Jeszcze w listopadzie Komisja Europejska przewidywała, że aktywność ekonomiczna w Niemczech – mierzona realnym produktem krajowym brutto – zwiększy się w 2025 r. o 0,7 proc., a we Francji o 0,8 proc. Nie byłyby to wyniki spektakularne, ale zapewniłyby przyspieszenie wzrostu gospodarczego w całej strefie euro do 1,3 proc. z niespełna 1 proc. w 2024 r. A w przypadku Niemiec nawet tak niemrawy wzrost PKB oznaczałby wyraźną poprawę koniunktury po dwóch latach płytkiej recesji.
Słabe perspektywy Niemiec i Francji
Dwa miesiące później perspektywy dwóch największych pod względem PKB gospodarek UE przedstawiają się słabiej. Niemcy, jak ocenia obecnie grupa tamtejszych think-tanków, czeka stagnacja. Świeże prognozy ekonomistów z banków sugerują na ogół, że niemiecka gospodarka wciąż może liczyć na wzrost PKB, ale co najwyżej o 0,3-0,4 proc. Prognozy dla Francji są niewiele wyższe, wskazują na wzrost o około 0,5 proc.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Były ambasador RP o polityce Trumpa. "Może skonsolidować Europę"
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Gospodarka strefy euro w IV kwartale była prawdopodobnie w stagnacji, a słabość może się przeciągnąć na początek 2025 r. Najwięksi członkowie unii walutowej, Niemcy i Francja, będą wedle wszelkiego prawdopodobieństwa radzili sobie szczególnie słabo. Będą im ciążyły nierozwiązane problem fiskalne i gospodarcze. Niepewność dotycząca polityki gospodarczej w obu krajach jest bardzo duża – i to akurat w czasie, gdy oba potrzebują poważnych korekt kursu" – napisali w opublikowanym przed kilkoma dniami raporcie ekonomiści z banku Berenberg. Podkreślili, że ponownie kołem zamachowym gospodarki strefy euro będą jej niegdysiejsze słabe ogniwa: Hiszpania, Portugalia i Grecja.
Rządy z krótką datą trwałości
Pesymizm w odniesieniu do największych gospodarek Europy to pokłosie zawirowań politycznych, z którymi mierzą się oba kraje. Niemcy czekają na przedterminowe wybory parlamentarne, zaplanowane na 23 lutego. Do tego czasu u władzy pozostaje kanclerz Olaf Scholz, ale jego decyzyjność jest ograniczona po tym, jak w połowie grudnia jego rząd nie uzyskał wotum zaufania. W praktyce koalicyjny rząd SPD, FDP i Zielonych, na którego czele stał Scholz, przestał istnieć w listopadzie, gdy wystąpił z niego minister finansów z FDP Christian Lindner. Była to konsekwencja sporu o budżet na 2025 r.
Ostatnie sondaże nie dają dużej nadziei na to, że któraś z trzech głównych sił politycznych (chadecy z CDU/CSU, socjaldemokraci z SPD i skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec) po wyborach będzie w stanie rządzić samodzielnie. Potrzebne będą więc rozmowy koalicyjne - w tym z mniejszymi ugrupowaniami, jak FDP, które mogą okazać się czasochłonne. Nowy rząd powstanie więc dopiero na wiosnę, a jego decyzję będą miały realny wpływ na gospodarkę w 2026 r.
Nad Sekwaną ostatnie przedterminowe wybory odbyły się w lipcu 2024 r. i były pokłosiem wyborów do Europarlamentu. W tych ostatnich zwyciężyło skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe, a ugrupowanie prezydenta Emmanuela Macrona, Odrodzenie, zajęło - z dużą stratą - drugie miejsce. Prezydent rozpisał więc wybory parlamentarne, w których dla odmiany wygrała lewicowa koalicja Nowy Front Ludowy, a Zjednoczenie Narodowe znalazło się na trzecim miejscu. Lewica nie zdobyła jednak samodzielnej większości i nie posiada zdolności koalicyjnych. Taki wynik nie pozwolił więc stworzyć we Francji trwałego rządu i trudno oczekiwać, aby to się zmieniło co najmniej do kolejnych wyborów. Te mogą się jednak odbyć najwcześniej po roku od poprzednich – i nie jest wcale jasne, że przyniosą jakąś odmianę.
Na czele pierwszego rządu, który powstał po lipcowych wyborach, stanął Michel Barnier, były unijny komisarz ds. polityki regionalnej, a następnie ds. rynku wewnętrznego i usług. Przetrwał nieco ponad dwa miesiące. Jego rząd był pierwszym od 1962 r., który ustąpił w wyniku wotum nieufności. Podobnie jak w Niemczech, doprowadziły do tego przede wszystkim spory o budżet na 2025 r. Kolejnym szefem rządu - czwartym w ciągu roku - został w grudniu Francois Bayrou z partii MoDem, która od lat jest sojusznikiem Odrodzenia.
Francja musi być bardziej jak Niemcy, a Niemcy bardziej jak Francja
Przy obecnym układzie sił w Zgromadzeniu Narodowym (niższej izbie francuskiego parlamentu) Bayrou w każdej chwili może podzielić losy swojego poprzednika. Aby tego uniknąć, złagodził plany budżetowe Barniera, który zapowiadał ograniczenie wydatków publicznych w 2025 r. o 40 mld euro i podwyższenie wpływów z podatków o 20 mld euro, co miało na celu redukcję deficytu w sektorze finansów publicznych z 6,1 proc. PKB w 2024 r. do 5 proc. PKB w tym roku. Bayrou proponuje ograniczenie deficytu o 50 mld euro, bo - jak tłumaczy - większe oszczędności mogłyby stanowić hamulec dla gospodarki.
Ta dyskusja dobrze pokazuje, w jaki sposób niestabilność polityczna może szkodzić największym gospodarkom UE. Słabe rządy nie są w stanie przeforsować reform, bez których trwała poprawa koniunktury nie będzie możliwa. A zarówno Francja, jak i Niemcy, takich reform pilnie potrzebują, choć zupełnie innych. W obu krajach do upadku rządów doprowadziły wprawdzie spory o kształt budżetu, ale nad Renem ostateczny cios zadali przeciwnicy łagodniejszej polityki fiskalnej, a nad Sekwaną jej zwolennicy. Jak zauważył w tym kontekście w rozmowie z "Deutsche Welle" Carsten Brzeski, główny ekonomista banku ING, "Francja powinna się stać bardziej niemiecka, a Niemcy bardziej francuskie".
Niemcy i Francja, niegdysiejsze koła zamachowe europejskiej gospodarki, rozwijają się niemrawo już od lat. W ciągu dekady (2015-2024) niemiecki PKB zwiększył się realnie (w cenach stałych) o 15 proc., a francuski o 19 proc. Spośród dużych gospodarek UE słabiej radziły sobie tylko Włochy. Dla porównania, aktywność w gospodarce USA w tym samym czasie podskoczyła o niemal 42 proc. Niemcy i Francja jeszcze gorzej wypadają pod względem poprawy poziomu życia mieszkańców, mierzonego poziomem PKB per capita z zachowaniem parytetu siły nabywczej (czyli z uwzględnieniem różnic w poziomie cen). Nad Renem wskaźnik ten wzrósł w ciągu dekady o niespełna 5 proc., nad Sekwaną o 8 proc., a po drugiej stronie Atlantyku o ponad 20 proc.
Fiskalny kaftan bezpieczeństwa jest za ciasny
Źródła słabości tych gospodarek są jednak inne. Niemcy borykają się z recesją w przemyśle, co jest pokłosiem słabego popytu zagranicznego, w szczególności z Chin, oraz wysokich cen energii. Remedium mógłby być większy popyt wewnętrzny, w tym inwestycyjny. Potrzeby inwestycyjne nad Renem, m.in. w obszarze infrastruktury energetycznej i transportowej, są olbrzymie, o czym głośno było po tym, jak we wrześniu 2024 r. zawalił się most Caroli w Dreźnie. Wskazywał na to również głośny raport Mario Draghiego o konkurencyjności Europy. Ale inwestycje publiczne ogranicza tzw. hamulec zadłużenia, zapisany w niemieckiej konstytucji (nie pozwala na to, aby deficyt budżetowy oczyszczony z czynników cyklicznych przewyższał 0,35 proc. PKB). Wprawdzie dzięki niemu Niemcy mają relatywnie niski dług publiczny, ale - jak się dzisiaj okazuje - za cenę stagnacji.
- Spodziewamy się, że Niemcy zmodernizują swój przestarzały fiskalny kaftan bezpieczeństwa, aby zrobić miejsce dla trwałego i wiarygodnego wzrostu wydatków zbrojeniowych i infrastrukturalnych, a także na obniżkę podatków dla biznesu - napisał w niedawnej analizie Holger Schmieding, ekonomista z banku Berenberg. Podkreślił jednak, że tę reformę najlepiej byłoby przeprowadzić jeszcze przed lutowymi wyborami. Po pierwsze, reforma hamulca zadłużenia wymaga 2/3 głosów w parlamencie. Po wyborach partie głównego nurtu, które biorą to pod uwagę, mogą zaś takiej większości w Bundestagu nie mieć. Po drugie, im szybciej Niemcy zwiększą wydatki na obronność do ponad 2 proc. PKB, tym mniejsze szanse, że Donald Trump zdecyduje się nałożyć na strefę euro wysokie cła importowe - co byłoby dla niemieckiej gospodarki dużym ciosem.
Francji z kolei szkodzi perspektywa lawinowego przyrostu długu publicznego, która negatywnie wpływa na wiarygodność kredytową kraju w oczach inwestorów. Dług publiczny sięga tam już 112 proc. PKB, w strefie euro bardziej zadłużone są tylko Włochy i Grecja. Wprawdzie w ostatnich latach dług nie narastał, ale był to przede wszystkim efekt wysokiej inflacji. Teraz, gdy wzrost cen zwolnił, zobowiązania rządu znów ruszą w górę. W ocenie Międzynarodowego Funduszu Walutowego już w 2028 r. dług publiczny Francji przebije 120 proc. PKB.
Rynek finansowy wydał werdykt
Ale w krótkim horyzoncie to próby porządkowania finansów publicznych mogą być dla gospodarki hamulcem. Spotykają się też z oporem społecznym - podobnie jak inne reformy, które mają zapewnić Francji konkurencyjność, np. przyjęta już podwyżka minimalnego wieku emerytalnego. Francuski rząd ma więc do czynienia z dylematem: wie, że musi zacieśnić politykę fiskalną, ale nie jest w stanie tego zrobić.
Ta niesterowność sprawiła, że w połowie grudnia agencja ratingowa Moody’s obniżyła ocenę wiarygodności kredytowej rządu w Paryżu z Aa2 do Aa3 (to czwarty stopień na 21 możliwych).
"To odzwierciedlenie naszego poglądu, że finanse publiczne Francji zostaną mocno osłabione przez podziały polityczne, które – w przewidywalnej przyszłości – będą ograniczały zakres i skalę działań, które mogłyby zmniejszyć deficyty" – napisali w uzasadnieniu tamtej decyzji analitycy agencji. Rynek finansowy swój werdykt wydał już wcześniej. Na początku grudnia różnica między rentownością 10-letnich obligacji Francji a rentownością 10-letnich obligacji Niemiec - czyli premia, jakiej inwestorzy potrzebują, aby wybierać papiery francuskie zamiast niemieckich - wyniosła ponad 0,9 pkt proc., najwięcej od 2012 r., gdy strefa euro mierzyła się z kryzysem zadłużeniowym. Do dziś różnica ta utrzymuje się na podwyższonym poziomie.
Losy rządu Barniera uzasadniają obawy analityków Moody’s i inwestorów. Jego propozycje na zmniejszenie deficytu na pierwszy rzut oka były wyważona. Wyższe podatki miały w dużej mierze obciążyć duże przedsiębiorstwa i najzamożniejsze gospodarstwa domowe. Skoro nawet to nie spotkało się z szeroką aprobatą polityków, trudno oczekiwać, że akceptację zyskają bardziej zdecydowane działania. Istnieje też ryzyko, że skrajna lewica i skrajna prawica będą w stanie odwrócić niektóre z już przyjętych reform, skoro były w stanie porozumieć się w sprawie wotum nieufności.
Ale niezdolność do podjęcia głębokich reform to nie jedyny koszt niestabilności politycznej. Wobec braku ustawy budżetowej na 2025 r. francuska administracja działa w oparciu o budżet z 2024 r. To oznacza np. brak waloryzacji wynagrodzeń w sferze publicznej - co negatywnie wpłynie na realne dochody gospodarstw domowych i ich wydatki konsumpcyjne.
Na koniec warto zauważyć, że same rozbieżności między potrzebami Francji i Niemiec mogą być dla Europy ryzykowne. Łagodzenie polityki fiskalnej nad Renem będzie trudne w sytuacji, gdy Francja będzie zmierzała w przeciwnym kierunku. Niemieccy politycy będą mieli poczucie, że muszą finansować bodziec dla gospodarki całej Europy, w tym Francji. Takie napięcia mogą z kolei utrudniać budowanie wspólnego frontu wobec USA pod rządami Trumpa.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl