Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Kamil Fejfer
Kamil Fejfer
|
aktualizacja

Migranci nas nie uratują. Fatalny trend w Polsce. "Żadnemu z krajów się nie udało" [OPINIA]

1156
Podziel się:
Przedstawiamy różne punkty widzenia

Polska już się wyludnia. Wiadomo to od dawna. Wiemy również, że w innych krajach europejskich nie jest lepiej. W przypadku Polski zaskakująca jest skala tego zjawiska. Żadnemu z krajów europejskich po spadku wskaźnika dzietności nie udało się trwale wrócić do zastępowalności pokoleń - pisze dla money.pl Kamil Fejfer.

Migranci nas nie uratują. Fatalny trend w Polsce. "Żadnemu z krajów się nie udało" [OPINIA]
Zastępowalność pokoleń występowała na naszym kontynencie ostatni raz w połowie lat 70. (GETTY, Damian Lemanski, Bloomberg)

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Na początku lutego GUS opublikował świeże dane na temat liczby urodzeń. W 2024 w Polsce urodziło się 252 tys. dzieci. To najniższy wynik od II wojny światowej. Nie znamy jeszcze poziomu tzw. wskaźniku dzietności - te dane spłynął do nas dopiero w maju. Możemy jednak wstępnie założyć, że i z tym parametrem nie będzie najlepiej. A mówiąc bardziej dosadnie - będzie fatalnie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Największym bogactwem Polski są Polacy - Ewald Raben w Biznes Klasie

W 2023 roku wyniósł on 1,16. I również był to najniższy w historii odczyt. Prawdopodobnie rok 2024 był jeszcze gorszy. A czy istnieją sposoby, żeby tę bardzo złą sytuację demograficzną naprawić? Pewną inspiracją mogą być Czesi i Węgrzy.

Zacznijmy jednak od tego, że Polska już się wyludnia. Mówił o tym nowy prezes Głównego Urzędu Statystycznego Marek Cierpiał-Wolan. Stwierdził, że z taką sytuacją mamy do czynienia od mniej więcej 2012 roku. W tym miejscu przyda się jednak pewne uzupełnienie - od tamtego czasu bilans ludnościowy Polski de facto wzrósł na skutek dynamicznej migracji. Maleje jednak liczba osób urodzonych w naszym kraju.

Niska dzietność towarzyszy nam od połowy lat 90. Właśnie wtedy po raz ostatni uzyskaliśmy współczynnik dzietności na poziomie 1,5.

Odczyty na tym poziomie utrzymujące się przez dłuższy okres oznaczają, że nie da się odbudować struktury ludnościowej. Nie da się, ponieważ w kolejnych rocznikach potencjalnych matek jest zbyt mało osób, żeby marzyć o wzroście ludności kraju.

Migranci nas nie uratują

GUS przygotował prognozę demograficzną do 2060 r. Zawarł w niej trzy możliwe ścieżki rozwoju sytuacji w naszym kraju: optymistyczną, środkową i pesymistyczną. W każdym z nich Polska w 2060 r. jest mniej ludna niż obecnie.

  • W optymistycznym scenariuszu będzie nas niecałe 35 milionów.
  • W środkowym - niecałe 31 milionów.
  • W pesymistycznym - mniej niż 27 milionów.

Obecnie jest nas 37,5 mln (nie wliczając migrantów, których może być nawet ponad 2 mln).

Część osób może sądzić, że problemy demograficzne uda nam się załatać wspomnianą migracją. Nic z tych rzeczy. I to nie tylko dlatego, że ostatnio w społeczeństwie narastają antyimigranckie nastroje. System po prostu nie wchłonie takiej rzeszy ludzi.

Aby utrzymać liczbę pracowników na obecnym poziomie, przy realizacji optymistycznego GUS-owskiego scenariusza demograficznego, musielibyśmy przyjmować około 120-130 tys. zagranicznych pracowników rocznie do 2060 r. Tymczasem system wchłaniania migracji ma swoją wyporność - potrzebujemy programów integracji, nauczycieli, systemu nostryfikacji dyplomów, a także jakiejś bazowej selekcji osób, które do nas migrują.

W przypadku środkowego scenariusza musielibyśmy przyjmować do 2060 r. rocznie około 160 tys. pracowników (więcej przyjęliśmy tylko raz w historii - po ataku Rosji na Ukrainę). W pesymistycznym musiałoby to być około 200 tys. nowych pracowników. Nigdy nie przyjęliśmy do naszego kraju takiej liczby pracujących z obcym paszportem w jednym roku.

Optymalnym scenariuszem byłoby gdybyśmy możliwie szybko dobili do dzietności na poziomie zastępowalności pokoleń. Kategoria ta oznacza, że społeczeństwo w dłuższym okresie się nie kurczy, ani jego liczebność nie wzrasta. Zastępowalność pokoleń gwarantuje współczynnik dzietności na poziomie 2,1.

I tu ważna uwaga - nawet jeśli by się tak stało, to i tak liczebność Polski by spadła. Co wynika z faktu, że już urodziło się znacznie mniej kobiet, które potencjalnie mogą mieć dzieci. Żeby zrozumieć skalę problemu, powiedzmy o liczbach. W 1990 r. rodziło się rocznie ponad 500 tys. osób. Dzisiaj - wspomniane 252 tys. Pokolenie obecnych noworodków będzie więc liczebnie stanowić połowę pokolenia rodzącego się 35 lat temu.

Czy da się więc cokolwiek zrobić? Prosta odpowiedź brzmi - coś się da, ale prawdopodobnie niewiele. Skąd o tym wiemy? Problem niskiej dzietności nie jest oczywiście tylko polską bolączką. W przypadku naszego kraju zaskakująca jest skala tego zjawiska. Żadnemu z krajów europejskich po spadku wskaźnika dzietności nie udało się trwale wrócić do zastępowalności pokoleń.

Od dekad na całym świecie widoczna jest coraz niższa preferencja do posiadania dzieci. Według danych zebranych przez stronę Statista.com współczynnik dzietności w Europie spada od lat 50. Zastępowalność pokoleń występowała na naszym kontynencie ostatni raz w połowie lat 70.

Co prawda po roku 2001 widać pewne odbicie, ale potem w okolicach połowy II dekady XXI wieku trend znów się załamuje.

Węgrzy i Czesi wyjątkami

Najbardziej spektakularnymi przykładami "odbicia" dzietności na Starym Kontynencie w ostatnich dekadach były Węgry i Czechy. Czego możemy się od nich nauczyć?

Zacznijmy od Węgier. Według danych Eurostatu w 2013 r. Węgrzy mieli dzietność na poziomie 1,35. W 2021 r. było to 1,61. Najświeższe dane porównawcze obejmują rok 2022, jednak nie uwzględniam go w analizie z powodu wojny i potężnej inflacji, która uderzyła w zasadzie w cały świat, a w nasz region w stopniu szczególnym. Jest to o tyle istotne, że w rozwiniętych krajach kryzysy gospodarcze i społeczne powodują zmniejszenie dzietności. Dane te więc znacznie zaburzyłyby obraz.

Co zrobili Węgrzy, żeby uzyskać taki wynik? Pisał o tym portal Politico. Niektórzy wskazują na zachęty ekonomiczne. Kobiety, które mają czwórkę lub więcej dzieci mogły liczyć na dożywotnie zwolnienie z płacenia podatku dochodowego. Węgierski rząd zaoferował również nisko oprocentowane pożyczki w wysokości do 36 tys. dol. dla par, które mają co najmniej trójkę dzieci. Nabywcy pierwszego mieszkania, którzy posiadali dzieci również mogli liczyć na pomoc finansową państwa. Jak podkreśla Politico, Węgry wydają na politykę prorodzinną 5 proc. swojego PKB.

Niezwykle interesujący w kontekście Węgier jest artykuł autorstwa ekonomistów Évy Berde i Árona Drabancza opublikowany w czasopiśmie naukowym "Frontiers of Sociology". Badacze zauważają w nim, że polityki pronatalistyczne powinno się oceniać po dekadzie lub półtorej. Dlaczego? Ponieważ pierwsze "transze" pomocy mogą przyspieszać decyzje o dzieciach wśród osób, które te dzieci i tak chciały mieć. Nie oznacza to jednak, że w ciągu całego życia kobiety będą rodzić więcej dzieci. Oznacza to, że rośnie dzietność w młodszych kohortach.

A co z Czechami? Wróćmy do statystyk Eurostatu.W 2013 r. dzietność u naszych południowych sąsiadów była na poziomie 1,46, ale w 2021 było to już 1,83 - dość blisko zastępowalności pokoleń.

I w tym przypadku warto sięgnąć po artykuł naukowy "Parental Leave Policies and Second Births: A Comparison of Czechia and Slovakia" (Polityka urlopów rodzicielskich i drugich urodzeń. Porównanie Czech i Słowacji) autorstwa Anny Šťastny, Jiřiny Kocourkovej oraz Branislava Šprochy. Praca porównuje bardzo zbliżone kulturowo kraje (do 1993 roku stanowiły one jedno państwo) różniące się jednak zauważalnie, jeśli chodzi o wskaźnik dzietności. Jak zaznaczają autorzy, polityka prorodzinna w obu krajach była zbliżona do połowy pierwszej dekady XXI wieku. Wtedy to Czechy zreformowały swoje zasiłki rodzicielskie - zwiększyły je i bardziej uelastyczniły. Okazało się to jednym z kluczy do podwyższenia dzietności.

Dodatkowo w Czechach od lat obowiązuje publiczne wsparcie dla metody in vitro. Ono również (choć nieznacznie) podwyższyło wskaźnik dzietności. Piszą o tym w renomowanym czasopiśmie naukowym "Nature" Jiřina Kocourková, Anna Šťastná i Boris Burcin.

Wskaźnik dzietności w Czechach w 2020 roku wyniósł 1,71. Gdyby państwo nie wspierało in vitro byłby on na poziomie 1,65. Różnica nie jest gigantyczna, ale zauważalna.

Co może zachęcić Polki i Polaków do powiększania rodzin?

Pytanie o podniesienie współczynnika dzietności specyficznie dla Polski zadała sobie ekonomistka Małgorzata Sikorska w analizie opublikowanej w 2021 roku przez Instytut Badań Strukturalnych. Co jej zdaniem może zachęcić Polki i Polaków do powiększania rodzin? Nie ma tu prostej odpowiedzi. Badaczka wskazuje na wiele rozwiązań, które prawdopodobnie i tak nie będą "srebrnym pociskiem" przywracającym zastępowalność pokoleń, ale mogą wskaźnik dzietności nieco podnieść.

  • Pierwszym z pomysłów jest upowszechnienie dostępu do taniej lub bezpłatnej dobrej jakości opieki żłobkowej, co odciążyłoby część kobiet z ich macierzyńskich obowiązków i pozwoliło łączyć rodzicielstwo z karierą zawodową.
  • Drugim jest popularyzacja elastycznego (ale stabilnego) zatrudnienia, które umożliwiłoby łączenie rodzicielstwa z pracą.
  • Kolejny postulat odnosi się do kwestii mieszkaniowej - tańsze i bardziej dostępne lepszej jakości lokale mogą zachęcić część młodych do posiadania dzieci.
  • Badaczka dorzuca do tego zwiększenie poczucia bezpieczeństwa kobiet związanego z rodzicielstwem przez wzmocnienie dostępu do praw reprodukcyjnych oraz zwiększenie dostępności do procedury in vitro.

Warto jednak pamiętać, że spora część efektu niskiej dzietności jest po prostu kulturowa. Jak już wspomnieliśmy, żadnemu rozwiniętemu, nawet niezwykle bogatemu krajowi, nie udało się na dobre wrócić do zastępowalności pokoleń. To pokazuje, że to nie kiepska kondycja ekonomiczna jest głównym motorem procesów, które obserwujemy. Oczywiście w przyszłości być może coś się w tej kwestii zmieni. Niestety eksperci nie bardzo wiedzą, czym owe "coś" miałoby być.

Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o gospodarce, współtwórca podcastu i kanału na YouTube "Ekonomia i cała reszta"

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
WP Opinie
KOMENTARZE
(1156)
TOP WYRÓŻNIONE (tylko zalogowani)
Prezydent2030
7 dni temu
W Polsce mamy znaczne, bo sięgające nawet 2 milionów osób, ukryte bezrobocie. 500 000 ubezpieczonych w KRUS ma ekonomiczna wydajność pracy nie przekraczającą 50 000 zł na zatrudnionego rocznie co oznacza pracę na 1/4 etatu. Do tego znacznie ponad milion polityków, górników, związkowców, urzędników rządowych i samorządowych, biurowych w korporacjach, ekspertów, doradców, działaczy, generałów, artystów, muzyków i aktywistów chodzi do pracy i niewiele robi. Dlatego uparcie twierdzę, że ludzi do pracy jest w Polsce dostatek.
Piotr Z.
7 dni temu
Wygoda życia i wolność są przyczyną
RolnikBezFikc...
7 dni temu
Wolność człowieka bez odpowiedzialności i osiągania dojrzałości emocjonalnej (zdolność do wchodzenia w trwałe związki nie ze smartfonem a z drugim człowiek) i społecznej (zakładanie Rodzin) to droga donikąd.
POZOSTAŁE WYRÓŻNIONE
polk12
7 dni temu
Więcej skomplikowanych, niezrozumiałych i ciągle zmieniających się podatków. Więcej urzędów i urzędników i ich nierynkowych pensji - strażaków, mundurowych, pielęgniarek, ratowników. Więcej dotacji, subwencji zamiast wolnego rynku. Więcej więcej. Nie lepiej byłoby wywalić te powiaty, urzędy pracy, senat, marszałów, członków zarządu, radnych i innych zbędnych gospodarce ludzi. Ludzie i przedsiębiorcy nie chcą już na to pracować. Ogólnie państwowe = tandetne i nieekonomiczne.
Stop
7 dni temu
Niestety państwa opiekuńcze, zabierające jednym a dające drugim, tworzące uprzywilejowane grupy kosztem innych już dawno się nie sprawdziły. Socjotechnika i regulacje każdej sfery życia obywateli to nie tylko bankructwo finansowe jak też etyczne. Dajcie żyć.
polecamy
7 dni temu
obejrzyjcie w telewizji program o wałach absolwenta technikum kolejowego i jarmarcznego handlarza,który se "magistra" dorobił i w m.innymi w kolegium tumanum się "kształcił" niejakiego gawkowskiego z założonej za kasę od rosjanlewiznySLD,obecnie "ministra" cyfryzacji tuska
NAJNOWSZE KOMENTARZE (1156)
marek m.
4 dni temu
Jak podnieść dzietność skierować wszystkie pontony do Polski a , żeby nasze roszczeniowe kobiety zobaczyły panów i władców .
Fiku
4 dni temu
Migranci nie są sprowadzani po to aby 'ratowiać demografię' tylko po to aby oligarchowie mieli tanią siłę roboczą.
darek
4 dni temu
Pijcie więcej Perły to będziecie mieli większą ochotę na małe co nieco ze swoją drugą połówką i dzieciaków zaraz przybędzie:)
Ryś
4 dni temu
za 20,30 lat w Polsce 20 mln mieszkańców, ale nadal będzie brakowało 2 mln mieszkań
Jasiu
4 dni temu
Bólu nie ma dla władzy najlepiej jakby były tylko urzędniki i polityki
...
Następna strona