Henryk Kania został zatrzymany w Argentynie cztery lata temu. Jest podejrzany m.in. o udział w zorganizowanej grupie przestępczej oraz dokonanie oszustw co do mienia znacznej wartości. Był poszukiwany listem gończym. Mimo wniosku o ekstradycję do tej pory nie udało się sprowadzić biznemena i postawić go przed polskim wymiarem sprawiedliwości.
Prokuratura Krajowa czeka na decyzję Sądu Najwyższego Argentyny w sprawie odwołania złożonego przez obrońcę Henryka Kania od orzeczenia sądu argentyńskiego stwierdzającego prawną dopuszczalność wydania wniosku - wynika z informacji Business Insider Polska. Biznesmen postanowił odnieść się do tych informacji. Zwraca uwagę, że w sądzie powszechnym nie zostało jeszcze rozpoczęte postępowanie ekstradycyjne i tym bardziej nie może toczyć się przed Sądem Najwyższym.
- Nigdy nie uciekłem z Polski, a zatrzymano mnie, bo się nie ukrywałem. Oficjalnie już w czerwcu 2018 r. wraz z żoną złożyliśmy dokument ZAP-3 w którym informowaliśmy o nowym miejscu zamieszkania na Bahamach wraz z innymi niezbędnymi informacjami - mówi Kania w rozmowie z portalem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
ZAP-3 to zgłoszenie aktualizacyjne dane dla fiskusa osoby będącej podatnikiem. Henryk Kania dodaje, że opuścił Polskę 5 września 2019 r. na pokładzie samolotu linii lotniczych LOT lecącego z Warszawy do Nowego Yorku - czytamy w Bussines Insider Polska.
Przyczyna lotu była prozaiczna. Mój nieletni syn z pierwszego małżeństwa rozpoczynał drugi rok nauki w liceum z internatem w USA. Musiałem go odwieźć, bo decyzją sądu rodzinnego znajdował się pod moją wyłączną opieką - tłumaczy w rozmowie z portalem.
Zdradza, że od 2016 r. jest rezydentem wysp Bahama, a jego pobyt w Polsce w 2019 r. wiązał się jedynie z kłopotami finansowymi firmy. W rozmowie z Bussines Insider Polska mówi, że "lansowana przez prokuraturę teza o jego ucieczce oraz sama podstawa ekstradycji z decyzjami o aresztowaniu podczas lockdownu, są lipne".
- Mają służyć jedynie zniszczeniu mnie i prześladowaniu mojej rodziny. Na poparcie tej tezy oraz w celu głębszego zrozumienia podam jedynie, że podczas mojego pobytu w Argentynie zdarzyły się próby odszukania i nachodzenia mnie przez polskie służby prawdopodobnie związane z polską ambasadą w Buenos Aires - mówi Kania. - Dodam, że sprawę prowadzi prokurator Sebastian Głuch, który bezpośrednio uczestniczył w śledztwie przeciwko Barbarze Blidzie. Wobec tego mam prawo się spodziewać wszystkiego po funkcjonariuszach państwa polskiego - dodaje w rozmowie z portalem.
Twierdzi, że "wylatując z Polski we wrześniu 2019 r. nie był świadomy działań prokuratury w przeciwko niemu", a wręcz oczekiwał współpracy w sprawie zakładów. Podkreśla, że nie czuje się przestępcą. 8 października br., wysłał list otwarty do premiera Donalda Tuska, ministra sprawiedliwości Adama Bodnara, rzecznika praw obywatelskich Marcina Wiącka, ambasadora USA w Polsce Marka Brzezińskiego, posłów regionu śląskiego, a także Romana Giertycha, jako szefa zespołu do spraw rozliczeń w PiS - informuje Bussines Insider Polska.
Od milionera do uciekiniera. Kim jest Henryk K.?
W liście Kania zadeje 13 pytań dotyczących jego spraw. Sam uważa, że prokuratura świadomie lub nieświadomie bierze udział w realizacji scenariusza "Kozła ofiarnego", chroniąc tym samym przestępców, którzy odnieśli kilkuset milionowe korzyści kosztem Anny i Henryka Kani oraz dostawców firmy ZM Henryk Kania SA, jednocześnie umożliwiając bezprawne kolejne działania, w tym przejęcie za bezcen majątku przez firmę Cedrob – powiązaną z rządem PIS – pisze w liście Henryk Kania.
Produkowali 200 ton mięsa na dobę
Zakłady mięsne Henryka K. zostały założone w 1990 r. i były jednym z największych producentów wędlin i mięsa konfekcjonowanego w Polsce. Produkty były sprzedawane w Polsce (m.in. w Biedronce, Auchan czy Carrefourze), a także za granicą.
W szczycie swojej świetności firma produkowała 200 ton mięsa na dobę. Jednak z czasem strumień pieniędzy napływających do mięsnego imperium się zmniejszył, a w 2019 r. firma znalazła się w bardzo trudnej sytuacji - zadłużenie wzrosło do 600 mln zł. Jeszcze w roku 2018 przychody ze sprzedaży generowane przez podmiot przekroczyły 1 mld zł.
W związku z problemami finansowymi produkcję drastycznie ograniczono, a następnym krokiem było już zwalnianie ludzi. Przed zakładami organizowano strajki, a niektórzy pracownicy sami zrezygnowali z pracy.
Zakłady złożyły wniosek o upadłość, a sąd potwierdził sprzedaż części spółki na rzecz nowego właściciela - firmy Cedrob (za 100 mln zł netto). Henryk K., podejrzany o popełnienie przestępstw skarbowych (za które grozi mu do 15 lat więzienia), wycofał się z przestrzenie publicznej.