Kolejna służba bierze się za kontrolowanie przedsiębiorców – chodzi o Państwową Inspekcję Ochrony Roślin i Nasiennictwa. Okazuje się, że każdy ziemniak sprzedawany przez bar czy restaurację – gotowany, w zupie albo w formie frytek czy placków, musi mieć dokumenty. Restaurator z kolei musi umieć udowodnić jego pochodzenie. Jeśli tego nie zrobi, grożą mu kary do 500 złotych.
Zainteresowaliśmy się tematem po kontakcie jednego z restauratorów, który z taką kontrolą się zetknął.
PIORiN chodzi z kontrolami
Rozmawialiśmy z kilkoma producentami i hurtownikami ziemniaków. Byli zaskoczeni faktem, że restauracje i inne punkty zbiorowego żywienia są kontrolowane przez Państwową Inspekcję Ochrony Roślin i Nasiennictwa (PIORiN). Ale takie kontrole faktycznie mają miejsce – potwierdzają to przedsiębiorcy gastronomiczni z kilku rejonów Polski.
Inspektorzy PIORiN uaktywnili się na przykład w okolicach Gorzowa Wielkopolskiego. Przedstawiciele tamtejszego oddziału tłumaczą w rozmowie z money.pl, że mają prawo i obowiązek badać pochodzenie ziemniaków trafiających do punktów zbiorowego żywienia.
– Na opakowaniach zbiorczych powinien być kod producenta. Każdy producent ziemniaków musi być zarejestrowany w rejestrze producentów rolnych – dowiadujemy się od przedstawicieli PIORiN.
Efekt? Na branżę gastronomiczną padł blady strach.
– Zawsze kupowałem ziemniaki na giełdzie. Czasem worek, czasem po prostu na wagę. Teraz musiałem poprosić sprzedawcę o potwierdzenie wpisu do Urzędu Ochrony Roślin i Nasiennictwa. Podszedł do tego ze zrozumieniem, przygotował sobie całą stertę kserokopii. Sam mówi, że pyta o to coraz więcej kupujących – mówi money.pl restaurator z Wielkopolski.
Fakty są takie, że każdy producent rolny musi wpisać się do kilku rejestrów, zgłosić się np. do inspekcji sanitarnej czy Urzędu Ochrony Roślin i Nasiennictwa. A restaurator może kupować produkty jedynie od podmiotów zarejestrowanych przez PIORiN. Nie może gotować czy smażyć kartofli kupionych od "babci na targowisku".
- W pewnym sensie nie jest to dla nas jakaś nowość, bo w gastronomii musimy po prostu mieć na wszystko dokumenty i faktury. Ale certyfikat tego, że producent kartofla jest wpisany na listę producentów Urzędu Nasiennictwa, to coś nowego, z czymś takim się do tej pory nie spotkałem. My akurat potrzebujemy kilku worków kartofli na bieżąco, więc jakieś symbole na tych opakowaniach załatwiają sprawę – mówi restaurator.
PIORiN informuje, że oznakowanie ziemniaków musi być umieszczone na każdym opakowaniu – worku, skrzynce, skrzyni. A jeśli są luzem, odpowiednie informacje muszą się znaleźć w dokumentach handlowych. Samo znakowanie ziemniaków może posiadać dowolną formę, np. prostej naklejki lub etykietki (karteczki).
Musi jednak zawierać numery wpisu do rejestru przedsiębiorców wszystkich kolejnych podmiotów, które je uprawiały, magazynowały, pakowały, sortowały lub przemieszczały ziemniaki na terytorium Polski i numer statystyczny powiatu, z którego pochodzą. W przypadku kartofli importowanych wystarczy kod albo nazwa państwa pochodzenia ziemniaków.
Po co to wszystko?
Rąbka tajemnicy uchyla nam dr Wojciech Nowacki z Zakładu Agronomii Ziemniaka Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin. Tłumaczy, że obrót ziemniakami musi być kontrolowany z kilku powodów.
- Najistotniejszym jest choroba ziemniaków, która występuje w Polsce. Chodzi o bakteriozę, która w znacznym stopniu blokuje swobodny eksport polskich ziemniaków do innych krajów Unii Europejskiej. Są one niestety na liście kwarantannowej – mówi money.pl dr Nowacki.
Dodaje, że zadaniem PIORiN jest "uwolnienie" polskiego ziemniaka i poszerzenie możliwości eksportu. Obecnie jest on możliwy, ale ziemniaki są wnikliwie badane, a to pochłania sporo czasu i energii. Problem nie jest nowy - przepisy o kwarantannie weszły w życie jeszcze przed wejściem Polski do UE. Do tej pory choroba kartofli drastycznie ogranicza możliwości polskich producentów.
Nie dość, że polski eksport jest przyblokowany, to zagraniczne podmioty sprowadzają do nas tanie, niskiej jakości ziemniaki z zeszłorocznych upraw. To właśnie je możemy znaleźć na półkach supermarketów w bardzo niskich cenach. Kraje takie jak Belgia czy Francja z powodu covidowych ograniczeń w gospodarce nie zdołały ich przetworzyć, są więc eksportowane do państw Europy Środkowo-Wschodniej.