Impas na brytyjskim rynku nieruchomości. Bloomberg donosi, że kupujący nie chcą inwestować pieniędzy w niepewny rynek, a i tak nie stać ich na kredyty hipoteczne przy obecnych cenach. Sprzedający zaś nie chcą przyjąć do wiadomości, że ceny w ogóle spadają.
Ceny nieruchomości w Wielkiej Brytanii spadają
Liczba transakcji spada. I chociaż ceny nie spadają teraz bardzo szybko, co się stanie, gdy sprzedający nie będą mogli dłużej wytrzymać? Jeśli przeszłość jest jakąś wskazówką, ceny spadną bardzo szybko, tak jak na początku lat 90. - ocenia agencja.
Bloomberg, opierając się na wypowiedziach ekspertów, szacuje, że ceny mogą spaść o kolejne 10 proc., dodaje jednak, że bez interwencji rządu, ceny mogą spaść nawet o 40 proc.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Agencja informuje, że ceny domów w Wielkiej Brytanii spadły w oficjalnych danych po raz pierwszy od ponad roku.
Średnia wartość domu spadła do 294 329 funtów (355370 dolarów) w grudniu, co oznacza spadek o 0,4 pro.
"Dane te są kolejnym dowodem na to, że wyższe koszty pożyczek zbierają swoje żniwo, a liczba zatwierdzeń kredytów hipotecznych spadła do najniższego poziomu po upadku komunistów" - informuje agencja.
Oprocentowanie kredytów hipotecznych spadło od czasu nieudanego planu cięcia podatków byłej premier Liz Truss we wrześniu, ale nadal pozostaje znacznie wyższe niż przed rozpoczęciem przez Bank Anglii serii podwyżek stóp procentowych ponad rok temu.
Ceny najbardziej spadają w południowo-zachodniej i wschodniej Anglii. W Londynie ceny nieruchomości na razie pozostają bez większych zmian.
Największa fala strajków od czasów Thatcher
Na początku lutego doszło do kumulacji strajków na Wyspach. Na ulice brytyjskich miast wyszli m.in. nauczyciele, pracownicy akademiccy, kolejarze i urzędnicy służby cywilnej, medycy czy strażacy. Wszystkich łączy jeden cel: podwyżki rekompensujące wysoką inflację. Roczna stopa wzrostu cen w grudniu 2022 r. wyniosła 10,5 proc. To najwyższy odczyt od ponad 40 lat.
Skala protestów na Wyspach dorównuje tym, które przetoczyły się przez Wielką Brytanię w latach 70., kiedy premierką była jeszcze Margaret Thatcher.
Szef Banku Anglii jednak ostrzega przed uleganiem protestującym. Uważa, że dosypanie pieniędzy do budżetówki może nakręcić spiralę inflacyjno-płacową.