Kończący się rok był w Unii Europejskiej przełomowy choćby z jednego powodu. W ciągu ostatnich miesięcy Komisja Europejska pozyskała na rynkach, poprzez obligacje długoterminowe, 71 mld euro, aby móc sfinansować program Next Generation EU. To nowy unijny instrument o wartości około 800 mld euro, który ma wesprzeć odbudowę Europy po pandemii koronawirusa i zrobić mocny krok naprzód, budując bardziej ekologiczną i cyfrową Europę.
Emisja okazała się niemałym sukcesem. Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, popyt na unijne obligacje znacznie przewyższał ofertę. Osoba zaznajomiona ze sprawą powiedziała nam, że zainteresowanie było 10-12 razy większe niż podaż. - Inwestorzy bardzo pozytywnie odpowiedzieli na pojawienie się na rynku nowych aktywów. To sprawiło, że przez ostatnie sześć miesięcy byliśmy w stanie pozyskiwać pieniądze taniej, niż może to robić większość unijnych krajów na rynkach kapitałowych. Co ciekawe, nie zaobserwowaliśmy, żeby przy okazji zmniejszyło się zainteresowanie obligacjami państw członkowskich — oceniło nasze źródło w Brukseli.
W 2022 r. Unia będzie emitować kolejne obligacje. Jak poinformowała Komisja Europejska, plan na najbliższe półrocze zakłada pozyskanie 50 mld euro.
W 2022 r. Komisja będzie nadal pozyskiwać fundusze na finansowanie odbudowy i budowanie lepszej oraz bardziej odpornej przyszłości dla wszystkich. Oczekujemy, że z kwotą 50 mld euro w pierwszej połowie roku zaznaczymy silną obecność na rynkach, pomagając państwom członkowskim uzyskać ożywienie gospodarcze, a także wspierając integrację rynków kapitałowych i międzynarodową rolę euro
- przyznał komisarz ds. budżetu i administracji Johannes Hahn.
Pożyczki to jednak niejedyne źródło, z którego Unia chce finansować Next Generation EU. W ostatnich dniach grudnia Komisja Europejska zaproponowała trzy nowe źródła dochodów. Pieniądze mają pochodzić z handlu emisjami CO2, węglowej opłaty granicznej oraz opłat od wielkich korporacji.
KE oszacowała, że w latach 2026–2030 nowe źródła dochodów zapewnią unijnemu budżetowi ok. 17 mld euro rocznie. To będzie jednak wymagało jednomyślności państw członkowskich. Jeśli któreś z nich postawi weto, wówczas Unia będzie musiała poszukać innych sposobów na oddanie pożyczonych pieniędzy, np. poprzez cięcia unijnych programów lub podwyższenie składek członkowskich.
Problem z polskim KPO
Pozyskane na rynkach pieniądze pozwoliły wypłacić już państwom ponad 54 mld euro w ramach zaliczek na fundusz odbudowy. Na tej liście ma jednak Polski, znajdującej się w wąskim gronie państw, których Krajowy Plan Odbudowy nie został zaakceptowany przez Komisję Europejską. Procedura przyznawania środków wymaga bowiem złożenia planu wydatków i jego akceptacji kolejno przez KE i Radę Unii Europejskiej.
I choć polski rząd swój dokument, zakładający wydanie w najbliższych latach 36 mld euro, wysłał do Brukseli na początku maja, to do dzisiaj pieniędzy nie dostaliśmy. Szybko okazało się, że powodem wstrzymywania środków są problemy z praworządnością. KE oczekuje od władz w Warszawie wpisania do dokumentu zobowiązania do likwidacji Izby Dyscyplinarnej, przeprowadzenia zmian w systemie dyscyplinarnym sędziów, a także rozpoczęcia procesu przywracania sędziów odsuniętych od orzekania. Przypomnijmy, że wprawdzie polski rząd zadeklarował, że Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego zostanie zlikwidowana, ale do dzisiaj żaden projekt w tej sprawie nie trafił do parlamentu.
Szef resortu funduszy Grzegorz Puda podkreślił ostatnio, że negocjacje z Brukselą na temat KPO cały czas są kontynuowane, ale nie jest obecnie możliwe określenie, kiedy środki trafią do Polski. - Niektóre oczekiwania ze strony KE, np. te dotyczące reformy sądownictwa, są zbyt daleko idące, bo ingerują bezpośrednio w suwerenność naszego kraju — wskazał w rozmowie z PAP. Dodał, że "część propozycji jest przez nas akceptowana, a Polska poszła już na kompromis na tyle, na ile mogła".
Problem z praworządnością w Polsce
Krajowy Plan Odbudowy to tylko jeden z elementów polsko-unijnego sporu ws. praworządności. W tej kwestii rząd w Warszawie może mieć bowiem wkrótce kolejny problem. Przypomnijmy, że podczas ubiegłorocznych negocjacji budżetowych unijni liderzy, wraz z premierem Mateuszem Morawieckim, zgodzili się na powstanie mechanizmu warunkowości, który ma być wykorzystywany do ochrony unijnego budżetu w sytuacji naruszenia praworządności w państwach członkowskich. W praktyce Bruksela będzie mogła zamrozić fundusze przewidziane dla kraju członkowskiego, jeśli stwierdzi, że istnieje ryzyko ich niewłaściwego wykorzystania.
Rozporządzenie dot. mechanizmu warunkowości zaskarżyły Polska i Węgry. W wydanej na początku grudnia opinii rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej Manuel Campos Sanchez-Bordona stwierdził, że TSUE powinien oddalić skargi. Opinia rzecznika generalnego TSUE nie jest wiążąca, jednak stanowi sugestię dotyczącą ostatecznego wyroku. Unijny sąd może się z nią zgodzić i zwykle tak się dzieje. Dlatego też z Luksemburga wysłany został wyraźny sygnał dla Polski, która od lat toczy z Unią Europejską spór dotyczący praworządności.
Co na to Polska? Okazuje się, że nasz rząd nie spieszy się z wykonaniem ruchów, które mogłyby załagodzić napiętą atmosferę. Co więcej, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro wykonuje kolejne ruchy mające jeszcze bardziej zaostrzyć spór. Niedawno skierował do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o stwierdzenie, że rozporządzenie ws. mechanizmu warunkowości jest niezgodne z naszą konstytucją.
Jak powiedziało nam źródło w Komisji Europejskiej, de facto nie ma dzisiaj prawdziwego dialogu na temat praworządności w Polsce.
Polski rząd nie chce usiąść do stołu i tak naprawdę z małymi przerwami nigdy nie chciał. W efekcie Bruksela wykonuje odpowiednie kroki, co skutkuje potem wyrokami TSUE. Wówczas KE ma automatycznie dużo węższe pole do kompromisu, bo nie możemy nie przestrzegać wyroków TSUE
- podkreśla nasz rozmówca.
Zaznaczył jednocześnie, że KE nie oczekuje od Polski powrotu do sytuacji z 2015 r. - Dobrze byłoby, żeby Polska przynajmniej wzięła pod uwagę wyroki TSUE. Problem w tym, że rozmowa o kompromisie jest dzisiaj mocno abstrakcyjna, bo najpierw obie strony muszą usiąść i rozmawiać. Obecnie dialog toczy się w kwestii Krajowego Planu Odbudowy, ale samego dialogu o praworządności w Polsce nie ma - zaznaczyła osoba zaznajomiona ze sprawą.
Fit for 55
2021 r. w UE to również czas przedstawiania ambitnych, choć - jak się okazuje - również kontrowersyjnych planów. W połowie roku Komisja Europejska ogłosiła pakiet dotyczący klimatu - Fit for 55. Celem jest ograniczenie emisji gazów cieplarnianych w UE do 2030 r. o co najmniej 55 proc. w porównaniu z 1990 r., tak aby do 2050 r. osiągnąć neutralność klimatyczną.
Pakiet obejmuje m.in. przegląd unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji. Zdaniem KE, rosnące ceny uprawnień będą jeszcze bardziej motywować firmy do zmniejszania emisji. Komisja proponuje ponadto stopniowe wycofywanie bezpłatnych uprawnień do emisji dla lotnictwa, a także włączenie do EU ETS emisji z transportu morskiego czy budownictwa.
Komisja proponuje też, by w przyszłości 25 proc. dochodów z handlu uprawnieniami w UE trafiało do unijnego budżetu. Szacuje, że w ten sposób uzyska około 12 mld euro rocznie w latach 2026-2030 (średnio 9 mld euro w okresie 2023-2030).
Dodatkowo w ramach Fit for 55 Unia chce, żeby do 2030 r. 40 proc. energii produkowano ze źródeł odnawialnych. Ustalone mają też być bardziej rygorystyczne normy emisji CO2 dla samochodów. KE chce zmniejszenia średnich emisji z nowych samochodów o 55 proc. od 2030 r. i o 100 proc. od 2035 r. w porównaniu z poziomami z 2021 r. "W rezultacie wszystkie nowe samochody rejestrowane od 2035 r. będą bezemisyjne" - podano w komunikacie.
Komisja Europejska chce również walczyć ze zjawiskiem tzw. ucieczki emisji CO2. Niektóre firmy, chcąc uniknąć płacenia kroci za emisję dwutlenku węgla w UE, przenoszą produkcję do państw, gdzie obowiązują łagodniejsze restrykcje klimatyczne. Potem natomiast towary trafiają z powrotem do UE. Nowy mechanizm ma przeciwdziałać tej tendencji poprzez ustalenie ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla przy przywozie niektórych towarów spoza UE.
Jak podaje Polski Instytut Ekonomiczny, unijny plan będzie to wymagać ogromnych inwestycji, szacowanych na ok. 500 mld euro rocznie do 2030 r. (o 350 mld euro więcej niż w latach 2011-2020). Łącznie do 2030 r. inwestycje pochłoną prawie 5 bln euro.
Proponowane zmiany wywołują w Europie niemałe kontrowersje. Polska minister klimatu Anna Moskwa zdążyła już zapowiedzieć, że "jeżeli dokumenty składające się na pakiet Fit for 55 będą zawierały rozwiązania sprzeczne z interesami Polaków i założeniami sprawiedliwej transformacji, to podejmiemy wszelkie działania prawne, by je zablokować".
Ceny energii w Europie
Dyskusja na temat osiągnięcia przez Unię Europejską neutralności klimatycznej zbiegła się w czasie z rosnącymi cenami energii. Sprawa tak podzieliła unijnych przywódców, że podczas grudniowego szczytu Rady Europejskiej nie byli w stanie osiągnąć porozumienia w sprawie konkluzji dotyczących wzrostu cen energii. Szef RE Charles Michel mówił po spotkaniu, że liderów podzieliły dwie kwestie: podnoszona przez część państw członkowskich sprawa spekulacji w europejskim systemie handlu uprawnieniami do emisji CO2 oraz to, czy energia z atomu powinna zostać uznana za "zieloną".
Na przyjęcie konkluzji dotyczących spraw energetycznych nie zgodziła się Polska i Czechy. Zdaniem premiera Morawieckiego, mamy do czynienia z bezprecedensowym kryzysem cenowym na rynkach energii, na rynku gazu, rynku energii elektrycznej. - Ten kryzys cenowy, bardzo wysokie ceny energii, przekłada się na inflację, na zwykłych obywateli, na ludzi, na Polaków, Chorwatów, Słoweńców, wszystkich obywateli UE. Nie mogliśmy sobie pozwolić, aby w tak historycznym momencie przyjąć konkluzje, które praktycznie byłyby puste - powiedział.
Dodał, że dlatego w jednoznaczny sposób podczas szczytu zażądał reformy systemu ETS. - System ETS wywrócił się i nie działa. Pokazał, że ceny uprawnień do emisji CO2 rosną 3-, 4-krotnie w ciągu ostatnich 12-14 miesięcy, że te ceny rosną 10-krotnie w ciągu 4 lat. Taki system nie działa - powiedział. Wyjaśnił, że jedną z przyczyn jest to, że na tym rynku mogą działać różni inwestorzy, różni spekulanci, różne podmioty, które niekoniecznie muszą posiadać uprawnienia do emisji CO2. - W ostatnim czasie wiele podmiotów weszło na ten rynek i rozchwiały go. Doprowadziły do dużej zmienności cenowej, zmienności, która w trendzie bardzo wyraźnie szła do góry. To jest bardzo niebezpieczne zjawisko na rynku finansowym - powiedział.
Inaczej do sprawy podchodzi wiceszef Komisji Europejskiej odpowiedzialny za Europejski Zielony Ład Frans Timmermans. W rozmowie z "Rzeczpospolitą" wskazał, że rosnące ceny energiisą bezpośrednim skutkiem wzrostu cen gazu.
A dokładnie: gaz ma osiem razy większy wpływ na ceny energii niż ETS. Ponieważ w Polsce wytwarzaniu energii towarzyszy największy ślad węglowy w Europie, to ten wpływ ETS na ceny będzie wyższy niż w innych państwach, bo w elektrowniach na węgiel ten wpływ jest dwa razy wyższy niż w elektrowniach na gaz. Ale to ciągle będzie wpływ ograniczony
- mówił.
Timmermans podkreślił, że jedyną metodą na obniżenie rachunków za energię i zmniejszenie zależności od importu jest przyspieszenie przejścia na źródła odnawialne. - Zabijanie ETS z powodu inflacji nie obniży inflacji, ale poważnie spowolni nasze przejście w kierunku OZE. Dyskusja na pewno będzie trudna - mówił.
Kryzys na granicy
Europą w 2021 r. wstrząsnęło jeszcze jedno wydarzenie. Kryzys wywołał prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka. Polegał on na uruchomieniu kanałów przerzutowych migrantów z Bliskiego Wschodu na terytorium Polski, Litwy i Łotwy. W ten sposób białoruski dyktator chciał odpowiedzieć m.in. na unijne sankcje wobec jego reżimu. Jak informuje Straż Graniczna, od początku roku odnotowano prawie 40 tys. prób nielegalnego przekroczenia granicy. W listopadzie odnotowano 8,9 tys. prób nielegalnego przekroczenia granicy, w październiku 17,5 tys., we wrześniu 7,7 tys., a w sierpniu 3,5 tys.
Tegoroczny kryzys diametralnie różnił się od tego sprzed sześciu lat. Unia szybko uznała, że nie mamy do czynienia z kryzysem migracyjnym, tylko hybrydowym zagrożeniem sponsorowanym przez rząd Białorusi. Zareagowała też Turcja, która wprowadziła zakaz sprzedaży biletów lotniczych dla obywateli Iraku, Syrii i Jemenu, udających się na Białoruś.
Unia planuje przy okazji wzmocnić ochronę swoich granic. Jak poinformowała komisarz do spraw wewnętrznych UE Ylva Johansson, Polska i kraje bałtyckie otrzymają 200 mln euro na wzmocnienie granic. Zaznaczyła jednak, że pieniądze powinny zostać przeznaczone na konkretne cele. - Z tych środków nie chcemy jednak finansować murów i drutów kolczastych, tylko kamery, drony, sprzęt komunikacyjny - powiedziała.
Komisarz oceniła, że działania białoruskich władz są "bezprecedensowe". - Białoruś nie ma presji migracyjnej. Ludzie raczej wyjeżdżają z tego kraju. Tymczasem reżim stworzył sztuczną presję migracyjną, oszukując ludzi z Bliskiego Wschodu i każąc im płacić nawet po kilkanaście tys. euro za "podróż" - mówiła Johansson.
Unia Europejska. Podsumowanie 2021 r.
Unia Europejska 2021 r. kończy z kilkoma starymi i nowymi problemami. Wszystko wskazuje na to, że jednym z głównych tematów w najbliższych miesiącach będzie sprawa praworządności w Polsce.
Wkrótce powinniśmy bowiem poznać wyrok TSUE ws. zaskarżonego przez Polskę i Węgry mechanizmu warunkowości. Jeśli TSUE da "zielone światło", to po wymianie listów między Brukselą i Warszawą, ewentualny wniosek KE trafi jeszcze na unijną Radę, gdzie o jego losie zdecyduje większość państw członkowskich. Cała procedura może więc zająć kilka miesięcy, a do ewentualnego zablokowania funduszy mogłoby dojść w drugiej połowie 2022 r.
W przypadku, gdy orzeczenie okaże się niekorzystne dla PiS i KE uruchomi mechanizm wobec naszego kraju, polski rząd zamierza zaskarżać decyzję KE. "W każdym przypadku, gdy mechanizm byłby zastosowany względem Polski w sposób niezgodny z jego celem, polski rząd będzie korzystać z prawa do zaskarżenia decyzji instytucji unijnych do TSUE" - poinformowało nas Centrum Informacyjne Rządu.