Jak dowiedziała się "GW", minister Czarnek miał w czasie pandemii dane o tym, kto na uczelniach został zaszczepiony. Nie była to ogólna liczba, a spersonalizowane dane, które udostępniło mu Ministerstwo Zdrowia.
Sprawą zainteresował się RPO oraz Urząd Ochrony Danych Osobowych. Ten drugi rozpoczął postępowanie administracyjne w sprawie przetwarzania danych osobowych przez resorty edukacji i zdrowia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Resort edukacji tłumaczy
Minister edukacji przekazał w wyjaśnieniu, że resort miał jedynie anonimowe dane statystyczne, ale jednocześnie przyznał, że zestawiono je w dwóch różnych rejestrach i połączono z numerem PESEL.
Zdaniem Marcina Wiącka, Rzecznika Praw Obywatelskich, minister edukacji i nauki nie ma ustawowo określonego zadania, w ramach którego mógłby mieć uzasadniony i konieczny dostęp do danych medycznych pracowników uczelni i studentów.
To, jak przekazała "GW", dane o charakterze wrażliwym, wobec których konstytucja przewiduje najwyższy stopień ochrony.
Mogło dojść do naruszenia konstytucyjnej zasady legalizmu, zgodnie z którą organy władzy działają na podstawie i w granicach prawa - przekazał RPO.
"Musi działać realna kontrola nad wykorzystywaniem danych"
Zdaniem Wojciecha Klickiego z fundacji Panoptykon skuteczne państwo opiera swoją politykę na analizie danych. Jednak musi to robić na podstawie konkretnych przepisów, a nie indywidualnych decyzjach urzędników.
- Musi też działać realna kontrola nad tym, jak te dane są wykorzystywane. Bazy danych muszą być konstruowane tak, by uwzględniały ochronę danych osobowych. Ta została skonstruowana nieprawidłowo - tłumaczy w "Wyborczej".
Oba resorty nie odpowiedziały na pytania dziennikarzy o cel zebranych danych.