Pod koniec ubiegłego roku ówczesna minister klimatu i środowiska Anna Moskwa przekazała, że łączna wartość tarczy energetycznej, obejmującej zamrożenie cen prądu, gazu i ciepła dla gospodarstw domowych, wyniesie 100 mld zł. Minister poinformowała także, że rząd przyjął projekt ustawy chroniący odbiorców energii elektrycznej, paliw gazowych i ciepła. "Ustawa zakłada przedłużenie funkcjonowania mechanizmów osłonowych funkcjonujących w 2023 r. Liczę na szybkie procedowanie przepisów przez Parlament, tak aby zapewnić bezpieczeństwo polskim rodzinom" - napisała w serwisie X.
Jak dowiedział się money.pl od obecnych przedstawicieli MKiŚ, ówczesny rząd już wtedy wiedział, że w budżecie brakuje 7,9 mld zł na ten cel. Dlatego w ustawach wprowadzających tarcze zapisał mechanizm, który umożliwia wypłatę środków poza budżetem. Zdaniem ekspertów była to pułapka zastawiona na obecny rząd.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zabrakło pieniędzy na dopłaty. PiS zostawiło uchyloną furtkę
Pod koniec 2023 r., Sejm przyjął projekt ustawy przedłużającej niższe ceny energii, gazu i ciepła w 2024 r. Niebawem wyszło na jaw, że w budżecie przygotowanym przez rząd PiS, nie ma pieniędzy na ten cel. Jak to możliwe?
Z informacji, którą uzyskaliśmy od ministerstwa klimatu, wynika, że mechanizmy osłonowe obowiązujące w 2023 r. zaprojektowano w taki sposób, że "wpływy od zysków spółek energetycznych nie pokrywały pełnych kosztów związanych z ograniczeniem wzrostu cen energii".
Poprzedni rząd pozostawił swoim następcom specjalny mechanizm, zgodnie z którym brakujące środki na dopłaty do tarcz energetycznych mogą być pokrywane z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19.
W efekcie na ten cel, jak poinformował nas resort klimatu, przekazano z funduszu 1,36 mld zł na zamrożenie cen energii elektrycznej, 5,47 mld zł na obniżenie cen paliw gazowych oraz 1,11 mld na zmniejszenie cen ciepła. Łącznie to ponad 7,9 mld zł.
Fundusz Przeciwdziałania COVID-19 został utworzony w Banku Gospodarstwa Krajowego. Powstał jako instrument mający zapewnić środki na zadania związane z przeciwdziałaniem pandemii. Wydane z niego pieniądze nie są jednak ujmowane w ustawie budżetowej. Funkcjonuje więc nie tylko poza budżetem państwa, ale kontrolą parlamentu. Do tej pory wydano z niego 161 mld zł, ale szacuje się, że do roku 2026 będzie to aż 250 mld zł.
Wykorzystywanie pieniędzy z funduszu covidowego jest z wielu powodów problematyczne. To są pieniądze, w przypadku, których koszt pozyskania kapitału jest wyższy niż w przypadku papierów skarbowych. Dodatkowo plan finansowy tego funduszu nie jest zatwierdzany przez parlament, co budzi kontrowersje. W praktyce obciąża to ogół społeczeństwa, bo istnieje potrzeba zaciągania dodatkowych zobowiązań, w postaci emisji papierów BGK gwarantowanych przez Skarb Państwa - mówi money.pl Paweł Wojciechowski, były minister finansów.
Przypomina jednocześnie, że przedstawiciele rządu Donalda Tuska wielokrotnie krytykowali "wyciąganie" pieniędzy z funduszu na walkę z COVID-19, ale teraz zostali w tej kwestii postawieni pod ścianą. - Obecny rząd nie miał wyjścia, trzeba było sfinansować wydatki na dopłaty do zamrożenia cen energii, gazu i ciepła, bo w uchwalonym budżecie nie było na to pieniędzy - zaznacza Wojciechowski.
"Otworzono puszkę Pandory"
Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP nie jest zdziwiony tym, że sięgnięto po pozabudżetowe środki.
- Fundusz Przeciwdziałania COVID-19 stał się "workiem", który ukrywa szeroką skalę wydatków państwa, realizowanych z tak wielu programów, że niekoniecznie pasuje do nich jego nazwa. To przejaw oderwania się obozu władzy od kontroli parlamentarnej i społecznej. Zarazem niebezpieczna sytuacja, bo w zasadzie rząd PiS nie musiał przejmować się tym, ile ma pieniędzy w budżecie, ponieważ zawsze mógł sięgnąć po te środki - mówi nam ekspert.
Zdaniem Sobolewskiego trzeba oddać sprawiedliwość poprzedniemu rządowi, bo w trakcie pandemii, musiał podejmować szybkie decyzje, aby ratować gospodarkę.
Stworzyło to okazję politykom, do korzystania z narzędzia, które stało się dla nich wygodne. Fundusz przeciwdziałania COVID-19 otworzył więc puszkę Pandory. Ogromne środki są dziś wydawane poza kontrolą parlamentarną i społeczną. Nasuwa się w tym momencie pytanie, jak teraz zatrzasnąć te drzwi? - zastanawia się.
W ocenie prof. Witolda Orłowskiego z Akademii Finansów i Biznesu Vistula budżet przygotowany przez rząd PiS, to w praktyce pułapka zastawiona na rząd Donalda Tuska. Obecny rząd musiał go jednak przyjąć, mimo że wiadomo było, że został źle przygotowany.
W ostatniej chwili, do budżetu zostały dodane nowe wydatki, w tym związane z przedłużeniem tarcz energetycznych. Niektóre koszty były jednak niedoszacowane i teraz na jaw wychodzi prawda - mówi w rozmowie z money.pl.
Jego zdaniem jedynym rozwiązaniem w tej sytuacji, może być nowelizacja budżetu w ciągu najbliższych miesięcy. Zaznacza, że dopóki to się nie stanie, będziemy mieć do czynienia z "łataniem dziur". - Rząd znalazł się w trudnej sytuacji, co jakiś czas będą wychodzić na jaw finansowe braki, które trzeba będzie uzupełniać. Kolejne trupy będą wypadać z szafy. W oczywisty sposób przełoży się to także na dalszy wzrost deficytu - podkreśla.
Dług w stosunku do PKB narasta. Nie mamy już atutów
Marek Zuber, ekspert Akademii WSB przypomina z kolei, że fundusz covidowy ma pełne gwarancje państwa, ale jednocześnie funkcjonuje poza obiegiem finansów publicznych.
Jego główny cel dotyczy przeciwdziałania skutkom pandemii. Jak wiadomo, doszło wówczas, do niedostosowania popytu i podaży, co przełożyło się m.in. na wzrost cen energii i gazu. Poprzedni rząd może się więc tłumaczyć się tym, że finansowanie dopłat do zamrożenia cen energii i gazu, leżało w gestii państwowego funduszu - zaznacza.
Błędne szacunki to nie wszystko. Na braki w puli na dopłaty do energii miało wpływ coś jeszcze. - Brak środków w budżecie na dopłaty do tarcz energetycznych, to nie tylko skutek tego, że nie doszacowano kosztów. Znaczny spadek ściągalności podatków w 2023 r., również w znaczący sposób zmniejszył wpływy do budżetu. W efekcie to, co przedstawiano wcześniej, jako wielki sukces PiS, czyli ściągalność podatków, nagle na koniec rządów Zjednoczonej Prawicy okazało się porażką - zauważa Zuber.
Jak dodaje ekonomista, do tej pory Polska znajdowała się na ścieżce szybkiego wzrostu gospodarczego. Jednak obecnie ten czas się kończy i trudniej będzie o odbudowę budżetu na wsparcie energetyczne Polaków. - Teraz trzeba będzie zapłacić rachunek za poprzednie lata. Wchodzimy w niebezpieczny moment, nasz dług w stosunku do PKB narasta i nie mamy już atutu, jakim był wzrost gospodarczy - podsumowuje.
Agnieszka Zielińska, dziennikarka money.pl