- To, co robi rząd PiS z płacą minimalną, to jest zabójstwo dla gastronomii - twierdzi w rozmowie z money.pl Jacek Bełz, właściciel Pensjonatu pod Strzechą oraz firmy cateringowej z Międzyrzecza w Lubuskiem. Jak dodaje nasz rozmówca, prawie nikt w gastronomii nie zarabia dzisiaj według minimalnych stawek, a podnoszenie płacy minimalnej działa jak efekt kuli śnieżnej: jeśli jednemu pracownikowi podniesie się wynagrodzenie, to innym też trzeba. Inaczej ci pokrzywdzeni odejdą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W przypadku naszego rozmówcy, podniesienie płacy minimalnej od nowego roku do 4300 zł brutto (3262 zł netto) oznacza dodatkowy wydatek na pensje w wysokości ok. 15 tys. zł miesięcznie. Na tym nie koniec. Według Bełza państwo zdziera z przedsiębiorców jak tylko może na podatkach. - Zwykły makaron z cukinią jest opodatkowany ośmioprocentową stawką VAT, ale jeśli wrzuci się do niego dwie krewetki, to już stawka wzrasta do 23 procent - wskazuje.
Restaurator przyznaje, że kiedy dowiedział się, o ile wzrośnie płaca minimalna, redukcja etatów przeszła mu przez myśl. Jak jednak podkreśla, zwalnianie pracowników to ostatnia rzecz, którą chciałby robić.
Firmy podzielą się kosztami z klientami
Po nowym roku trzeba liczyć się z podwyżkami w gastronomii. Wyniosą one około 30-40 procent - szacuje Bełza.
Z kolei Izabela Nowak, właścicielka restauracji Buongiorno z Koszalina, policzyła, że aby opłacić ZUS za pracowników musi codziennie odkładać z zysków po 700 zł. - W tygodniu dni są gorsze, nie ma wielu klientów. Natomiast w weekendy goście są, ale nie zarabiamy tyle, aby pokryć braki z pozostałych dni tygodnia. Ludzie zubożeli, jedzą posiłki w domach, stać ich na coraz mniej luksusów - mówi nam restauratorka.
Jak podkreśla nasza rozmówczyni, która prowadzi również smażalnię ryb w Mielnie, w minione wakacje ludzi nad morzem było mnóstwo, ale utargi były o 30 proc. niższe niż przed rokiem. - Cztery osoby zamawiały jedną smażoną rybę i cztery porcje frytek - podaje przykład restauratorka i stwierdza, że rząd licząc na wyższe wpływy do ZUS może się przeliczyć. - Jeśli zabraknie w tym kraju drobnych przedsiębiorców, takich jak my, to kto im będzie płacił te wszystkie daniny? - pyta retorycznie Nowak.
Również pan Jacek, hotelarz z Krynicy Zdrój (prawdziwe imię i nazwisko do wiadomości redakcji), nie szczędzi rządzącym gorzkich słów. - Nie jesteśmy w stanie już dźwigać tych wszystkich programów jak 500 plus, a od nowego roku 800 plus, oraz "trzynastek i czternastek" - wylicza.
Dla przedsiębiorcy tegoroczny sezon wakacyjny również był słabszy od poprzedniego. Obroty spadły o ok. 30 proc., a będzie jeszcze gorzej, bo po nowym roku będą kolejne podwyżki cen. Jak duże? Nasz rozmówca szacuje, że hotelarze podniosą ceny o minimum 10-20 proc. - Goście przyjeżdżają do mnie na 2-4 dni. Tygodniowe pobyty to już rzadkość - wyjaśnia i zwraca uwagę, że pracowników trzeba utrzymywać w zatrudnieniu przez cały czas. - Mam zgrany i dobry zespół. Ludzie są uczciwi wobec mnie. Ostatnia rzecz, którą bym zrobił, to pozbycie się ich. Dlatego nie mam wyjścia, muszę podnieść ceny - mówi przedsiębiorca.
Paragony grozy od księgowych?
Podwyżki cen usług szykują również księgowi. Jak wylicza główny doradca podatkowy w InFakcie Piotr Juszczyk, aby zapłacić w 2024 r. roku pracownikowi wynagrodzenie minimalne, w kwocie 4300 zł brutto, pracodawca będzie musiał wydać na niego 5181 zł. Oznacza to, że w przyszłym roku czterech pracowników będzie kosztowało pracodawcę tyle, ile w 2023 r. utrzymanie pięciu. - Wynagrodzenia to istotne koszty w biurach rachunkowych - podkreśla Juszczyk.
Wzrosną nie tylko płace w księgowości. Nowe przepisy podatkowe spowodują, że biura rachunkowe będą zmuszone do przeprowadzenia znaczących inwestycji technologicznych. - Rok 2024 będzie wyzwaniem dla biur rachunkowych w zakresie wdrożenia Krajowego Systemu e-Faktur (KSeF). Potrzebny będzie zakup nowych narzędzi, szkolenia personelu, ale i samych przedsiębiorców - wylicza nasz rozmówca. A to - jak podkreśla - będzie generować dodatkowe koszty. Klienci biur rachunkowych zobaczą więc na przyszłorocznych fakturach stawki średnio o 20 proc. wyższe od tegorocznych.
Również Stowarzyszenie Księgowych w Polsce (SKwP) potwierdza, że dwukrotne podniesienie płacy minimalnej w 2024 r., oraz wprowadzenie dodatkowych obowiązków związanych z KSeF, czy minimalny podatek CIT dla firm, przyczynią się do wzrostu cen usług księgowych.
Jak podaje biuro prasowe SKwP, trudno jest dziś wskazać, o ile biura podniosą ceny. W dużej merze zależeć będzie to od skali działalności, regionu, w którym działają te biura, oraz konkurencji.
Przedsiębiorcy na skraju wytrzymałości
Zdaniem ekspertki rynku pracy IDEA HR Group Doroty Siedziniewskiej-Brzeźniak ceny usług najprawdopodobniej wzrosną również w takich sektorach jak: turystyka, ochrona, sektor zaopatrzeniowy, ale również w przemyśle, który jest bardzo wrażliwy na to, co dzieje się aktualnie z wyceną złotego na rynkach finansowych.
Również ekspertka rynku pracy BCC Katarzyna Lorenc przyznaje, że w związku z decyzjami rządu, może nastąpić dalszy wzrost cen w takich sektorach jak: produkcja spożywcza, usługi kurierskie, budownictwo, handel i magazynowanie. - Przedsiębiorcy są do tego stopnia drenowani z pieniędzy, że wiele firm może nie przeżyć kolejnego roku. Nastroje są fatalne - ocenia ekspertka.
Prognozy te potwierdza również prezes Północnej Izby Gospodarczej w Szczecinie Hanna Mojsiuk. Zwraca ona uwagę, że w niektórych powiatach płaca minimalna jest obecnie tylko niewiele mniejsza niż płaca średnia.
- Presja płacowa, która jest wymuszana na przedsiębiorcach, sprowadza nas na drogę wzrostu inflacyjnego. Wielu przedsiębiorców przyznaje, że kaskadowy wzrost płacy minimalnej będzie dla nich trudny, co może wiązać się ze zwolnieniami, a nawet z zamykaniem firm - mówi prezes Mojsiuk.
Pensje na kredycie
Wielu pracodawców, aby uniknąć zwolnień pracowników, już teraz ratuje się pożyczkami. Jak pokazuje badanie "Barometr wydatków firmowych" NFG, co czwarta mikrofirma w ciągu ostatnich 12 miesięcy sięgnęła po finansowanie zewnętrzne, głównie na zakup towarów lub spłatę zobowiązań. - Głównym celem zaciągania zobowiązań wśród firm znajdujących się z trudnej sytuacji finansowej było wypłacenie pensji pracownikom - podaje ekspert NFG Emanuel Nowak.
Co pocieszające, nie wszyscy przedsiębiorcy podniosą w przyszłym roku ceny. Część boi się ryzyka utraty klientów. Pani Anna, która prowadzi mały zakład kosmetyczno-fryzjerski pod Warszawą, poważnie obawia się podwyżki płacy minimalnej. Zatrudnia kilka pracownic. - Ledwo spinam budżet. By wypłacić dziewczynom pensje i odprowadzić w terminie ZUS, musiałam ratować się kredytami - przyznaje.
Pani Anna tłumaczy, że pracuje po kilkanaście godzin dziennie przez sześć dni w tygodniu, a mimo to na niewiele ją dziś stać. - Pan Kaczyński powiedział kiedyś, że jeśli ktoś nie jest w stanie prowadzić działalności gospodarczej w takich warunkach, to znaczy, że się do niej po prostu nie nadaje. Ciekawe, czy on by potrafił - pyta przedsiębiorczyni.
W zakładzie pani Anny można płacić tylko gotówką. Większość obsługiwanych to stałe klientki. Prawie nikt nie domaga się paragonów fiskalnych po wykonanej usłudze. - Nie podniosę cen. Prędzej przeniosę działalność do domu i będę przyjmowała klientki w szarej strefie - mówi. Podobne deklaracje słyszymy od wielu drobnych przedsiębiorców. Wszyscy alarmują, że są już na skraju wytrzymałości.
Katarzyna Bartman, dziennikarz money.pl