Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
"Wybraliście takich nieudaczników, to teraz macie za swoje".
"Efekt Tuska".
"Doszły do władzy PO, PSL, 2050 i Lewica, to nagle wszystkie inwestycje strategiczne są zablokowane. Nie ma pieniędzy, firmy uciekają z Polski, rośnie bezrobocie w okresie, w którym zawsze malało".
"Niech rząd Tuska odejdzie, bo go się ludzie boją. Tusk zawsze gospodarkę zwija, to niszczyciel Polski".
To tylko kilka pierwszych spośród setek komentarzy, które pojawiły się pod naszym sierpniowym artykułem dotyczącym rozczarowującego wzrostu konsumpcji. Podobne czytelnicy zostawiają pod każdym tekstem opisującym jakieś niepokojące zjawisko lub słabe dane z gospodarki.
Ta skłonność ludzi do oglądania gospodarki przez pryzmat polityki niespecjalnie mnie dziwi. Jest przejawem dobrze rozpoznanej w psychologii tendencji do szukania w przypadkowych zdarzeniach i inercyjnych procesach czyjegoś sprawstwa. W rzeczywistości jednak sprawczość polityków jest ograniczona. A wiara w to, że jest inaczej, jest nie tylko błędna, ale też szkodliwa. Stanowi źródło presji wyborców na polityków, aby koncentrowali się na krótkoterminowych wahaniach koniunktury, które i tak pozostają w luźnym związku z ich decyzjami, zamiast na istotnych problemach.
Ocenianie rządów to zadanie dla cierpliwych
Gospodarkę kraju można przyrównać do łodzi, którą niesie nurt globalnych wydarzeń i długoterminowych trendów. Politycy mogą tę łódź hamować bądź rozpędzać, a także nieco korygować jej kurs, ale zwykle reaguje ona z dużym opóźnieniem. Gwałtowne manewry są w zasadzie niemożliwe, a wytrącić łódź z nurtu jest bardzo trudno. Rządzący powinni natomiast troszczyć się o to, aby jak najdłużej zachować sprawność jej i załogi.
Nie twierdzę, że dla koniunktury w Polsce nie ma żadnego znaczenia to, kto jest u władzy. Ale większość decyzji, które są w gestii polityków, oddziałuje na gospodarkę tylko w długim terminie. W oczywisty sposób dotyczy to planów wielkich inwestycji, jak np. budowa elektrowni atomowej czy CPK, a także reform, np. w obszarze służby zdrowia czy edukacji. Ich efekty – bądź skutki zaniechań – pojawiają się po kilku, a nawet kilkunastu latach. Nieco szybciej, ale też nie od razu, widać konsekwencje zmian przepisów lub podatków.
To, że politycy mają niewielki wpływ na bieżącą sytuację ekonomiczną, nie oznacza rzecz jasna, że nie mają go wcale. Ale nawet ten wpływ trudno jest odseparować od innych sił, które oddziałują na gospodarkę. Mimo to spróbujmy możliwie obiektywnie ocenić, jakie były dotychczasowe efekty pierwszego roku rządów "Koalicji 15 października".
Wzrost przyspieszył. Ile w tym zasługi Tuska?
Na pierwszy rzut oka polska gospodarka jest dziś w znacznie lepszej kondycji niż w 2023 r., ostatnim roku rządów PiS. Wtedy produkt krajowy brutto Polski – najszersza miara aktywności w gospodarce – zwiększył się realnie (czyli w cenach stałych) o zaledwie 0,2 proc., a w tym roku prawdopodobnie wzrośnie o 3 proc. Ale po pierwsze, miniony rok wcale nie był tak słaby, jak sugerują te dane, a bieżący rok nie jest tak dobry. Stagnacja PKB w 2023 r. była w dużej mierze statystycznym artefaktem, związanym z wysoką bazą odniesienia sprzed roku - gdy napływ imigrantów podbił konsumpcję - oraz z tzw. efektem przeniesienia. Chodzi o to, że w IV kwartale 2022 r. PKB mocno zmalał (o 1,5 proc. kwartał do kwartału) i choć w kolejnych czterech kwartałach wzrósł łącznie o 2 proc., to długo pozostawał niższy niż rok wcześniej.
Po drugie, trzeba by całkowitego politycznego zaślepienia, żeby to przyspieszenie wzrostu między 2023 i 2024 r. uznać za zasługę zmiany rządu. Ekonomiści powszechnie się tego spodziewali niezależnie od tego, jaki byłby wynik wyborów.
Wiadomo było choćby o tym, że negatywne czynniki statystyczne ustąpią. Oczywiste było też, że wyhamuje inflacja i przestanie erodować siłę nabywczą wynagrodzeń, co przyczyni się do odbicia popytu konsumpcyjnego.
Jakąś podpowiedź na temat tego, czy zmiana władzy dodała gospodarce wigoru, może dać porównanie prognoz ekonomistów dla polskiej gospodarki sprzed powołania rządu Donalda Tuska z tymi formułowanymi później. Ta procedura stawia "Koalicję 15 października" w korzystnym świetle. Wzrost PKB będzie w 2024 r. prawdopodobnie nieco szybszy, niż zakładała większość prognostów jeszcze jesienią 2023 r.
Przykładowo, Międzynarodowy Fundusz Walutowy w październiku 2023 r. spodziewał się, że aktywność w polskiej gospodarce zwiększy się w 2024 r. o zaledwie 2,3 proc. Wiosną 2024 r. przewidywał już wynik na poziomie 3,1 proc., a ostatnio – po wspomnianych na początku sygnałach, że odbicie konsumpcji jest mniej żywiołowe – o 3 proc.
Impuls dla konsumpcji, impuls dla inwestycji
Niestety, trudno jednoznacznie rozstrzygnąć, ile w tej poprawie krótkoterminowych perspektyw gospodarki przypadku, a ile zasługi rządu. Są jednak powody, by sądzić, że ekipa Donalda Tuska przyłożyła do tego rękę. Po pierwsze, prognozy dla innych gospodarek naszego regionu – w tym dla Niemiec – w ostatnim roku zmieniały się na ogół w przeciwnym kierunku. To powinno ciągnąć w dół również Polskę, a tak się nie stało. Po drugie, koalicjanci podjęli kilka decyzji, które bez wątpienia miały korzystny wpływ na koniunkturę.
Jedną z tych decyzji była podwyżka wynagrodzeń w sferze budżetowej o 20 proc., a w przypadku nauczycieli nawet o 30 proc. To główna przyczyna tego, że wzrost wynagrodzeń w gospodarce przyspieszył w tym roku do 14,3 proc. rocznie z 12,8 proc. w 2023 r., gdy napędzany był przede wszystkim podwyżką płacy minimalnej. Dzięki temu, że jednocześnie wyhamowała inflacja, do czego w pewnym stopniu przyczyniło się utrzymanie niektórych mechanizmów mrożenia cen energii, siła nabywcza płac podskoczyła jak nigdy wcześniej we współczesnej historii Polski. To zaś podgrzało popyt konsumpcyjny.
Drugim skutkiem zmiany rządu, który korzystnie wpłynął na kondycję gospodarki, było odblokowanie unijnych funduszy. Konsekwencje ich napływu w największym stopniu uwidocznią się w kolejnych latach, gdy współfinansowane z tego źródła inwestycje będą realizowane. Ale sam fakt, że rząd Donalda Tuska zażegnał spór z Komisją Europejską o praworządność, poprawił zaufanie zagranicznych inwestorów do Polski, co sprzyjało napływowi kapitału na polski rynek. Wpłynął też korzystnie na nastroje wśród przedsiębiorstw.
– Polska ma za sobą bardzo głębokie zmiany polityczne. Z perspektywy inwestorów zeszłoroczne wybory parlamentarne były ważnym punktem zwrotnym. Pamiętam, że rok temu, gdy rozmawiałem z inwestorami zaangażowanymi w Polsce – zarówno lokalnymi, jak i zagranicznymi – brakowało optymizmu. Teraz nastroje są lepsze. Tuż po wyborach nastąpił duży wzrost zainteresowania polskimi aktywami – mówił we wrześniu w wywiadzie dla money.pl Luis Costa, główny strateg ds. rynków wschodzących w Citi.
Czy można znaleźć też decyzje, które już w krótkim terminie gospodarce zaszkodziły? Być może taki efekt miała niepewność co do tego, jakie będą losy zapowiadanego w kampanii wyborczej programu "Kredyt 0 proc." Niezależnie od tego, czy ten pomysł na wsparcie mieszkalnictwa był dobry czy zły, faktem jest, że część potencjalnych nabywców mieszkań wstrzymywało się z transakcjami. Negatywne konsekwencje odczuwała branża wykończeniowa, ale też w pewnym stopniu handel.
Na koniec warto przypomnieć, że rząd nie działa w próżni. U progu 2024 r. ekonomiści na ogół zakładali, że Rada Polityki Pieniężnej obniży w tym roku stopy procentowe o 0,5 pkt proc. - do 5,25 proc. Tak się nie stało. Mimo tego, że inflacja okazała się niższa od ówczesnych prognoz. Na pierwszy rzut oka można za to winić rząd Donalda Tuska. Jednym z argumentów Rady, aby stóp nie obniżać, jest bowiem ekspansywna polityka fiskalna rządu.
To jednak tylko zasłona dla faktycznych motywów decyzji prezesa NBP Adama Glapińskiego i jego stronników w Radzie. O tych motywach wiele mówi ostatnia konferencja prasowa szefa banku centralnego. Otóż przewodniczący Rady tłumaczył, że restrykcyjna polityka pieniężna musi być utrzymana dłużej, niż oceniał jeszcze kwartał temu. Mimo tego, że realizuje się scenariusz inflacyjny, który – jak sam wcześniej sygnalizował – pozwalałby na szybsze jej poluzowanie. Ta niespójność argumentacji prezesa NBP zdradza, że uzasadnieniem dla utrzymywania wysokich stóp procentowych może być w zasadzie wszystko. Bo w istocie jest to próba sabotowania rządu, który dąży do postawienia Glapińskiego przed Trybunałem Stanu.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl