Na stołecznym Lotnisku Chopina półlitrowa butelka wody znanej marki kosztuje 8,5 zł. Nowo otwarte lotnisko Warszawa-Radom oferuje ją za 8,9 zł. Choć jeszcze kilkadziesiąt metrów wcześniej, przed bramkami kontroli bezpieczeństwa, tę samą wodę można kupić za 5,9 zł. Dlaczego woda, za którą w osiedlowym sklepie płacimy nawet mniej niż 2,5 zł za butelkę, na lotnisku kosztuje blisko cztery razy więcej?
- Na lotniskach jest kilka istotnych czynników cenotwórczych. Prowadzenie operacji handlowych na lotnisku jest nieporównywalnie droższe niż w hipermarketach czy sklepach osiedlowych - mówił w programie money.pl Andrzej Miłaszewicz, dyrektor zarządzający ds. operacji i rozwoju, Lagardère Travel Retail w Polsce.
Dodał, że polityka sklepów na lotniskach bierze pod uwagę nie tylko ceny lokalne, ale i w portach lotniczych za granicą. - Pasażerowie się przemieszczają i porównują ceny w innych krajach. Ale mamy też kwestię kosztową, czyli wyższe czynsze na lotnisku i koszty zatrudnienia personelu - wyliczał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kto ustala ceny na lotnisku? "Ludzie głosują portfelami"
Pytania o wysokie ceny w lotniskowym handlu i gastronomii powracają jak bumerang w sezonie letnim, gdy wielu Polaków wybiera się na wakacje. - Lotnisko nie decyduje o poziomie cen produktów na lotnisku, są one ustalane przez najemców - mówiła money.pl Anna Dermont, rzeczniczka prasowa Lotniska Chopina.
Ale najemcy odbijają piłeczkę w drugą stronę: to ustalane przez lotniska czynsze powierzchni handlowo-usługowych mają odzwierciedlenie w cenach.
Może powód jest jeszcze inny? Pasażer odlatujący z lotniska musi przejść przez kontrolę bezpieczeństwa. Obecnie obowiązujące przepisy nie przepuszczają przez nią płynów o pojemności większej niż 100 ml. Wyjątkiem są m.in. mleko dla dzieci czy leki. Ale co do zasady przez bramki nie przejdą kosmetyki i napoje większe niż 100 ml.
I gdy już pasażer znajdzie się w strefie zastrzeżonej, do wylotu ma jeszcze godzinę lub dwie, najczęściej i tak musi kupić coś do picia. A skoro już z lotniska nie wyjdzie, to nie ma wyboru. Czy lotniska na tym korzystają i podbijają ceny?
Taka opinia panuje i przez długi czas w naszej branży pokutował pogląd, że jak już pasażer wszedł na lotnisko, to jest złapany i nie ma wyboru. To się zmieniło. Mamy olbrzymią ewolucję rynku lotniskowego. Ludzie, gdy głosują swoimi portfelami, robią to dość skutecznie. Jeśli, potocznie mówiąc, przegniemy z cenami, to nie kupują - dodał Andrzej Miłaszewicz.
- W związku z tym, że pasażer jest młodszy i decyduje dziś inaczej, również i nasza oferta musi się zmieniać. Chodzi nie tylko o tę wodę, ale również o produkty luksusowe i ofertę gastronomiczną - podkreślił Miłaszewicz.
Jest alternatywa dla drogiej wody na lotnisku
Jest i dobra wiadomość. Choć przez bramki nie można przenieść butelki z wodą, pasażerowie nie są skazani na kupowanie jej po tak wysokich cenach. W coraz większej liczbie portów lotniczych można znaleźć poidełka, czyli dwa krany z wodą pitną - do nalania jej do butelki i drugim do bezpośredniej konsumpcji.
Bo choć butelki wody przenieść przez kontrolę bezpieczeństwa nie można, to pustą butelkę już tak. I wtedy może mieć nawet 1,5 litra pojemności. Praktyczniejszym rozwiązaniem jest jednak mniejsza butelka lub bidon, którą można napełnić po przejściu kontroli i zabrać ze sobą.
Innym rozwiązaniem mogą być też automaty samoobsługowe. Wystarczy się rozejrzeć na lotnisku, by zobaczyć, że tę samą wodę, co w sklepie, można tam kupić taniej. Przykład? Omawiana wcześniej woda znanej marki na Lotnisku Warszawa-Radom w automatach w strefie zastrzeżonej kosztuje... 5 zł. A to ten sam produkt.
Niewykluczone, że nadejdą też zmiany na lotniskach. Bo na świecie testowane są już rozwiązania pozwalające złagodzić restrykcyjne zasady kontroli bezpieczeństwa. Coraz nowocześniejsze urządzenia skanujące pozwalają, po pierwsze, nie wyciągać z bagażu laptopów i płynów. Po drugie - testowo gdzieniegdzie odchodzi się już od limitu 100 ml płynów.
A to by oznaczało, że będzie można przyjechać na lotnisko z własną wodą i ulubioną kawą lub herbatą kupioną tam, gdzie robimy to na co dzień, lub zaparzoną w domu.
Ekspert rynku lotniskowego handlu uważa, że to będzie faktycznie rewolucja. Ale nie pogrzebie handlu w portach lotniczych.
- To może być game changer, bo do tej pory technologia tego nie umożliwiała, dziś lotnisko London-City już taką możliwość wprowadził. Znajdziemy sposób i na to. Bo na lotniskach oferujemy często produkty niedostępne na rynku wewnętrznym. Ceny są istotne, ale budując ofertę, chcemy zaoferować też rzeczy, których nie kupują codziennie, a które są limitowane, kierowane tylko do tzw. travel retail (branża sprzedająca towary podróżnym międzynarodowym - przyp. red.). Prawdopodobnie to będzie duże pole do popisu. I magia zakupów, którą musimy wytworzyć - stwierdził Miłaszewicz.
Marcin Walków, dziennikarz i wydawca money.pl