Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Grzegorz Siemionczyk
Grzegorz Siemionczyk
|
aktualizacja

Największe gospodarki UE są niesterowne. To nie wróży dobrze Europie [ANALIZA]

271
Podziel się:

Dwie największe gospodarki Unii Europejskiej na skutek zawirowań politycznych rozpoczęły rok bez ustaw budżetowych. W obydwu odsuwa to w czasie reformy, które mogłyby zapewnić im i całej strefie euro szybsze tempo wzrostu. Utrudni też szybkie reagowanie na wyzwania, które mogą się pojawić w związku z prezydenturą Donalda Trumpa w USA.

Największe gospodarki UE są niesterowne. To nie wróży dobrze Europie [ANALIZA]
Emmanuel Macron, prezydent Francji i Olaf Scholz, kanclerz Niemiec. (East News, ANDREW CABALLERO-REYNOLDS)

Jeszcze w listopadzie Komisja Europejska przewidywała, że aktywność ekonomiczna w Niemczech – mierzona realnym produktem krajowym brutto – zwiększy się w 2025 r. o 0,7 proc., a we Francji o 0,8 proc. Nie byłyby to wyniki spektakularne, ale zapewniłyby przyspieszenie wzrostu gospodarczego w całej strefie euro do 1,3 proc. z niespełna 1 proc. w 2024 r. A w przypadku Niemiec nawet tak niemrawy wzrost PKB oznaczałby wyraźną poprawę koniunktury po dwóch latach płytkiej recesji.

Słabe perspektywy Niemiec i Francji

Dwa miesiące później perspektywy dwóch największych pod względem PKB gospodarek UE przedstawiają się słabiej. Niemcy, jak ocenia obecnie grupa tamtejszych think-tanków, czeka stagnacja. Świeże prognozy ekonomistów z banków sugerują na ogół, że niemiecka gospodarka wciąż może liczyć na wzrost PKB, ale co najwyżej o 0,3-0,4 proc. Prognozy dla Francji są niewiele wyższe, wskazują na wzrost o około 0,5 proc.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Były ambasador RP o polityce Trumpa. "Może skonsolidować Europę"

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Multimilionowy biznes na ”pudełkach". To polski fenomen. Paweł Wróbel - Nice to Fit You.

"Gospodarka strefy euro w IV kwartale była prawdopodobnie w stagnacji, a słabość może się przeciągnąć na początek 2025 r. Najwięksi członkowie unii walutowej, Niemcy i Francja, będą wedle wszelkiego prawdopodobieństwa radzili sobie szczególnie słabo. Będą im ciążyły nierozwiązane problem fiskalne i gospodarcze. Niepewność dotycząca polityki gospodarczej w obu krajach jest bardzo duża – i to akurat w czasie, gdy oba potrzebują poważnych korekt kursu" – napisali w opublikowanym przed kilkoma dniami raporcie ekonomiści z banku Berenberg. Podkreślili, że ponownie kołem zamachowym gospodarki strefy euro będą jej niegdysiejsze słabe ogniwa: Hiszpania, Portugalia i Grecja.

Rządy z krótką datą trwałości

Pesymizm w odniesieniu do największych gospodarek Europy to pokłosie zawirowań politycznych, z którymi mierzą się oba kraje. Niemcy czekają na przedterminowe wybory parlamentarne, zaplanowane na 23 lutego. Do tego czasu u władzy pozostaje kanclerz Olaf Scholz, ale jego decyzyjność jest ograniczona po tym, jak w połowie grudnia jego rząd nie uzyskał wotum zaufania. W praktyce koalicyjny rząd SPD, FDP i Zielonych, na którego czele stał Scholz, przestał istnieć w listopadzie, gdy wystąpił z niego minister finansów z FDP Christian Lindner. Była to konsekwencja sporu o budżet na 2025 r.

Ostatnie sondaże nie dają dużej nadziei na to, że któraś z trzech głównych sił politycznych (chadecy z CDU/CSU, socjaldemokraci z SPD i skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec) po wyborach będzie w stanie rządzić samodzielnie. Potrzebne będą więc rozmowy koalicyjne - w tym z mniejszymi ugrupowaniami, jak FDP, które mogą okazać się czasochłonne. Nowy rząd powstanie więc dopiero na wiosnę, a jego decyzję będą miały realny wpływ na gospodarkę w 2026 r.

Nad Sekwaną ostatnie przedterminowe wybory odbyły się w lipcu 2024 r. i były pokłosiem wyborów do Europarlamentu. W tych ostatnich zwyciężyło skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe, a ugrupowanie prezydenta Emmanuela Macrona, Odrodzenie, zajęło - z dużą stratą - drugie miejsce. Prezydent rozpisał więc wybory parlamentarne, w których dla odmiany wygrała lewicowa koalicja Nowy Front Ludowy, a Zjednoczenie Narodowe znalazło się na trzecim miejscu. Lewica nie zdobyła jednak samodzielnej większości i nie posiada zdolności koalicyjnych. Taki wynik nie pozwolił więc stworzyć we Francji trwałego rządu i trudno oczekiwać, aby to się zmieniło co najmniej do kolejnych wyborów. Te mogą się jednak odbyć najwcześniej po roku od poprzednich – i nie jest wcale jasne, że przyniosą jakąś odmianę.

Na czele pierwszego rządu, który powstał po lipcowych wyborach, stanął Michel Barnier, były unijny komisarz ds. polityki regionalnej, a następnie ds. rynku wewnętrznego i usług. Przetrwał nieco ponad dwa miesiące. Jego rząd był pierwszym od 1962 r., który ustąpił w wyniku wotum nieufności. Podobnie jak w Niemczech, doprowadziły do tego przede wszystkim spory o budżet na 2025 r. Kolejnym szefem rządu - czwartym w ciągu roku - został w grudniu Francois Bayrou z partii MoDem, która od lat jest sojusznikiem Odrodzenia.

Francja musi być bardziej jak Niemcy, a Niemcy bardziej jak Francja

Przy obecnym układzie sił w Zgromadzeniu Narodowym (niższej izbie francuskiego parlamentu) Bayrou w każdej chwili może podzielić losy swojego poprzednika. Aby tego uniknąć, złagodził plany budżetowe Barniera, który zapowiadał ograniczenie wydatków publicznych w 2025 r. o 40 mld euro i podwyższenie wpływów z podatków o 20 mld euro, co miało na celu redukcję deficytu w sektorze finansów publicznych z 6,1 proc. PKB w 2024 r. do 5 proc. PKB w tym roku. Bayrou proponuje ograniczenie deficytu o 50 mld euro, bo - jak tłumaczy - większe oszczędności mogłyby stanowić hamulec dla gospodarki.

Ta dyskusja dobrze pokazuje, w jaki sposób niestabilność polityczna może szkodzić największym gospodarkom UE. Słabe rządy nie są w stanie przeforsować reform, bez których trwała poprawa koniunktury nie będzie możliwa. A zarówno Francja, jak i Niemcy, takich reform pilnie potrzebują, choć zupełnie innych. W obu krajach do upadku rządów doprowadziły wprawdzie spory o kształt budżetu, ale nad Renem ostateczny cios zadali przeciwnicy łagodniejszej polityki fiskalnej, a nad Sekwaną jej zwolennicy. Jak zauważył w tym kontekście w rozmowie z "Deutsche Welle" Carsten Brzeski, główny ekonomista banku ING, "Francja powinna się stać bardziej niemiecka, a Niemcy bardziej francuskie".

Niemcy i Francja, niegdysiejsze koła zamachowe europejskiej gospodarki, rozwijają się niemrawo już od lat. W ciągu dekady (2015-2024) niemiecki PKB zwiększył się realnie (w cenach stałych) o 15 proc., a francuski o 19 proc. Spośród dużych gospodarek UE słabiej radziły sobie tylko Włochy. Dla porównania, aktywność w gospodarce USA w tym samym czasie podskoczyła o niemal 42 proc. Niemcy i Francja jeszcze gorzej wypadają pod względem poprawy poziomu życia mieszkańców, mierzonego poziomem PKB per capita z zachowaniem parytetu siły nabywczej (czyli z uwzględnieniem różnic w poziomie cen). Nad Renem wskaźnik ten wzrósł w ciągu dekady o niespełna 5 proc., nad Sekwaną o 8 proc., a po drugiej stronie Atlantyku o ponad 20 proc.

Fiskalny kaftan bezpieczeństwa jest za ciasny

Źródła słabości tych gospodarek są jednak inne. Niemcy borykają się z recesją w przemyśle, co jest pokłosiem słabego popytu zagranicznego, w szczególności z Chin, oraz wysokich cen energii. Remedium mógłby być większy popyt wewnętrzny, w tym inwestycyjny. Potrzeby inwestycyjne nad Renem, m.in. w obszarze infrastruktury energetycznej i transportowej, są olbrzymie, o czym głośno było po tym, jak we wrześniu 2024 r. zawalił się most Caroli w Dreźnie. Wskazywał na to również głośny raport Mario Draghiego o konkurencyjności Europy. Ale inwestycje publiczne ogranicza tzw. hamulec zadłużenia, zapisany w niemieckiej konstytucji (nie pozwala na to, aby deficyt budżetowy oczyszczony z czynników cyklicznych przewyższał 0,35 proc. PKB). Wprawdzie dzięki niemu Niemcy mają relatywnie niski dług publiczny, ale - jak się dzisiaj okazuje - za cenę stagnacji.

- Spodziewamy się, że Niemcy zmodernizują swój przestarzały fiskalny kaftan bezpieczeństwa, aby zrobić miejsce dla trwałego i wiarygodnego wzrostu wydatków zbrojeniowych i infrastrukturalnych, a także na obniżkę podatków dla biznesu - napisał w niedawnej analizie Holger Schmieding, ekonomista z banku Berenberg. Podkreślił jednak, że tę reformę najlepiej byłoby przeprowadzić jeszcze przed lutowymi wyborami. Po pierwsze, reforma hamulca zadłużenia wymaga 2/3 głosów w parlamencie. Po wyborach partie głównego nurtu, które biorą to pod uwagę, mogą zaś takiej większości w Bundestagu nie mieć. Po drugie, im szybciej Niemcy zwiększą wydatki na obronność do ponad 2 proc. PKB, tym mniejsze szanse, że Donald Trump zdecyduje się nałożyć na strefę euro wysokie cła importowe - co byłoby dla niemieckiej gospodarki dużym ciosem.

Francji z kolei szkodzi perspektywa lawinowego przyrostu długu publicznego, która negatywnie wpływa na wiarygodność kredytową kraju w oczach inwestorów. Dług publiczny sięga tam już 112 proc. PKB, w strefie euro bardziej zadłużone są tylko Włochy i Grecja. Wprawdzie w ostatnich latach dług nie narastał, ale był to przede wszystkim efekt wysokiej inflacji. Teraz, gdy wzrost cen zwolnił, zobowiązania rządu znów ruszą w górę. W ocenie Międzynarodowego Funduszu Walutowego już w 2028 r. dług publiczny Francji przebije 120 proc. PKB.

Rynek finansowy wydał werdykt

Ale w krótkim horyzoncie to próby porządkowania finansów publicznych mogą być dla gospodarki hamulcem. Spotykają się też z oporem społecznym - podobnie jak inne reformy, które mają zapewnić Francji konkurencyjność, np. przyjęta już podwyżka minimalnego wieku emerytalnego. Francuski rząd ma więc do czynienia z dylematem: wie, że musi zacieśnić politykę fiskalną, ale nie jest w stanie tego zrobić.

Ta niesterowność sprawiła, że w połowie grudnia agencja ratingowa Moody’s obniżyła ocenę wiarygodności kredytowej rządu w Paryżu z Aa2 do Aa3 (to czwarty stopień na 21 możliwych).

"To odzwierciedlenie naszego poglądu, że finanse publiczne Francji zostaną mocno osłabione przez podziały polityczne, które – w przewidywalnej przyszłości – będą ograniczały zakres i skalę działań, które mogłyby zmniejszyć deficyty" – napisali w uzasadnieniu tamtej decyzji analitycy agencji. Rynek finansowy swój werdykt wydał już wcześniej. Na początku grudnia różnica między rentownością 10-letnich obligacji Francji a rentownością 10-letnich obligacji Niemiec - czyli premia, jakiej inwestorzy potrzebują, aby wybierać papiery francuskie zamiast niemieckich - wyniosła ponad 0,9 pkt proc., najwięcej od 2012 r., gdy strefa euro mierzyła się z kryzysem zadłużeniowym. Do dziś różnica ta utrzymuje się na podwyższonym poziomie.

Losy rządu Barniera uzasadniają obawy analityków Moody’s i inwestorów. Jego propozycje na zmniejszenie deficytu na pierwszy rzut oka były wyważona. Wyższe podatki miały w dużej mierze obciążyć duże przedsiębiorstwa i najzamożniejsze gospodarstwa domowe. Skoro nawet to nie spotkało się z szeroką aprobatą polityków, trudno oczekiwać, że akceptację zyskają bardziej zdecydowane działania. Istnieje też ryzyko, że skrajna lewica i skrajna prawica będą w stanie odwrócić niektóre z już przyjętych reform, skoro były w stanie porozumieć się w sprawie wotum nieufności.

Ale niezdolność do podjęcia głębokich reform to nie jedyny koszt niestabilności politycznej. Wobec braku ustawy budżetowej na 2025 r. francuska administracja działa w oparciu o budżet z 2024 r. To oznacza np. brak waloryzacji wynagrodzeń w sferze publicznej - co negatywnie wpłynie na realne dochody gospodarstw domowych i ich wydatki konsumpcyjne.

Na koniec warto zauważyć, że same rozbieżności między potrzebami Francji i Niemiec mogą być dla Europy ryzykowne. Łagodzenie polityki fiskalnej nad Renem będzie trudne w sytuacji, gdy Francja będzie zmierzała w przeciwnym kierunku. Niemieccy politycy będą mieli poczucie, że muszą finansować bodziec dla gospodarki całej Europy, w tym Francji. Takie napięcia mogą z kolei utrudniać budowanie wspólnego frontu wobec USA pod rządami Trumpa.

Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(271)
TOP WYRÓŻNIONE (tylko zalogowani)
Leszek S.
miesiąc temu
Uwielbiam takie komentarze "ekspertów", w USA siła nabywcza wzrosła o 40%, to niby dlaczego powstał termin "biednych pracujących", ludzi którzy pomimo tego że mają pracę realnie biednieją a klasa średnia skurczyła się o 60%?
PHU S.
miesiąc temu
polska majac bilion w zlocie powinna je natychmiast uplynnic.500mld oddac zagranicy a 500 wpuscic do obiegu gospodarczego.zloto jest na gorce.
relax m.
miesiąc temu
Ta koncepcja obumiera trzeba stworzyć coś nowego bo Amerykanie i Chińczycy są bardziej konkurencyjni
POZOSTAŁE WYRÓŻNIONE
seba
miesiąc temu
Tymczasem autobusy z pisowcami w drodze do Budapesztu utkwiły w zaspach.
pikuś
miesiąc temu
Zwolennicy Pis tylko Niemcy to, Niemcy tamto, to popatrzcie na polskie ulice, gdyby nie oni to duża część społeczeństwa by gówna końskie zbierała na ulicach po polskich izerach morawieckiego. Spójrzcie na wyposażenie szpitalne, domowe i zastanówcie jakby wyglądało nasze życie baz ich techniki i nie mówcie że zastąpiliby ich inni, jakoś nikomu się to nie udało i nie uda skoro ich technika w wielu dziedzinach była nowatorska i dalej jest.
JUREK
miesiąc temu
A ja uważam że zielony ład to niewielki problem, ludziom po prostu nie chce się pracować, kształcić, wymyślać nowych rzeczy. Wolą pojechać na wakacje, posiedzieć w telefonie, polajkować coś, taki chińczyk tyra od świtu do zmierzchu, i cały dzień obmyśla jak coś ulepszyć, w Europie nam się już nie chce, i dlatego idziemy na dno
NAJNOWSZE KOMENTARZE (271)
1q2w3e4r
miesiąc temu
Europa to niestety skansen gospodarczy, zbiurokratyzowany do granic możliwości. Wszyscy mają prawa nikt obowiązków. W Europie pracownicy zarabiają za dużo w stosunku, do reszty świata dając w zamian bardzo mało. Niestety wahadło gospodarcze Europy idzie w złym kierunku, i odwrotu nie ma. Jako przykład można podać fabrykę audi w Belgii, która jest zamykana, i przenoszona do Meksyku. Belg zarabia od 3900 do 4600 euro a meksykanin 500 euro na miesiąc.
TowarzyszMao
miesiąc temu
Zielony wał rozjeżdża Europę.
Bogdan
miesiąc temu
"Francja musi być bardziej jak Niemcy, a Niemcy bardziej jak Francja" - czyli Francji nalezy dorzucic Arabow a Niemcom wiecej czarnoskorych i bedzie balans
Polak
miesiąc temu
Bogaty i syty, ktory osignal maksimum.dobobytu bedzie sie rozwijal powoli. Gorzej z Polska, ktora do tych bogatych jest dopiero w 1/4 drogi, bo o tyle mniej zarabiaja obywatele i tu jest problem. Zeby ich dogonic powinnimys rosnac +20% rdr przez nastepna dekade, a oni nic nie rosnąć.
MamyDość
miesiąc temu
Odcięcie Niemiec od taniej energii od ruskich spowodowało dewastację ich gospodarki. Chcieli przechytrzyć i zdominować inne kraje europejskie to dostali pstryczka w nos. A teraz nic im się nie spina w biznesie. Stąd paniczne działania wierchuszki unijnej, żeby utrudnić rozwój pozostałym krajom- zielony wał, umowa Mercosur czy handel żywym towarem nazwanym dla niepoznaki paktem migracyjnym.
...
Następna strona