Grzegorz Siemionczyk, money.pl: W podsumowaniu ostatniej misji MFW w Polsce napisali państwo, że pod koniec bieżącej dekady tempo wzrostu naszej gospodarki spadnie nieco poniżej 3 proc. To w zasadzie nie jest prognoza, tylko ocena potencjalnego tempa wzrostu gospodarczego. Cztery lata temu, jesienią 2020 r., ta ocena była niższa. Zakładali państwo, że wzrost PKB Polski będzie opadał poniżej 2,5 proc. Co się zmieniło, że dzisiaj perspektywy wzrostu są lepsze?
Jan Kees Martijn, szef misji MFW do Polski: W ostatnich latach raczej obniżaliśmy szacunki potencjalnego wzrostu gospodarczego Polski.
Geoff Gottlieb, dyrektor Biura Regionalnego MFW w Warszawie: W 2020 r. obawialiśmy się tego, że pandemia pozostawi blizny, tzn. że polska gospodarka nie wróci do wcześniejszego tempa wzrostu. Te obawy osłabły, bo Polska bardzo szybko odrobiła pandemiczne straty. Dzisiaj jednak widzimy szereg czynników, które skłaniają nas do ostrożności w ocenie perspektyw polskiej gospodarki.
Jakie to czynniki?
Geoff Gottlieb: Po pierwsze, rewidujemy w dół prognozy wzrostu globalnej gospodarki. Nasza średnioterminowa prognoza jest dziś najniższa od wczesnych lat 90. XX w. To m.in. konsekwencja postępującej fragmentacji globalnej gospodarki. Łańcuchy dostaw są przebudowywane nie z myślą o ich efektywności, tylko ze względów geopolitycznych. Do tego dochodzi starzenie się ludności oraz naturalne konsekwencje konwergencji. Im wyższy jest średni poziom rozwoju krajów, tym wolniejsze tempo dalszego rozwoju. Na to nakładają się czynniki lokalne, specyficzne dla Polski. Starzenie się ludności przebiega u was nawet szybciej niż w większości państw świata, a stopa inwestycji pozostaje niska.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Twierdzą państwo, że nasz dotychczasowy model rozwoju gospodarczego nie będzie już dawał tak dobrych wyników jak dotąd. Ten model, bazujący na bezpośrednich inwestycjach zagranicznych i eksporcie, stracił potencjał właśnie dlatego, że zmieniają się uwarunkowania handlu międzynarodowego?
Jan Kees Martijn: Odnosiliśmy się bardziej do lokalnych przyczyn tego, że tak szybki rozwój polskiej gospodarki jak dotąd będzie trudny. Po pierwsze, wzrost gospodarczy Polski napędzany był w dużej mierze przez eksport, szczególnie do UE. Ale w warunkach szybkiego wzrostu płac, związanego częściowo ze starzeniem się ludności i kurczeniem się siły roboczej, a także w warunkach drożejącej energii oraz aprecjacji złotego, ten motor wzrostu będzie działał gorzej. Oczywiście, słaba koniunktura w Europie Zachodniej nie pomaga. W najbliższym czasie silnym impulsem dla polskiej gospodarki będzie napływ funduszy z UE. Ale to będzie przejściowe. Dostrzegamy ryzyko, że po 2026 r. Polska nie będzie w stanie utrzymać tak wysokiego tempa wzrostu inwestycji, jakiego można oczekiwać w najbliższych dwóch latach. Polski rząd ma jednak jeszcze czas, żeby zastanowić się na tym, jak tę sytuację zmienić, jak podtrzymać wysokie tempo wzrostu.
Czy Polscy decydenci mają świadomość tych wyzwań? Co wynika z państwa rozmów z przedstawicielami rządu i innych instytucji?
Geoff Gottlieb: Powtarzającym się wątkiem w tych rozmowach była potrzeba znalezienia nowych źródeł finansowania innowacyjnych firm, rozwijania sektora funduszy venture capital i private equity. To jest kierunek zgodny z zaleceniami naszymi i unijnych instytucji, a minister finansów zdaje się myśleć podobnie. To byłaby pewna korekta dotychczasowego modelu rozwoju, który polegał przede wszystkim na zagranicznych inwestycjach bezpośrednich.
Jan Kees Martijn: Fundusze, które mogłyby finansować innowacyjne firmy, to jedno, ale w Polsce widać szerszy problem z dostępnością kapitału dla przedsiębiorstw. Zobowiązania przedsiębiorstw wobec banków są niewielkie, a ostatnio jeszcze malały. Należy się zastanowić nad tym, co zrobić, żeby banki bardziej niż dotąd wspierały wzrost gospodarczy.
Wśród przyczyn tego stanu rzeczy często wskazuje się konstrukcję podatku bankowego. Ona sprawia, że z perspektywy banków bardziej opłacalne jest kredytowanie rządu niż firm. Ten podatek wymaga zniesienia lub zmian?
Geoff Gottlieb: Duże firmy działające w Polsce mają wiele źródeł kapitału, w tym spółki-matki oraz nierozdzielone zyski. One nie skarżą się z reguły na ograniczony dostęp do kredytu. W przypadku średnich i małych przedsiębiorstw bariera podażowa może być większa. Istnieje wiele sposobów, aby zwiększyć skłonność banków do kredytowania bardziej ryzykownych przedsiębiorstw. Modyfikacja systemu opodatkowania banków może być jednym z nich, ale trzeba mieć świadomość, że to nie będzie panaceum. W wielu krajach mniejsze firmy nie polegają na finansowaniu z banków.
Gdzie jeszcze można szukać źródeł przyszłego wzrostu?
Jan Kees Martijn: Na pewno warta uwagi jest kwestia podaży pracy, która maleje w związku ze starzeniem się ludności. Żeby ograniczyć to zjawisko, trzeba dążyć do zwiększenia stopy aktywności zawodowej, szczególnie wśród osób starszych i kobiet. Chodzi o to, aby umożliwić pracę tym kobietom, które są bierne zawodowo z powodu opieki na dziećmi lub osobami starszymi. Drugą kwestią jest wspieranie pracowników w zwiększaniu kwalifikacji przez cały okres trwania ich karier, który się będzie wydłużał. Chodzi o to, żeby podtrzymać wysoką jakość kapitału ludzkiego. Na koniec warto podkreślić korzyści z otwartości na imigrację. Dobrze zintegrowani imigranci uzupełniają luki w podaży na rynku pracy, przyczyniając się do wyższego wzrostu gospodarczego.
Czy da się zwiększać poziom aktywności zawodowej osób starszych bez podnoszenia wieku emerytalnego? Wystarczą zachęty do dłuższej pracy, np. ulgi podatkowe dla pracujących po przekroczeniu wieku emerytalnego?
Jan Kees Martijn: Efektywny wiek emerytalny można próbować podwyższać zachętami finansowymi. Przykładowo, można pomyśleć o tym, aby zmodyfikować 13. i 14. emerytury tak, aby wyeliminować zachęty do wyjścia z rynku pracy. Ale takie zachęty mają sens tylko wtedy, gdy idą w parze z działaniami, które ułatwiają ludziom dłuższą pracę, np. większą dostępnością pracy w niepełnym wymiarze czasu.
Geoff Gottlieb: Poza tym rekomendujemy podwyższenie minimalnego wieku emerytalnego w Polsce, w szczególności zrównanie go dla kobiet i mężczyzn, a następnie powiązanie z oczekiwaną długością życia. Jednym z argumentów jest potrzeba zahamowania spadku podaży pracy. Ale jest też inny argument: różnica między podwyższaniem oficjalnego wieku emerytalnego a zachętami do dłuższej pracy jest taka, że to pierwsze rozwiązanie zmniejsza presję na finanse publiczne bardziej niż drugie. Zachęty do dłuższej pracy kosztują.
Najbliższa przyszłość polskiej gospodarki, według państwa prognoz, maluje się w różowych barwach. Nie odczujemy skutków stagnacji w zachodniej Europie, szczególnie w Niemczech?
Geoff Gottlieb: W Polsce bardzo szybko rosną realne płace, co wspiera odbicie konsumpcji. Ono jest wprawdzie nieco słabsze niż oczekiwaliśmy, ale i tak bardzo wyraźne. I to kompensuje w pewnym stopniu słabość popytu zagranicznego. Po drugie, Polska jest u progu bardzo dużego napływu funduszy z UE w krótkim czasie.
Jan Kees Martijn: Paradoksalnie, Polska miała trochę szczęścia w tym, że realizacja Krajowego Planu Odbudowy się opóźniła. Teraz trzeba go zrealizować w krótkim czasie, co w pewnym stopniu uniezależnia Polskę od koniunktury w zachodniej Europie.
Na dłuższą metę te wewnętrzne silniki wzrostu przestaną działać? Bo mogłoby się wydawać, że w warunkach coraz głębszego deficytu rąk do pracy, wzrost płac będzie utrzymywał się na wysokim poziomie, napędzając konsumpcję.
Jan Kees Martijn: Po pandemii COVID-19, gdy inflacja wystrzeliła w górę, płace nie dotrzymywały jej kroku. Rosły zyski firm i ich udział w tworzeniu PKB (na PKB można patrzyć jako na sumę wynagrodzeń czynników produkcji, czyli płac i zysków - red.). Ostatnio sytuacja się odwróciła, następuje powrót do poprzedniej równowagi. Ale spodziewamy się, że wzrost wynagrodzeń będzie hamował.
Geoff Gottlieb: Na dłuższą metę udział płac w PKB może rosnąć tylko pod warunkiem, że wynagrodzenia rosną szybciej niż produktywność pracy. To może się utrzymywać przez jakiś czas, prowadząc do spadku marż zysku w firmach. Ale wraz z ożywieniem gospodarczym, które nastąpi w warunkach stagnacji zatrudnienia, spodziewamy się przyspieszenia wzrostu produktywności. Gdyby tak się nie stało, zaczęlibyśmy się niepokoić. Szybki wzrost płac bez analogicznego wzrostu produktywności oznaczałby bowiem spadek konkurencyjności polskiej gospodarki. Albo utrzymującą się presję na wzrost cen.
W podsumowaniu misji MFW w Polsce oceniają państwo, że stopy procentowe są obecnie na właściwym poziomie, a przestrzeń do ich obniżki może się pojawić około połowy 2025 r. Czy gdyby RPP nie obniżyła stóp w 2023 r., tuż przed wyborami, mogłaby to robić dzisiaj, w tandemie z innymi bankami centralnymi? Czy taka ścieżka stóp procentowych byłaby lepsza?
Geoff Gottlieb: Ocena właściwej polityki pieniężnej w naszym najświeższym raporcie za punkt wyjścia bierze jej obecny kształt. Wiemy, że dzisiaj stopa referencyjna NBP wynosi 5,75 proc. i biorąc pod uwagę oczekiwania inflacyjne uważamy, że polityka pieniężna mierzona realną stopą procentową jest odpowiednio restrykcyjna.
Wzrost inflacji w ostatnich miesiącach jest spowodowany czynnikami, na które RPP nie ma wpływu, przede wszystkim odmrażaniem cen energii. Prognozy samego NBP wskazują, że w dalszej perspektywie inflacja będzie opadała w kierunku celu. Jednocześnie rząd musi ograniczać deficyt w sektorze finansów publicznych, związany w dużej mierze z wydatkami na zbrojenia. Czy w takiej sytuacji nie byłoby wskazane obniżenie stóp procentowych, aby ograniczyć koszty obsługi długu i pomóc rządowi zmniejszać deficyt?
Jan Kees Martijn: NBP stosuje strategię bezpośredniego celu inflacyjnego, która w naszej ocenie bardzo dobrze Polsce służyła. Kiedy oceniamy, czy polityka pieniężna jest na odpowiednim kursie, koncentrujemy się na tym, czy sprzyja powrotowi inflacji do celu NBP. Z tej perspektywy patrząc, stopy procentowe są na właściwym poziomie. Zalecamy ostrożność w ich obniżaniu, aby ostatnia część procesu dezinflacji zakończyła się pomyślnie.
Geoff Gottlieb: Poluzowanie polityki pieniężnej wcześniej niż uzasadnia to poziom inflacji, aby ułatwić finansowanie deficytu, prawdopodobnie na dłuższą metę oznaczałoby wyższą inflację i wyższe stopy procentowe. Ostatecznie nie byłoby to też korzystne dla rządu. Lepszą kolejnością działań byłoby zacieśnienie polityki fiskalnej, aby przyspieszyć spadek inflacji i stworzyć przestrzeń do poluzowania polityki pieniężnej. To szybciej pomogłoby ograniczyć deficyt i zahamować wzrost długu publicznego.
Czy obniżka stóp procentowych jesienią 2023 r. była, patrząc z tej perspektywy, błędem? Czy wpłynęła negatywnie na wiarygodność banku centralnego i jego przewidywalność?
Geoff Gottlieb: W naszych publikacjach sprzed roku, biorąc pod uwagę ówczesne uwarunkowania inflacyjne, nie widzieliśmy przestrzeni do obniżek stóp procentowych. Mieliśmy inne zdanie na temat tego, jaka była pożądana polityka pieniężna. W związku z tym, że od października 2023 stopy się nie zmieniły, a oczekiwania inflacyjne spadły, obecne nastawienie banku centralnego mierzone realną stopą procentową uważamy za właściwe.
Oceniają państwo, że rząd mógłby w 2025 r. zmniejszyć deficyt sektora finansów publicznych o 0,5 pkt proc. bardziej niż planuje, tzn. do 5 proc. PKB zamiast do 5,5 proc. PKB. Gdzie miałby szukać oszczędności?
Jan Kees Martijn: W projekcie budżetu na 2025 r. nie widzimy za bardzo działań na rzecz konsolidacji finansów publicznych. A naszym zdaniem to będzie dobry moment, aby takie działania rozpocząć. Gospodarka będzie szybko rosła, a inflacja będzie wciąż podwyższona. W takich warunkach najłatwiej ograniczać deficyt. Mamy też konkretne rekomendacje, ale o średnioterminowym charakterze, na kolejne lata.
Jedną z nich jest zwiększenie progresywności systemu podatkowego. To można jednak zrobić na różne sposoby, np. nakładając wyższe podatki na wysokie dochody albo obniżając obciążenia niskich dochodów. Ale rozumiem, że ten drugi sposób nie wchodzi obecnie w grę. Ten pierwszy z kolei budzi w Polsce wiele kontrowersji. Co konkretnie państwo proponują?
Jan Kees Martijn: Po pierwsze, wpływy do budżetu z podatku od dochodów osób fizycznych (PIT) są w Polsce relatywnie niskie na tle innych państw UE. To wymaga przemyślenia. Jednocześnie całkowite obciążenia podatkowo-składkowe osób o niewielkich dochodach niskie nie są. Progresja byłaby więc pożądana nie tylko przez wzgląd na sprawiedliwość społeczną, ale też sytuację budżetu.
Rozmawiał Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl