Na przejściu granicznym granicznym Bruzgi-Kuźnica powstaje koczowisko imigrantów. Nocą dochodzi do kolejnych prób forsowania ogrodzenia, a w pogranicznych lasach umierają wykończeni i zmarznięci ludzie - mężczyźni, kobiety i dzieci. Kryzys na granicy trwa i się nasila.
Dramat ludzi miesza się tu jednak z wielką polityką i grą interesów na szczeblu międzynarodowym. A imigranci szukający dla siebie i bliskich bezpieczeństwa, lepszego życia, stali się bezwzględnie wykorzystywanym narzędziem w rękach polityków.
O co toczy się gra? Frontów jest więcej, niż na pierwszy rzut oka może się wydawać. Bo 418-kilometrowy pas ziemi dzielący Polską i Białoruś, to również granica Unii Europejskiej, wschodnia brama Europy, ale też szlak tranzytowy dla surowców energetycznych.
Energetyczna gra Putina
- Kryzys na granicy trzeba rozpatrywać znacznie szerzej. Nie chodzi o samych imigrantów - mówi money.pl Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki. - Jest to wielce prawdopodobne, że to Rosja rozgrywa w ten sposób swoje interesy energetyczne - zaznacza.
Oczywiście nie robi tego bezpośrednio. Mało tego, oficjalnie umywa ręce, kiedy prezydent Białorusi grozi przerwaniem dostaw gazu do Europy.
- Teoretycznie Łukaszenka, jako prezydent kraju tranzytowego, może zapewne wydać polecenie przerwania naszych dostaw do Europy, chociaż byłoby to naruszeniem naszego kontraktu tranzytowego i mam nadzieję, że nie dojdzie do tego - powiedział Putin w wywiadzie dla telewizji państwowej Rossija. Dodał jednocześnie, że "z drugiej strony, przeciwko niemu zawsze stosowane są nowe sankcje i grozi się ich nałożeniem".
Zdaniem dra Szymona Kardasia z Ośrodka Studiów Wschodnich, w tym właśnie przejawia się przebiegłość prezydenta Putina. - Rosja robi wszystko, aby nie naruszyć własnych zobowiązań tranzytowych czy kontraktowych wobec partnerów z Unii. Jednak trzeba pamiętać, że decyzja o zakręceniu kurka na kierunku białoruskim nie należy do Mińska. Łukaszenka nie jest ani właścicielem surowca, ani nawet infrastruktury, którą wykupił od Białorusinów Gazprom - zauważa ekspert.
- Wszelkie decyzje musiałby zapaść w Moskwie. Te jednak są mało prawdowpodobne - dodał.
Nawet czysto teoretyczne zagrożenie dostaw z Białorusi przez Polską ma swój cel strategiczny. Będzie pośrednio wzmacniać lansowany przez Kreml przekaz o zabezpieczeniu gazowym, którego gwarantem byłby gazociąg Nord Stream 2.
- To taka ustawka. Gra, którą od dłuższego czasu prowadzi Rosja, mając na celu wywarcie nacisku na szybszą certyfikację NS2 i uruchomienie dostaw do Niemiec - zaznacza dr Kardaś.
- Dostawy gazu z Rosji do Europy, cały problem Nord Stream 2 jest wykreowany przez Moskwę. To jest gra. Uruchomienie NS2 nie poprawi sytuacji. Drogi gazu do Europy są niewykorzystane na kierunku jamalskim czy poprzez ukraińskie gazociągi - twierdzi Steinhoff. - Jednak groźby Mińska mają rzucać cień na bezpieczeństwo dostaw przez Polskę - dodaje.
Adam Eberhardt dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich zauważa jeszcze jedną analogię. "Wiosną rosyjska demonstracja zbrojna przeciw Ukrainie pozwoliła wynegocjować zgodę USA na dokończenie budowy Nord Stream 2. Minęło pół roku, a Putin znów gromadzi czołgi wokół granic Ukrainy" - pisze na Twitterze.
- Putin nie będzie się angażował bezpośrednio. Nie musi - przekonuje w rozmowie z money.pl Ryszard Schnepf, były ambasador RP w USA. - Wystarczy, że z drugiego, trzeciego rzędu rozgrywa Europę.
Jak zaznacza, to Łukaszenka jest na pozycji frontowej. To jemu grożą sankcje. A te jeszcze bardziej zbliżą Mińsk do Moskwy, bowiem to na Rosję będzie musiała liczyć Białoruś w razie ich uruchomienia. A Putin z pewnością przyjdzie z pomocą.
Ale ambasador Schnepf zwraca uwagę również na interesy samego Łukaszenki. - Jego pozycja jest wasalna wobec Rosji, ale sam Łukaszenka ma się za władcę niezależnego. Chce zostać uznanym prezydentem, a jednocześnie przysłużyć się Putinowi i umocnić swoją pozycję. Niewykluczone również, że to jego gra, z której Moskwa tylko ochoczo korzysta - sugeruje inny scenariusz.
Białoruś odciąga wzrok od Ukrainy?
Kryzys na granicy Unii Europejskiej można też widzieć, jako zasłonę dymną. Miałaby ona odwrócić uwagę świata od tego, co dzieje się przy granicy z Ukrainą. Rosja koncentruje tam swoje wojska.
Podczas gdy Białoruś coraz bardziej zaciska swoje związki z Rosją poprzez gospodarkę, a nawet planowaną unię monetarną, Putin szuka sposobu na podzielenie i uzależnienie od siebie Ukrainy.
Szef MSZ Litwy, Gabrielius Landsbergis, wprost stwierdził, że nie można wykluczyć, iż "Rosja napadnie Ukrainę". Celem może być choćby pas łączący Donieck z Krymem dający Rosji dostęp drogą lądową do zaanektowanego już terytorium Ukrainy.
Jego zdaniem, do ataku może dojść właśnie w czasie, gdy uwaga międzynarodowej opinii publicznej skupiona jest na sytuacji na granicy Polski z Białorusią.
- Zamieszanie wokół kryzys na granicy może posłużyć Rosji na różne sposoby. Należy barć pod uwagę różne scenariusze, ale nie szedłby zbyt daleko w tych dywagacjach. Odtworzenie imperium poprzez wchłonięcie Białorusi i Ukrainy to wciąż daleko posunięta teoria - twierdzi były ambasador Polski w RP Ryszard Schnepf.
Cios w najsłabsze ogniwo
Przypomnijmy, że początkowo migranci napierali z Białorusi na granicę z Litwą i Łotwą. Tam jednak szybko zapadły decyzje o skorzystaniu z pomocy Fronteksu. Do polskich granic kryzys dotarł z początkiem sierpnia. Zdaniem ambasadora Schnepfa nie bez przyczyny wybrano nasz kraj za cel.
- Jesteśmy najsłabszym ogniwem w UE. Swoją polityką sami siebie w tej pozycji ustawiamy. Najłatwiej byłoby Łukaszence i Putinowi się odegrać na republikach bałtyckich, ale te mają bardzo dobre stosunki z Unią Europejską i USA. Są prymusami w tej relacji. A Polska? Skłócona z Brukselą, w kiepskich relacjach z Waszyngtonem, z problemami z praworządnością. Teraz jeszcze pokazywana w kontekście braku poszanowania dla praw człowieka podczas kryzysu humanitarnego na granicy - wylicza były ambasador w USA.
Jak zauważa, być może jeszcze Węgry mogły być celem uderzenia, ale Budapeszt ma dobre relacje z Moskwą. - Putin nie zrobi krzywdy Orbanowi. Łączą ich wspólne interesy. Co innego Polska. Aby zdestabilizować Unię Europejską, to właśnie Polskę należało wybrać na cel - wyjaśnia.
Według ambasadora Schnepfa bez pomocy innych krajów, wspólnej reakcji Unii Europejskiej nie poradzimy sobie z tym wielopiętrowym kryzysem. - Nie jesteśmy żadnym imperium, a nawet te potrzebują sojuszników. Pogrążamy się. Jeśli mamy rozwiązać ten kryzys, konieczne jest jego umiędzynarodowienie - dodaje. - Tylko przy wsparciu sojuszników mamy szansę wyjść z impasu.