Rząd przyjął projekt ustawy przedłużającej zamrożenie cen energii elektrycznej dla gospodarstw domowych na dotychczasowym poziomie 62 groszy za kWh. Decyzja obowiązuje do końca września 2025 roku i ma chronić konsumentów przed wzrostem cen, które bez interwencji mogłyby wzrosnąć o kilkanaście procent, do około 76 groszy za kWh.
Zamrożenie cen nie obejmuje jednak przedsiębiorstw, samorządów ani innych podmiotów publicznych, które zdaniem rządu znajdują się w bardziej stabilnej sytuacji. Duże firmy energetyczne do 30 kwietnia 2025 roku mają przedstawić nowe taryfy, które – według danych Urzędu Regulacji Energetyki (URE) – są obecnie średnio o 12 groszy wyższe niż cena zamrożona.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ukryte koszty dla podatników
Koszt zamrożenia cen energii to 3,6 mld zł do końca września 2025 roku i dodatkowe 398 mln zł w 2026 roku na rekompensaty. Rząd zapowiedział również przedłużenie zwolnienia z opłaty mocowej na 2025 rok, co przyniesie drobne oszczędności gospodarstwom domowym, jednak dotyczy głównie odbiorców z małą mocą przyłączeniową (np. ogródki działkowe).
Problem polega na tym, że zamrożenie cen w rzeczywistości generuje ukryte koszty. Wysokie ceny energii wynikają m.in. z systemowego wsparcia dla górnictwa. Tylko w tym roku dopłaty do sektora wyniosły 5 mld zł, a w przyszłym roku mogą sięgnąć 7 mld zł. Polskie górnictwo pozostaje trwale deficytowe, a koszt wydobycia węgla w Polsce należy do najwyższych na świecie - podaje "Gazeta Wyborcza".
Eksperci krytykują rząd za nieskuteczne i niesprawiedliwe mrożenie cen energii. Zdaniem analityków, rozwiązanie to nie jest skierowane wyłącznie do najbardziej potrzebujących, a obejmuje również osoby o wysokich dochodach, które nie wymagają wsparcia socjalnego.
Krzysztof Hrywniak, prezes firmy Luneos Energia, podkreśla, że pomoc powinna być precyzyjnie kierowana do najuboższych, zamiast obejmować wszystkich.
Państwo nie powinno dopłacać do czegokolwiek, chyba że są to wyjątkowe sytuacje, jak ubóstwo energetyczne. Wtedy pomoc powinna być skierowana do najbardziej potrzebujących – wskazał w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Zdaniem ekspertów, obecny kształt rynku energii sprzyja wysokim cenom. Duzi gracze, tacy jak PGE, Tauron, Enea czy Energa, kontrolują zarówno produkcję, jak i dystrybucję energii. Część transakcji odbywa się poza giełdą, co zmniejsza przejrzystość i może prowadzić do zawyżania cen.
– Sprzedaję prąd poza giełdą po 800 zł za MWh i sporo zarabiam – przyznaje jeden z przedsiębiorców. Dla porównania, na giełdzie ceny bywają niższe o 10-30 groszy na kWh.
Tomasz Wiśniewski, prezes Pracowni Finansowej, wskazuje, że brak obowiązku sprzedaży energii na giełdzie hamuje rozwój rynku i utrudnia dostęp do niższych cen. Proponuje wprowadzenie dynamicznych taryf, które pozwoliłyby odbiorcom korzystać z niższych stawek w godzinach poza szczytem.
"Gazeta Wyborcza" przypomina, że od 2007 roku konsumenci mają możliwość zmiany sprzedawcy energii, ale rynek wciąż nie dojrzał do tego, by klienci aktywnie korzystali z tej opcji. Według URE, w pierwszych dziewięciu miesiącach 2024 roku zmiany sprzedawcy dokonało 36 tys. odbiorców, podczas gdy w całym 2023 roku było to 26 tys.
Zdaniem ekspertów, niski poziom świadomości klientów oraz brak atrakcyjnych ofert od niezależnych dostawców to główne przyczyny tej sytuacji.
Reforma rynku energii konieczna
Eksperci są zgodni, że obecny model regulowania cen energii nie rozwiązuje problemu wysokich kosztów. Zdaniem Łukasza Czekały, prezesa firmy Optimal Energy, konieczne jest wprowadzenie taryf socjalnych dla najbardziej potrzebujących i uwolnienie cen rynkowych dla pozostałych.
Nie możemy dopłacać do cen energii w nieskończoność. To tylko utrwala pułapkę drogich rachunków – podkreśla Czekała.
Bez reformy polski rynek energii będzie nadal obarczony wysokimi cenami i ukrytymi kosztami, które finalnie ponoszą podatnicy - czytamy.