- To duża liczba, niestety. Warto zauważyć, że poniedziałki były dotąd dniami usypiającymi czujność. W ten dzień schodzą dane z niedzieli – mówi w rozmowie z money.pl lekarz rodzinny Roman Nowosielski.
Tę opinię potwierdzają twarde dane. Do tej pory w żaden poniedziałek nie zanotowano tak dużej liczby przypadków, w porównaniu do innych dni tygodnia dane z poniedziałku są zazwyczaj uspokajające.
W poprzedni poniedziałek, 14 września wykryto 377 przypadków, 7 września było to 302, 31 sierpnia - 502, 24 sierpnia - 548, tydzień wcześniej - 595, 10 sierpnia - 619. W stosunku do innych dni z tamtych tygodni są to wartości stosunkowo niskie.
Uwagę zwraca również bardzo mała liczba testów przeprowadzona ostatniej doby – 12,2 tysiąca. W "rekordową" dobę (1002 nowe przypadki) wykonano – jak podał resort zdrowia – "ponad 20 tysięcy testów". Mówiąc bardziej obrazowo – w stosunku do danych z soboty liczba testów spadła o 39 proc. a liczba wykrytych zarażeń – jedynie o 22 proc.
- Może to wskazywać albo na to, że testy są wykonywane w sposób bardziej skuteczny, że służą po prostu do potwierdzenia zakażenia. Ale może być też tak, że mała liczba wykonywanych testów maskuje prawdziwą skalę pandemii. To zresztą opinia bardzo często powtarzana przez Polaków, nie tylko lekarzy, ale i w rozmowach na ulicy – mówi Nowosielski.
Gdzie leży prawda?
Spójrzmy w dane. Fakty są takie, że do tej pory rekordowe wyniki zakażeń zawsze były poprzedzone znaczną liczbą testów. Przykład? 21 sierpnia wykonano prawie 30 tysięcy testów (29,6 tys.) i przełożyło się to na 903 wykryte nowe zakażenia – czyli drugi co do wartości wynik. Trzeci najwyższy do tej pory wynik to 900 przypadków z 22 sierpnia. Wykonano wtedy 25,7 tys. testów.
Kilka dni później, 27 sierpnia przeprowadzono 28,2 tys. testów i wykazano 887 nowych przypadków wirusa. Do tej pory jedynie sześciokrotnie przekroczono w Polsce granicę 30 tysięcy testów na dobę.
Dzisiejszy wynik jest o tyle niepokojący, że pokazuje stosunkowo wysoką liczbę "trafień", czyli odsetek zakażonych w grupie testowanych. W sobotę (1002 nowe przypadki) współczynnik trafień wyniósł nieco ponad 5 proc. W pozostałe wymienione wyżej dni rekordów mieścił się w widełkach 3-3,5 proc. Dziś przekroczył 6 procent. Oznacza to, że w grupie osób testowanych rośnie liczba wykrytych przypadków.
Jednocześnie nie jest tajemnicą, że liczba przeprowadzanych w Polsce testów jest wyjątkowo niska. Kilka dni temu Ministerstwo Zdrowia poinformowało, że liczba wykonanych w Polsce testów przekroczyła 3 miliony. Niektórych trzeba badać kilka razy, więc w rzeczywistości przebadano ok. 2,96 mln osób. Te liczby niewiele jednak mówią bez porównania ich do innych krajów i przeliczenia na tysiąc mieszkańców.
W Polsce wykonuje się ok. 0,46 testów na 1000 mieszkańców. W Europie mniej robi się tylko w Bułgarii – 0,43. Wynik poniżej 1 testu na tysiąc osób jest w Europie ewenementem – dotyczy tylko 4 krajów (Bułgarii, Polski, Włoch i Słowacji). W Danii do tej pory przetestowano prawie 8,4 osoby na tysiąc.
Groźnie u sąsiadów na południu
W ostatnich dniach niepokoją nie tylko dane z Polski. Dramatycznie robi się w Czechach. To kraj o mniej więcej czterokrotnie mniejszej liczebności, niż Polska, a jednak przez ostatnie kilka dni liczba nowych przypadków zarażeń oscylowała wokół 2 tysięcy. W niedzielę 20 września spadła do 984 przypadków, ale nie jest to prawdopodobnie pełny obraz sytuacji. W Polsce wyniki podawane w niedzielę i poniedziałek są na ogół niższe, niż w pozostałe dni tygodnia i nie jest to nic niezwykłego.
- Właśnie wróciliśmy z Czech i ta sytuacja nas dziwi. Czesi bardzo spokojnie podchodzą do obowiązku noszenia maseczek tam, gdzie trzeba to robić. Mam wrażenie, że w Polsce wiele osób traktuje to jako zamach na wolność, Czesi nie mają z tym problemu. Tym bardziej dziwi nas fakt, że tam aż tak mocno wystrzeliła liczba nowych przypadków - mówią w rozmowie z money.pl państwo Niedźwiedzcy ze Słupska, którzy 2 dni temu wrócili z wycieczki do Czech.