Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W wywiadzie, który ma się ukazać w "Gazecie Bankowej" (a na razie jest we fragmentach w Internecie), członek Rady Polityki Pieniężnej prof. Ireneusz Dąbrowski dzieli się z czytelnikami swoją ogromną troską o inflację i o stan finansów publicznych. Niby nic dziwnego - w końcu członkowie RPP powinni się o to troszczyć z urzędu, bo zobowiązuje ich do tego zarówno Konstytucja, jak i ustawa o NBP.
Po co NBP kupiło obligacje covidowe?
Właściwie nie byłoby o czym mówić, gdyby nie kilka bardzo ciekawych okoliczności, które temu wybitnemu, głębokiemu i dającemu do myślenia wywiadowi towarzyszą.
Pierwsza i najważniejsza jest taka, że prof. Dąbrowski wystąpił z jedną z najostrzejszych i potencjalnie najbardziej kosztownych dla gospodarki propozycji walki z inflacją, jakie można sobie wyobrazić: perspektywą wyprzedaży przez NBP zasobu obligacji covidowych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Aby zrozumieć, o co właściwie chodzi, należy przypomnieć sobie, że NBP skupił te obligacje (i ma dziś ich zapas o wartości 144 mld złotych) po to, by sfinansować gigantyczny deficyt w finansach publicznych wywołany walką z pandemią.
Przy wszystkich zastrzeżeniach dotyczących celowości i efektywności wydawania tych środków, większość ekonomistów przyznała, że ze względu na wyjątkową sytuację nie było wyjścia i operację tę trzeba było przeprowadzić. Jednocześnie jednak wiadomo było, że jest to operacja ryzykowna, bo tak gwałtowne zwiększenie podaży pieniądza mogło doprowadzić do wybuchu inflacji.
Trzy kluczowe okoliczności
Prof. Dąbrowski mówi, że być może właśnie przyszedł czas na operację odwrotną, czyli szybką sprzedaż tych obligacji i masowe ściągnięcie pieniędzy z rynku. To także operacja ryzykowna, bo grozi destabilizacją rynku obligacji skarbowych, drastycznym wzrostem ich oprocentowania (i dla jasności: w ślad za tym również oprocentowania kredytów), zwiększeniem się kosztów obsługi długu publicznego i deficytu budżetowego. No i prawdopodobnym wepchnięciem gospodarki w recesję. Takie decyzje też się czasem podejmuje, ale tylko w sytuacji skrajnej, np. gwałtownego i niemożliwego do opanowania normalnymi narzędziami wzrostu inflacji. Dziś takiej sytuacji raczej nie ma.
Druga dziwna okoliczność jest taka, że prof. Dąbrowski, który ma w swoim życiorysie również ministerialne funkcje w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, składa swoją propozycję akurat teraz, kiedy według prezesa NBP Adama Glapińskiego inflacja została pokonana. Co więcej, składa propozycję, którą sam prezes określił jako nieodpowiedzialną ("to załamałoby polski sektor finansowy, więc NBP nie zamierza nic robić z tym portfelem" – powiedział Glapiński miesiąc temu). No ale cóż, zaprzątnięci teoretycznymi rozważaniami profesorowie z pewnością nie reagują w żaden sposób na to, kto akurat rządzi. Pomijając już fakt, że prawo zakazuje im jakiegokolwiek angażowania się w politykę.
Ale najbardziej zdumiewa okoliczność trzecia. Przez niemal cały obecny rok, a zwłaszcza przed 15 października prof. Dąbrowski wydawał się wcale nie przejmować ryzykiem wysokiej inflacji. W swoich wypowiedziach podkreślał, że prawdopodobnie będzie teraz sama z siebie spadać do niskiego poziomu. Nie komentował w żaden sposób polityki fiskalnej, choć w ciągu zeszłego roku deficyt sektora finansów publicznych wzrósł do około 6 proc. PKB, nie niepokoił się kilkunastoprocentowym wzrostem płac. A przede wszystkim konsekwentnie głosował przeciwko propozycjom podwyżek stóp procentowych, a entuzjastycznie poparł wrześniowe i październikowe obniżki.
"Nastąpił cud!"
Dziś ten sam profesor z troską informuje nas o rezultatach swoich najświeższych przemyśleń. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy właśnie doszedł do wniosku, że inflacja jest nadal ogromnym problemem, na rynku jest zbyt dużo pieniędzy, płace rosną zbyt szybko, rząd prowadzi zbyt luźną politykę budżetową, a wycofanie się z obniżonej stawki VAT na żywność przyspieszy wzrost cen. I sugeruje, że w odpowiedzi na tak dramatyczną sytuację, niezbędne może być szybkie zastosowanie niekonwencjonalnych narzędzi polityki pieniężnej, przy których zbledną działania podjęte w roku 1990 przez Leszka Balcerowicza. Pobłażliwy profesor przebudził się nagle jako inflacyjny superjastrząb.
Jak wytłumaczyć tak gwałtowną zmianę poglądów? Odpowiedź mam tylko jedną. Nastąpił cud!
Prof. Witold Orłowski, ekonomista, publicysta, wykładowca akademicki
***
W miniony weekend członek Rady Polityki Pieniężnej Ireneusz Dąbrowski powiedział, że gdyby pojawił się duży popyt, to Narodowy Bank Polski będzie musiał rozważyć skrócenie swojej pozycji w obligacjach covidowych i część tych papierów sprzedać na rynku, żeby ściągnąć nadwyżkę pieniądza.
We wtorek do wypowiedzi członka RPP odniósł się rzecznik NBP Wojciech Andrusiewicz. "Nie ma na dziś w Narodowym Banku Polskim żadnej dyskusji dotyczącej przyspieszonej sprzedaży obligacji Skarbu Państwa. Opinie członków Rady Polityki Pieniężnej są opiniami członków Rady, nie zaś Zarządu Banku, który ma decydujący głos w tej sprawie" - napisał na platformie X rzecznik NBP.
"Spekulacje na temat wystawienia obecnie na sprzedaż obligacji skupionych przez NBP w czasie pandemii są nieodpowiedzialne. Podobnie jak sugestie o jakichkolwiek działaniach NBP, których celem byłoby osłabienie systemu finansowego w Polsce. Spokój. Bez emocji. Odpowiedzialnie" - wskazał z kolei członek zarządu NBP Artur Soboń.