Czesi i Niemcy niespecjalnie przejmują się oskarżeniami polskich władz o lobbing na rzecz własnych kopalni i elektrowni na węgiel brunatny. Prasa u naszych sąsiadów przypomina, że w ich krajach owszem, istnieją kopalnie odkrywkowe węgla brunatnego i elektrownie na to paliwo. Ale są one wygaszane, a terminy ich zamknięcia przyspieszane. Tymczasem Polska robi coś zupełnie innego.
"W marcu ubiegłego roku, mimo sprzeciwów krajów sąsiednich, ministerstwo klimatu przedłużyło spółce koncesję wydobywczą o sześć lat, która w przeciwnym razie wygasłaby w kwietniu. Kopalnia powinna się rozszerzyć do 30 kilometrów kwadratowych, a Polacy planują wydobywać węgiel z głębokości 330 metrów" – przypominają Lidovky.cz. Mieszkający po drugiej stronie granicy Czesi (region Liberec) i Niemcy z Saksonii boją się hałasu i kurzu.
Zdaniem strony czeskiej Polska narusza prawo UE, pozwalając na kontynuowanie wydobycia bez oceny jego wpływu na środowisko. Warszawa odrzuca te zarzuty i niedawno zgodziła się na przedłużenie działalności kopalni do 2044 roku. Tymczasem termin zamknięcia czeskich i niemieckich kopalni i elektrowni ustalono na rok 2038. Już dziś wiadomo, że zostanie on przyspieszony o przynajmniej 3 lata.
Lidovky.cz zwracają uwagę na jeszcze jedną sprawę. Obawiają się, że Polska i tak nie zastosowałaby się do innych niż sądowy zakaz środków zapobiegawczych. Przypominają sprawę Puszczy Białowieskiej.
"Już w 2018 roku trybunał UE nakazał zaprzestanie wyrębu na dużą skalę, który zagroził tutejszemu wyjątkowemu ekosystemowi. Komisja stwierdziła w lutym br., że Warszawa nie wykonała w pełni wyroku, ale nie zostały jeszcze nałożone kary" – pisze czeski portal. Wcześniej - w 2017 roku TSUE zakazało cięć w takim samym trybie, jak obecnie zażądało zamknięcia kopalni w Turowie. Pół roku później TSUE musiało zagrozić karami sięgającymi 100 tys. euro dziennie, by Polska zastosowała się do decyzji. W 2018 roku zapadł wyrok - Trybunał uznał, że wycinki były nielegalne. Zdaniem KE Polska nie wykonała jednak wyroku i sprawa może ruszyć na nowo.
Czeski portal dodaje, że TSUE w sprawie Turowa uznał, iż strona Polska wcale nie udowodniła, że nie narusza przepisów dotyczących ochrony środowiska. A na argumenty dotyczące tego, ile osób pracuje w kopalni i elektrowni oraz ich ekonomicznego interesu, czeskie władze podkreślają, że wszystko odbywa się kosztem obywateli czeskich – i to ich interes jest dla Pragi najważniejszy.
To odpowiedź na słowa polskich władz - szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch ostrzegł, że wyłączenie dotknie miliony mieszkańców Polski. Z kopalnią Turów jest powiązane 8 proc. produkcji energii elektrycznej kraju.
Z kolei portal DW.com przypomina, że sprawa Turowa nie jest jakąś nowością. Już dwa lata temu na granicy polsko-czeskiej przeciwko rozbudowie kopalni protestowali zarówno Czesi, jak i Polacy. I aktywnie sprzeciwiają się jej do dziś, ale władze w Warszawie udają, że nie widzą tego problemu.
DW pisze również, że Polska mogła tę sprawę wyjaśnić i załatwić o wiele wcześniej. Premierzy i ministrowie obu państw regularnie się spotykają. Ze strony polskiej nie było jednak odpowiedniej woli. A w niezobowiązującej prawnie opinii z grudnia ubiegłego roku Komisja Europejska stwierdziła, że strona polska nieprawidłowo oceniała oddziaływanie kopalni na środowisko i nieprawidłowo poinformowała sąsiednie państwa o swoich zamiarach.
To nie wszystko – niemiecki portal pisze również o niemieckich protestach i prośbach dotyczących rozbudowy Turowa. Po niemieckiej stronie granicy także rosło niezadowolenie z planów Polski. A teraz rośnie zadowolenie z kroku Czechów, którzy w końcu złożyli pozew do unijnych organów i uzyskali bardzo solidne zabezpieczenie w postaci nakazu zamknięcia kopalni.