Nadbałtyckie plaże świecą pustkami, a nadmorscy przedsiębiorcy skarżą się, że turystów w tym roku jest jak na lekarstwo. Tym od tygodnia żyją media. Sprawdziliśmy, czy faktycznie jest aż tak źle.
— Rozglądając się po ulicach, turystów faktycznie wydaje się mniej niż przed rokiem. Być może dlatego, że skończył się bon turystyczny, wzrosły ceny. Trudno ocenić, bo w Ustce szczyt sezonu z reguły zaczyna się w połowie lipca — mówi money.pl Eliza Mordal, rzeczniczka prasowa Urzędu Miasta Ustki.
Porównując twarde dane dotyczące opłaty uzdrowiskowej z wcześniejszych miesięcy, to w maju tego roku suma wniesionych przez turystów opłat była wyższa, niż w analogicznym miesiącu rok wcześniej, natomiast w czerwcu — niższa. Jak będzie w lipcu — tego jeszcze nie wiemy — dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na początku czerwca Andrzej Gut-Mostowy, wiceminister sportu i turystyki, został zapytany w Radiu Kraków, czy bon turystyczny powróci. Przypomnijmy, że świadczenie w wysokości 500 zł wprowadzono na kanwie pandemii COVID-19. Obowiązywało ono do końca marca 2023 r. Bonem można było płacić m.in. za hotele i pensjonaty na terenie kraju.
Wiceminister Gut-Mostowy powiedział, że na bon turystyczny przeznaczono 4 mld zł i raczej nie ma możliwości, aby pojawił się nowy bon w takiej formie, w jakiej był wcześniej. Dodał jednocześnie, że trwają analizy dotyczące innej formy wspierania krajowej turystyki.
Początek sezonu nad Bałtykiem
Z rozmów rzeczniczki Urzędu Miasta Ustki z hotelarzami wynika, że raczej nie mają problemów z obłożeniem. Podobne obserwacje poczyniła Hanna Mojsiuk, prezes Północnej Izby Gospodarczej w Szczecinie.
— Nie jest źle, ale mogło być dużo lepiej — ocenia prezes Mojsiuk. — Obłożenie w lipcu sięga ok. 70 proc., ale w wielu hotelach Polacy to zaledwie 25 proc. — dodaje.
Sezon wakacyjny trwa dopiero od kilku tygodni. W zależności od obiektu obłożenie waha się między 50 a 90 proc. Hotelarze mają problem z oceną, czy sezon jest dobry, czy nie, bo wielu turystów rezerwuje pobyt na chwilę przed wyjazdem na urlop. Powód? Prozaiczny — szukamy oszczędności.
Turystyka po pandemii COVID-19 odradza się bardzo powoli, a inflacja stała się większym hamulcem dla naszych planów turystycznych niż sama pandemia. Polscy turyści oglądają każdy wydatek ze wszystkich stron i nie są skłonni do wakacyjnych szaleństw bez pamięci — mówi przedstawicielka biznesu.
Potwierdzają to najnowsze badania Związku Przedsiębiorstw Finansowych i Instytutu Rozwoju Gospodarczego Szkoły Głównej Handlowej, dotyczące finansów osobistych Polaków. Wyniki wskazują, że prawie 30 proc. członków gospodarstw domowych nie planuje w tym roku żadnych wydatków na wakacje. Natomiast większość z nas ogranicza wydatki albo skracając urlopy, albo w ogóle z nich rezygnując.
Nie wszyscy muszą liczyć się z wydatkami. Z relacji przedsiębiorców zrzeszonych w szczecińskiej Izbie wynika, że największym zainteresowaniem cieszą się albo luksusowe hotele, na których nikt nie oszczędza albo… aparthotele. Na brak klientów narzekają natomiast pensjonaty i obiekty średniej klasy.
— W pięciogwiazdkowym hotelu nie ma mowy o oszczędzaniu, ale już w mniejszych miejscowościach widzimy zmianę tendencji. Tam ważniejsza jest cena — wskazuje Małgorzata Jaszkiewicz z firmy Zdrojowa Invest & Hotels.
W tym sezonie w dużych hotelach dominują turyści z Niemiec, Skandynawii i innych części Europy.
Na ten moment nie narzekamy na obłożenie, ale znaczna większość klientów to osoby spoza Polski. Dominują Niemcy i Skandynawowie. Dla nich Polska jest coraz bardziej atrakcyjną destynacją — mówi Roman Kucierski, dyrektor zarządzający hotelu Hamilto.
Potwierdza powszechne opinie, że klienci bardziej niż w ubiegłym roku patrzą na portfele. Kucierski zaprzecza, aby ceny w hotelach w radykalnie wzrosły w porównaniu z ubiegłym rokiem. Stwierdza ponadto, że w dużych hotelach one są niemal identyczne, jak rok wcześniej. Przyznaje natomiast, że wzrosły ceny w gastronomii.
Biznes wini "paragony grozy"
Przedsiębiorców irytuje dyskurs medialny, dyskredytujący polską turystykę. Uważają, że odstrasza turystów.
— Za dużo już mówimy o "paragonach grozy", a za mało o dobrej jakości turystyki na Pomorzu Zachodnim. Mamy piękne plaże, nowoczesną infrastrukturę, dobrą obsługę, duże miasto 100 kilometrów od pasa nadmorskiego. Naprawdę musimy pozbyć się wreszcie kompleksów i zacząć chwalić naszą turystykę — grzmi Hanna Mojsiuk z Północnej Izby Gospodarczej w Szczecinie.
Sezon na "paragony grozy" faktycznie trwa w najlepsze. Klienci restauracji fotografują rachunki i dzielą się nimi w sieci. Przedsiębiorcy tłumaczą się, że nie mają innego wyjścia i muszą podnosić ceny. Powodem jest inflacja i rosnące wymagania płacowe pracowników.
Gdy polska turystyka konkuruje z trudnymi warunkami gospodarczymi takie kraje jak Albania czy Bułgaria — twierdzi Mojsiuk. — Zabierają nam turystów, pomimo że — zdaniem kobiety — mamy lepszą ofertę od nich. Powołując się na analizy ekspertów z wakacje.pl, w weekend pisaliśmy w money.pl, że wakacje na słonecznym południu przez lata były w Polsce synonimem luksusu. Ostatnio wiele się jednak zmieniło w tym zakresie.
Basen Morza Śródziemnego i Bałkany oferują nam ceny często nawet niższe niż w Polsce. Nie znaczy to, że brakuje w regionie miejsc, gdzie można wydać dużo pieniędzy.
Karolina Wysota, dziennikarka money.pl