Ray Dalio to założyciel i współzarządzający funduszem hedgingowym Bridgewater Associates. To jedna z największych tego typu firm na rynku, która zarządza aktywami szacowanymi na 124 mld dolarów. Majątek Dalio wyceniany jest zaś na ok. 15 mld dol.
Teraz na wizerunku miliardera, przez wielu uważanego za guru rynku, pojawiła się nawet nie rysa, a wielka wyrwa. Premierę miała książka "The Fund", w której opisano kulisy pracy w Bridgewater. Ta, jak się okazuje, dla wielu osób jest koszmarem, zaś zachowania Dalio bywają kuriozalne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ray Dalio i jego "zasady". Wściekł się na incydent w łazience
Inwestor wsławił się nie tylko sukcesem biznesowym, ale i wydaniem książki "Zasady". To zbiór reguł, których mają przestrzegać pracownicy Bridgewater. Wśród nich jest m.in. "radykalna przejrzystość", dążenie do prawdy za wszelką cenę czy uczenie się na błędach. Dodajmy, że miliarder doprowadza te zasady do ekstremum: uważa, że pracownik powinien być gotowy upokorzyć sam siebie, byle tylko dotrzeć do prawdy.
W książce opisano m.in. pewien incydent, który wydarzył się w głównej siedzibie funduszu w Westport, w stanie Connecticut. Dalio wyszedł ze spotkania do najbliższej ubikacji, gdzie po załatwieniu swoich spraw spojrzał w dół i ujrzał kałużę na podłodze. Według książki, miliarder miał wówczas stwierdzić, że "tak nie może być" i "kto pozwolił, by coś takiego się wydarzyło". Miał też uznać, że jeśli ktoś nie jest w stanie trafić do pisuaru, to na pewno nie może pracować w jego firmie.
Jak opisuje "New York Magazine", dla miliardera niepojęte było, że coś takiego było po prostu wypadkiem. Tym bardziej, że jedna z jego zasad, obowiązujących w firmie, zakładała, iż nie ma problemów zbyt małych, by się nimi zajmować. I zgodnie z nią, Dalio postanowił zająć się łazienkowym incydentem.
Miliarder wezwał na dywanik kierownika placówki, odpowiedzialnego za jej utrzymanie. W efekcie nakazano, by członkowie personelu sprzątającego pełnili przed łazienką specjalne dyżury. Taki "strażnik" stał przed wejściem i zapisywał, kto wchodzi do środka, a następnie czy po wyjściu danej osoby podłoga pozostaje czysta. Po każdej wizycie w łazience, ktoś z personelu sprzątającego musiał też od razu myć podłogę mopem. Firma zakupiła też nowe pisuary, ze specjalnymi naklejkami, by ułatwić mężczyznom zadanie.
Ray Dalio i jego "system" oceniania pracowników
Żadne z tych działań nie pomogło jednak odkryć miliarderowi, co tak naprawdę stało się w dniu, gdy zobaczył pod swoimi nogami kałużę - podkreślono w "The Fund". Sprawa, chociaż mała, stała się głośna w całym funduszu i była jednym z wielu przykładów na to, jak Bridgewater surowo ocenia swoich pracowników, czasem pod najdziwniejszymi względami.
Fundusz bowiem ma cały wielowarstwowy i skomplikowany system oceny pracowników, który wyznacza, kto zasługuje na awans, a kto na wyrzucenie z pracy. Jak podkreślał wielokrotnie Ray Dalio, pod tym względem panuje w jego firmie pełna "merytokracja".
W ramach tego systemu pracownicy otrzymali m.in. iPady i kilkanaście razy w ciągu dnia mieli ocenić się wzajemnie, na skali od jeden do dziesięciu, w kategoriach takich jak "umiejętność do samooceny" czy "parcie do przodu po wynik". Dalio potem osobiście analizuje wyniki takich - i wielu innych - systemów oceny pracowników.
Celem tego wszystkiego jest, jak wskazywał sam Dalio, ocena pracowników na jednej skali. Najważniejszym czynnikiem przy tym jest "wiarygodność", przypisana do każdej kategorii. Jeśli ktoś np. był oceniany jako wiarygodny w kategorii "parcia do przodu po wynik", to oceny tej osoby, wystawiane innym pracownikom, ważyły więcej w tej samej kategorii. Miliarder nazywa to "ważeniem wiarygodności". Co więcej, według książki założyciel funduszu uważa, że jego własna wiarygodność jest najwyższa lub jedna z najwyższych w całej firmie, co w zasadzie daje mu zawsze "ostatnie słowo" - nawet jeśli wiele osób się z nim nie zgadza. Cały system ocen powiązany jest ze słynnymi zasadami Raya Dalio.
Gwiazdy technologii nie chciały pracować nad systemem Dalio
W książce opisano też, jak Dalio chciał stworzyć nowszy system ocen z wykorzystaniem sztucznej inteligencji. I jeszcze bardziej skomplikowany, ale mający niewiele wspólnego z nauką. Zatrudnił do tego gwiazdę branży, Davida Ferrucci, który m.in. był liderem zespołu tworzącego słynny superkomputer IBM Watson. Ferrucci, jak opisano w "The Fund", nie zgadzał się jednak do końca z wizją Dalio i mimo wielu prób, miał ostatecznie uznać, że w metodzie Dalio nie ma ani żadnej naukowej metodologii, ani nawet nie jest to system. Ostatecznie Ferrucci chciał odejść, ale zgodził się pozostać i pracować dla miliardera na pół etatu - w zamian za sfinansowanie jego startupu Elemental Cognition.
Bridgewater po tym połowicznym rozstaniu zatrudniło innego speca od technologii: Jona Rubinsteina, byłego pracownika Apple i współtwórce iPoda. Rubinstein od razu trafił na stanowisko współzarządzającego funduszem (co-chief executive).
Szybko jednak Rubinstein zaczął wątpić w "filozofię" Dalio. Po niedługim czasie miał wprost powiedzieć miliarderowi, że 375 reguł miliardera, zebranych w jego książce i systemie, to nie są żadne "zasady", tylko instrukcja obsługi. Założyciel fundusz miał odeprzeć tę opinię stwierdzeniem, że Rubinstein potrzebuje więcej czasu, by to zrozumieć.
Po kilku miesiącach jednak Rubinstein miał jeszcze większe wątpliwości. Szczególnie miało go irytować mierzenie "wiarygodności" - zapytał więc o to Davida Ferrucci. Ten miał jednak stwierdzić, że "wstydzi się" powiedzieć, w jaki sposób mierzona jest wiarygodność pracowników. Rubinstein, według książki, miał uznać, że nie istnieje żaden sensowny system oceny wiarygodności. Jego zdaniem, pracownicy najwyżej oceniani w tej kategorii, byli zwyczajnie "kopią" zachowań Raya Dalio.
Religia, a nie system? Praca w Bridgewater
"Ray, to jest religia" - miał powiedzieć Rubinstein do swojego szefa. Był to ostatni dzień jego faktycznej pracy w Bridgewater, choć firma utrzymała na kilka miesięcy jego zatrudnienie, by i on, i fundusz mogli zachować twarz w kontekście hucznego ogłoszenia jego przyjścia tam. Ferrucci został w firmie o wiele dłużej - kilka lat - dzieląc czas pomiędzy pracę nad bezowocnym projektem dla Dalio i swoim startupem. Ale i on po tym czasie miał dosyć i po cichu odszedł, chociaż oficjalnie ani on, ani firma nie przyznają się do tego. W 2021 r. jednak Bridgewater zwolniło większość zespołu pracującego nad systemem ocen pracowników na podstawie zasad Dalio.
To jednak tylko wierzchołek góry lodowej incydentów i wątków opisanych w "The Fund". Warunki pracy w funduszu określane są w książce i przez byłych pracowników jako toksyczne i koszmarne. Potwierdza to doniesienia, o których pisaliśmy w 2016 r. - już wówczas mówiło się, że z Bridgewater 1/5 pracowników odchodzi w ciągu pierwszego roku.