Przyjeżdżamy do niespełna 35-tysięcznego miasta, które od ponad stu lat utożsamiane jest z zapałkami. To one w okresie PRL-u rozsławiły na całym świecie Czechowice-Dziedzice. Wówczas tutejsza produkcja trafiała do Arabii Saudyjskiej, Afganistanu, Kanady, Związku Radzieckiego, Tunezji, Grecji, Islandii, Burundi, Maroka czy Konga. W trybie zmianowym przy nowoczesnych wtedy maszynach pracowało 650 osób.
Dziś w fabryce zastajemy te same, niemieckie maszyny. Wchodząc do hal produkcyjnych zakładów przy ul. Łukasiewicza cofamy się w czasie, który zatrzymał się tu w latach 70. ubiegłego wieku. Sprzęt obsługuje jednak jedna tylko zmiana, na której pracuje pięć razy mniej ludzi niż w okresie największego prosperity.
Problemem nie jest brak zamówień. Jak przekonują właściciele, produkcja po prostu już się tu nie opłaca, a czechowicka fabryka przegrywa z nowoczesnymi, azjatyckimi zakładami. Tam linie produkcyjne obsługuje 10-15 osób. Modernizacja? Pochłonęłaby kilkanaście milionów złotych. Taka inwestycja przy obecnej sytuacji rynkowej również się nie kalkuje. Dlatego z końcem lutego 2021 r. w Zapałkowni - bo tak mówi się na ten zakład - staną maszyny.
Zapałkownia przegrała z rynkiem
Decyzję o zamknięciu podjął właściciel, firma PCC Consumer Products Czechowice, wchodząca w skład międzynarodowej Grupy PCC z centralą w Niemczech. Zagraniczny inwestor przejął czechowicki zakład w 2011 r. Miał być uzupełnieniem jego chemicznej działalności, prowadzonej również w Polsce.
- Decyzja o likwidacji została podjęta z wielkim bólem, ale nie było innej opcji. Gdyby nie fakt, że jesteśmy częścią Grupy PCC, to czechowicki zakład byłby już bankrutem dwa lata temu - mówi Wojciech Zaremba, przewodniczący rady nadzorczej PCC Consumer Products Czechowice. I przekonuje, że to właśnie pieniądze płynące z zagranicy podtrzymywały przez ten czas fabrykę przy życiu.
W 2013 r. przychody ze sprzedaży sięgały 33 mln zł. W ubiegłym roku było to już tylko 20 mln zł. Rok 2020 r. czechowicka Zapałkownia zamknie najprawdopodobniej z wynikiem zaledwie 18-19 mln zł przychodów. Stanowczo za mało, by pokryć rosnące koszty produkcji.
W ostatnich dwóch latach czechowicki zakład przyniósł właścicielowi 10 mln zł strat. Powód? Obok wspomnianych kosztów produkcji, to przede wszystkim kurczący się rynek. Ludzie przestali korzystać z zapałek i Zapałkownia przegrała z tym trendem rynkowym. Do tego w ostatnich miesiącach doszła pandemia koronawirusa, która zakłóciła łańcuchy dostaw i przyspieszyła decyzję o zamknięciu produkcji w Czechowicach.
- W tej chwili sytuacja jest tak ciężka, że nie możemy już być dalej sentymentalni. Szukaliśmy różnych rozwiązań, ale naprawdę nie ma możliwości wymyślenia tego zakładu na nowo, dlatego podjęliśmy decyzję o likwidacji - mówi Wojciech Zaremba. I podkreśla, że nie będzie to upadłość, ale właśnie likwidacja. To oznacza, że właściciel bierze na siebie wszystkie koszty tego procesu.
- Chcemy w cywilizowany sposób rozstać się z naszymi pracownikami, dostawcami, kontrahentami - tłumaczy.
Trzeba szukać nowej pracy
Ekonomiczne przyczyny likwidacji nie przekonują jednak pracowników. Dla nich taka decyzja to cios.
W tej chwili w czechowickiej Zapałkowni pracuje 137 osób, z czego około 80 proc. to kobiety. To starsza załoga, średnia wieku w przypadku kobiet wynosi ok. 45 lat, a w przypadku panów - 49 lat.
- To było dla nas wielkie zaskoczenie. Z dnia na dzień dowiedzieliśmy się, że to już koniec - mówi jedna z pracownic z ponad 30-letnim. Nie podaje nazwiska, bo chce w spokoju dopracować do końca. - W tej chwili już tylko dorabiam do emerytury. Młode znajdą sobie inną pracę, najgorzej mają pracownice 50+, dla których nic nie będzie - ocenia.
Właściciel deklaruje pomoc i wszelkie dostępne w procesie grupowych zwolnień wsparcie. W ramach wynegocjowanego ze związkami zawodowymi porozumienia pracownicy dostaną wypowiedzenia dopiero w styczniu, co da więcej czasu na szukanie pracy. Będą odprawy i wypłata ekwiwalentu za zaległy urlop.
- Spora część zatrudnionych jest w wieku przedemerytalnym. Będą oni mogli liczyć na świadczenia pomostowe. Pozostałym osobom zostały przedstawione możliwości pracy w innych zakładach w ramach Grupy PCC. Pierwsze osoby już znalazły w ten sposób nową pracę - mówi Renata Gamrot, prezes PCC Consumer Products Czechowice.
Przyznaje jednak, że nie jest to rozwiązanie dla wszystkich. Wiąże się ono z przeprowadzką, a nie każdy jest na to gotowy. Główne zakłady koncernu zlokalizowane są w Brzegu Dolnym, prawie 250 km od Czechowic-Dziedzic.
Pracownice, z którymi rozmawialiśmy, nie myślą o przeprowadzce. Będą szukać zajęcia na miejscu. Nie rozumieją również argumentów o fatalnej kondycji zakładu, które przytacza zarząd.
- Kryzys? Jaki kryzys? Magazyny są pełne, produkcja idzie pełną parą, co znaczy, że zamówień nie brakuje. Pracuję tu od ponad trzydziestu lat i widziałam, jak z większych kłopotów Zapałkownia wychodziła - przekonuje nasza rozmówczyni.
Kawał historii polskiego przemysłu
Faktycznie czechowicka fabryka zapałek w swojej stuletniej historii miała okresy kryzysowe, jak i lata prosperity. Produkcja ruszyła w 1921 roku. Zapałki były bardzo potrzebne w odbudowującej się i nie w pełni zelektryfikowanej Polsce. Po I wojnie światowej na krajowym rynku działały cztery zakłady: w Sianowie, w Częstochowie, Bystrzycy Kłodzkiej i właśnie w Czechowicach. Była to najnowocześniejsza wówczas fabryka w Polsce, z największą zdolnością produkcyjną.
Polski rząd nie miał jednak doświadczenia w zarządzaniu tego typu biznesem, dlatego w kilka lat po rozpoczęciu produkcji zdecydował się na współpracę z jednym z największych graczy w branży zapałczanej na świecie - International Match Corporation. Tak powstał Polski Monopol Zapałczany, w skład którego weszły również czechowickie zakłady.
W czasie II wojny światowej zakład w Czechowicach przeszedł pod zarząd niemiecki i produkował przez cały okres trwania konfliktu. Z wojennej zawieruchy wyszedł praktycznie bez żadnych strat. Miasto zostało wyzwolone w lutym 1945 roku, a już w kwietniu wznowiono produkcję zapałek.
Okres powojenny to czas zawirowań dla czechowickiej fabryki. Produkcja odbywała się nadal na przedwojennym sprzęcie. Dopiero modernizacja i rozbudowa w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, spowodowała, że zakład stał się największym i najnowocześniejszym w branży. To czas największego zatrudnienia i produkcji.
Kryzys przyszedł w latach 90., gdy nastąpiło załamanie rynku zapałczanego w Polsce. Przyczyniły się do tego przede wszystkim tanie i jednorazowe zapalniczki z Chin. Swoje zrobiło też upowszechnienie zapalarek w kuchenkach gazowych.
Większość fabryk działających w Polsce tego nie wytrzymała. Dawne zakłady w Bystrzycy Kłodzkiej zostały zamienione w Muzeum Filumenistyczne, a te w Częstochowie - w prywatne Muzeum Produkcji Zapałek.
Czechowicka fabryka przetrwała kryzys. Ratunkiem były m.in. zagraniczne kontrakty. Eksport stanowił 40 proc. produkcji. Hitem stały się zapałki reklamowe, które zamawiały firmy, sieci hotelowe i restauracje.
Po przejęciu zakładu w 2011 roku nowy właściciel - firma PCC - postawił na eksport. W ofercie pojawiły się też podpałki, rozpalacze czy produkty specjalistyczne. Te działania nie pomogły jednak w przetrwaniu kolejnego i - jak się okazuje - ostatniego dla Zapałkowni kryzysu.
- W obecnej sytuacji, gdy na każdej wyprodukowanej zapałce notujemy stratę, nie ma możliwości kontynuacji działalności. Nowe zamówienia tylko powiększałyby stratę. Likwidacja przeprowadzona w planowy sposób była jedynym rozwiązaniem - podsumowuje Wojciech Zaremba.
Stypa
Po zamknięciu zakładu w Europie pozostanie tylko jeden przemysłowy producent zapałek - na Węgrzech. Cztery miesiące temu zbankrutował jeden z największych konkurentów czechowickiej fabryki - Pinskdrew na Białorusi. To zakład zbudowany w 1880 r. jeszcze przez polskich przedsiębiorców.
- To jest stypa. Na naszych oczach umiera kolejna dziedzina przemysłu, która funkcjonowała w Polsce przez 170 lat - mówi Jacek Cwetler, kustosz Izby Regionalnej Miejskiego Domu Kultury w Czechowicach Dziedzicach, który część industrialnego dziedzictwa Zapałkowni chce zachować. W planach ma stworzenie w Czechowicach stałej ekspozycji poświęconej przemysłowi zapałczanemu. Stałaby się ona częścią tworzonego w mieście muzeum przemysłu.
Cwetler zachwala projekty graficzne, które zdobiły pudełka zapałek. - To miniaturowe dzieła sztuki. Na etykietach prezentowana była historia Polski, strojów ludowych. Powstały przepiękne serie poświęcone przyrodzie, kwiatom czy ptakom polskim, były cykle z herbami miast. Wszystkie mają dziś niezwykłą wartość kolekcjonerską - ocenia.
Wymyślić miasto na nowo
Likwidacja fabryki to także cios dla miasta, które od lat budowało swoją strategię promocyjną wokół m.in. zapałek. "Czechowice - miasto z zapałem" - tak brzmi dziś jego hasło promocyjne.
- Pozostaje nam dalsze poszukiwanie miejsca na mapie gospodarczej kraju. Tak jak kiedyś rozwój miasta napędzała linia kolejowa, wzdłuż której powstawały przemysłowe zakłady, tak dziś chcemy lepiej wykorzystać drogę krajową nr 1. Jako główna arteria komunikacyjna to ona decyduje dziś o potencjale rozwojowym - mówi burmistrz Czechowic-Dziedzic Marian Błachut.
I zapowiada, że w 2021 roku w mieście ma zacząć działać fabryka Valeo Siemens. W przyszłości będą w niej produkowane silniki do samochodów elektrycznych. Kolejną szansą ma być park lotniczy, na terenie którego zaczynają działać nowe firmy.
PCC nie rozstaje się z Czechowicami-Dziedzicami. - Nie chcemy po sobie zostawiać dziury w ziemi. Trwają analizy, czy istnieją możliwości ulokowania tu produkcji związanej z naszym profilem działalności. Na pewno nie będzie miało to nic wspólnego z tym, co było do tej pory. Ten etap jest zamknięty - przyznaje Wojciech Zaremba z rady nadzorczej firmy.
- Fabryka zapałek w naszym mieście jest ostatnim Mohikaninem w tej branży. W przyszłym roku, na stulecie swojej działalności, kończy żywot. Smutna to rzeczywistość, ale taka była decyzja właściciela, do której ma prawo - podsumowuje burmistrz Marian Błachut.