– Ja bym zrozumiał, gdyby od razu było wiadomo, że powierzchnia wyniesie tyle a tyle. Ale w mieszkaniu nic się nie zmieniło, nie przybyło mu centymetrów. Tymczasem na kilka dni przed podpisaniem umowy u notariusza kilkadziesiąt osób dowiedziało się, że musi dopłacić po kilka tysięcy złotych – mówi w rozmowie z money.pl pan Adam. Jest jedną z kilkudziesięciu osób, które zdecydowały się na wynajęcie prawnika. I są gotowe iść do sądu, by postawić na swoim.
– To nie jest tak, że my dostaliśmy dodatkowe metry i nie chcemy za nie zapłacić. Wręcz przeciwnie – uważamy, że zostaliśmy potraktowani nieuczciwie, bo deweloper w ostatniej chwili zmienił zasady gry i uznał, że powierzchnia mieszkań jest większa, niż wynikało z pierwszych umów – mówi nam pan Adam.
Faktycznie – z pism od dewelopera, do których dotarło money.pl, wynika, iż firma zażądała dopłaty dosłownie na kilka dni przed umówioną już wizytą u notariusza. Przedmiotem sporu są "rozbieralne ściany". To określenie dewelopera, nieznane w przepisach budowlanych.
Problem polega na tym, że deweloper ma (na potrzeby umowy) dość dużą dowolność w określaniu powierzchni mieszkania. Niedawno pisaliśmy o przypadku pana Tomasza z Warszawy, którego dom magicznie powiększył się o 38 metrów, a deweloper zażądał dopłaty 320 tysięcy złotych. Wszystko przez przyjętą przez niego arbitralnie metodę liczenia powierzchni pod skosami.
W przypadku pana Adama deweloper – Capitalia Real Estate – uznał, że powierzchnia pod niektórymi ścianami powinna się wliczać do powierzchni mieszkania. Tymi, które deweloper uznał za "rozbieralne". Wcześniej do powierzchni próbował jeszcze wliczyć przejścia drzwiowe i wnęki okienne. Z tych ostatnich zrezygnował, ze ścian nie.
Inwestycję realizuje Capitalia Real Estate Gęsia Sp. z o.o., wcześniej znana pod nazwą TIM Development Sp. z o.o. grupy WODROL. Według informacji zawartych na stronie spółki jej prezesem jest Tomasz Kalinowski. To biznesmen, znany nie tylko w branży deweloperskiej. Jest też większościowym właścicielem "Dziennika Wschodniego". Kiedy gazeta zaczęła krytykować zjawisko "betonozy", została doprowadzona do upadku, obecnie znajduje się w likwidacji.
Prawnik klientów dewelopera w piśmie do firmy przypomina, że w polskich przepisach nie ma pojęcia "ściany rozbieralnej". Można mówić o przepierzeniach, ale wymurowana, otynkowana i pomalowana ściana jest po prostu ścianą. Może i można ją wyburzyć, ale wymaga to czasu, odpowiedniego sprzętu, nie można jej o tak złożyć.
– Ja mam do dopłacenia prawie 9 tysięcy złotych. Nie zamierzam się poddać, moim zdaniem takie żądanie jest bezpodstawne. Ściana jest ścianą, nie wiem, jakim cudem miałaby się zaliczać do powierzchni użytkowej – przyznaje inny klient dewelopera, pan Maciej.
Osobną sprawą jest termin, w jakim deweloper zażądał dopłat. To zaledwie kilka dni przed podpisaniem umowy notarialnej.
– Wiem, że wiele osób odpuściło i zapłaciło. I wiem dlaczego – jak ktoś bierze mieszkanie na kredyt, to nie może sobie pozwolić na brak aktu, wtedy mieszkanie nie jest przecież jego. Może się tak zdarzyć, że bank przyjdzie i wyprosi lokatorów z przybytku. Nikt normalny nie może sobie na to pozwolić – mówi pan Adam.
Deweloper zabezpieczył się też w inny sposób – przed wydaniem kluczy zażądał podpisania oświadczenia o zrzeczeniu się roszczeń przez klienta. Teoretycznie zamyka to drogę do domagania się odszkodowań. Ma to olbrzymie znaczenie, bo inwestycja jest opóźniona. Deweloper na kilka sposobów próbuje się więc zabezpieczyć przed osobami, które nie chcą dopłacić do powierzchni pod ścianami i mogącymi dochodzić odszkodowań za opóźnienie.
Z pomocą klientom dewelopera przyszedł lokalny oddział Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
– Obmiar pod powierzchnią ścianek działowych czy wnęk stanowi element powierzchni konstrukcyjnej. Nie może zatem wielkość stanowiąca udział powierzchni konstrukcyjnej stanowić jednocześnie części powierzchni użytkowej. Taki sposób przeliczania powierzchni wypacza dane całościowe i przeczy logice – pisze Miejski Rzecznik Konsumentów w piśmie do dewelopera.
Rzecznik nie pozostawił też suchej nitki na praktyce wydawania kluczy jedynie tym klientom, którzy zrzekają się roszczeń.
– Deweloper takim ukształtowaniem protokołu zadbał o swoje interesy, ale nie wziął pod uwagę faktu, że wobec konsumenta tego rodzaju działania stanowią nieuczciwą praktykę rynkową. Oczekuję, że przeanalizujecie Państwo powyższą argumentację, a dotychczas podjęte kroki zostaną zweryfikowane w celu wyeliminowania niekorzystnych, sprzecznych z prawem i dobrymi obyczajami praktyk – pisze do dewelopera.
Firma budująca osiedle zaproponowała swoim niezadowolonym klientom rozwiązanie: zerwanie umowy. Nikt nie skorzystał. Klienci zapowiadają pozew zbiorowy przeciwko firmie i walkę o zwrot pieniędzy. Ich roszczenia opiewają na ponad 400 tys. zł – a mowa jak na razie o kilkudziesięciu osobach.
O komentarz do tej sytuacji poprosiliśmy przedstawicieli dewelopera. Czekamy na odpowiedź, opublikujemy ją niezwłocznie po otrzymaniu.
Z treści pism, do jakich dotarliśmy, wynika, że deweloper stoi na stanowisku, iż jego żądania są zgodne z prawem, bo inni deweloperzy też liczą powierzchnię pod ścianami, które można wyburzyć. Klienci kontrargumentują, że owszem - ale inni zawierają takie informacje w umowach deweloperskich i nie żądają dopłaty tuż przed wydaniem mieszkania.
– W świetle aktualnej wiedzy technicznej, z technicznego punktu widzenia, ścianka działowa nie jest elementem konstrukcji budynku i można ją zdemontować bez większego wysiłku i konieczności prowadzenia w tym zakresie wyspecjalizowanych robót budowlanych – broni się deweloper w odpowiedzi na pismo UOKiK.
– To nie jest ścianka działowa, to jest po prostu ściana. Murowana, tynkowana, malowana, z przewodami pod napięciem. Jej ewentualne wyburzenie nie jest sprawą prostą – odpowiadają oburzeni taką argumentacją klienci.