonowanie Zakładowych Funduszy Świadczeń Socjalnych, obciąć elementy wynagrodzenia poza podstawową pensją i zrezygnować z obiecanych w ubiegłych miesiącach podwyżek – wylicza Piotr Szumlewicz, przewodniczący Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa.
Związki polisą ubezpieczeniową
Sygnały o cięciach wynagrodzeń docierają też do Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.
– Warto jednak zaznaczyć, że jako OPZZ mamy informację zwrotną praktycznie tylko z tych firm, gdzie funkcjonują związki zawodowe OPZZ. A tam sytuacja z pewnością jest jednak dużo lepsza niż w tych zakładach pracy, gdzie nie ma związków zawodowych. Wiemy też, że w wielu przypadkach związki zawodowe wynegocjowały lepsze warunki dla pracowników niż te, które wynikały z przepisów tarczy antykryzysowej – mówi wiceprzewodniczący OPZZ Piotr Ostrowski.
I dodaje, że pracodawcy często wykorzystują sytuację, aby pogorszyć kondycję finansową pracowników i aby to na nich przerzucić koszty oraz ryzyko prowadzenia działalności gospodarczej.
Może być jeszcze gorzej
Sytuacja na rynku pracy może się jeszcze pogorszyć. Nie wiadomo, jakie decyzje podejmie jesienią rząd.
– Obawiamy się, że w kolejnych miesiącach nastąpi dalszy regres na polskim rynku pracy. Rząd zapowiada zamrożenie płac w sferze budżetowej, a zarazem tarcze dały mu możliwość likwidacji miejsc pracy w budżetówce – ocenia Piotr Szumlewicz.
- Zamiast w czasie epidemii umocnić i rozwinąć służby publiczne, władza chce je osłabić i pogorszyć warunki pracy w nich. Dotyczy to też pracowników samorządów, które są niedofinansowane. Rząd przerzuca coraz więcej obowiązków na władze lokalne, nie zapewniając im stabilnego finansowania – podsumowuje Szumlewicz.
Firmy zbierają się po lockdownie
Dane pokazują jednak, że w przypadku wielu przedsiębiorstw cięcia wynagrodzeń mogą nie brać się znikąd. Z badania zrealizowanego przez Keralla Research na zlecenie Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor, opublikowanego w sierpniu, wynika, że połowa firm nie bez problemów powróciła do wcześniejszej kondycji, nieliczni ją nawet poprawili, ale drugiej połowie nie udało się przywrócić skali działania sprzed pandemii.
Spośród firm, którym lockdown zaszkodził najbardziej i nie wróciły do stanu sprzed koronawirusa, jedynie jedna czwarta spodziewa się, że odzyska wcześniejszą kondycję do końca grudnia. Reszta spisała ten rok na straty, koncentrując się na przetrwaniu trudnego okresu.