Niedoszli mieszkańcy Osiedla Dębowego w Kaliszu są u kresu wytrzymałości. Zamiast mieszkań, za które zapłacili, opłacają prawników i protestują, aby przypomnieć o swoim losie.
- Podpisaliśmy umowę z deweloperem w sierpniu 2017 roku z datą odbioru mieszkania w czerwcu kolejnego roku. Pani w biurze sprzedaży mówiła, że to pewna firma, która nie ma długów, a deweloperowi zależy, aby inwestycję szybko skończyć - mówi Urszula Kanecka, jedna z poszkodowanych.
Niebawem do nabywców mieszkań zaczęły dochodzić informacje, że na poprzednich inwestycjach tworzą się opóźnienia. - Na początku za opóźnienia deweloper winił wykonawców. Potem przesuwał terminy oddania mieszkań, w końcu stał się dla nas nieuchwytny - dodaje poszkodowana.
- Deweloper dostał blisko 9 mln zł od mieszkańców, z czego tylko 4 mln zł wpłacił na rachunek powierniczy, a pozostałe 5 mln trafiło na rachunek jego spółki. Akurat tyle zabrakło do dokończenia budowy - mówi Karolina Skrzypczyńska, adwokat poszkodowanych.
Dodaje, że wśród jej klientów są osoby, które wpłaciły na te mieszkania oszczędności życia, a teraz muszą wynajmować mieszkania albo mieszkać u rodziców.
Pieniądze trafiły na konto dewelopera
Ta sprawa znajdzie swój finał w sądzie. W lipcu tego roku prokuratora oskarżyła Sebastiana O., właściciela deweloperskiej spółki S&O, która miała wybudować osiedle, o wyłudzenie blisko 10 mln i niezłożenie wniosku o ogłoszenie upadłości jego spółki. Grozi mu za to 10 lat więzienia.
Okazuje się, że gdy kilka lat temu Sebastian O. sprzedawał mieszkania na Osiedlu Dębowym w Kaliszu, miał już długi. Zataił to jednak przez nabywcami lokali, podobnie jak fakt, że wpłacane przez nich pieniądze trafiły na jego konto, zamiast na rachunek powierniczy.
Przypomnijmy, rachunek powierniczy jest nadzorowany przez bank, a wypłaty z niego następują po ukończeniu kolejnych etapów budowy. Tymczasem w przypadku opisywanej inwestycji pieniądze wpłacane przez kupujących trafiały na konto dewelopera.
Z aktu oskarżenia wynika, że na rachunku powierniczym Sebastian O. zgromadził ponad 4,7 mln zł, a poza nim około 5,3 mln zł. Klienci, którzy podpisywali akty notarialne, o niczym nie wiedzieli. Tymczasem deweloper z ich pieniędzy spłacał m.in. stare długi.
Chcą, aby uznano ich za pokrzywdzonych
W sierpniu ubiegłego roku doszło do upadłości firmy S&O. Do spółki wszedł syndyk, który zgodził się na dokończenie budowy Dębowego Osiedla. - To pierwsza tego typu inwestycja w Polsce, w której syndyk zdecydował się na dokończenie takiego przedsięwzięcia - twierdzi Karolina Skrzypczyńska.
Dokończenia budowy nie chciał podjąć się żaden deweloper. Zdecydowało się na to Kaliskie Towarzystwo Budownictwa Społecznego. Waldemar Mirowski, syndyk masy upadłościowej S&O, twierdzi, że osiedle powstało niezgodnie z projektem. Ma ono tyle usterek, że gdyby o nich wiedział, nie wie, czy kontynuowałby budowę. Zrobił to jednak ze względu na poszkodowanych.
Według niego termin zakończenia robót w listopadzie 2021 roku jest realny. Dokończenie budowy mieszkańcy muszą finansować jednak sami. W sumie dopłacą więc jeszcze blisko 2 mln zł. Syndyk uważa, że i tak mieszkania będą tańsze od obecnych cen rynkowych.
Poszkodowane rodziny liczyły również na to, że uda im się odzyskać część środków ze sprzedaży działki należącej do dewelopera. Tymczasem okazało się, że grunt o pow. 5 ha został przez niego sprzedany. - Działkę, która według wyceny warta była 5 mln, sprzedał za 2,5 mln zł, z czego dostał 1,5 mln zł. - informuje Karolina Skrzypczyńska.
Adwokatka dodaje, że nabywcą została spółka z Leszna, z kapitałem zakładowym w wysokości 50 tys. zł, niezatrudniająca pracowników i niewykazująca sprawozdań w KRS. - Obecnie wystawiła ona ten grunt na sprzedaż za 9,7 mln zł - dodaje adwokat.
Prokuratura umorzyła jednak ten wątek śledztwa, a sąd podzielił stanowisko prokuratury.
Mieszkańcy oskarżają też notariuszkę, która sporządzała umowy zakupu lokali. - Notariusz w aktach notarialnych zawarła zapis, że kupujący zgadzają się na wpłatę pieniędzy na rachunek spółki zamiast na powierniczy. Nie poinformowała ludzi, że taki zapis jest niekorzystny, a przepisy prawa obligują ją do tego - twierdzi Karolina Skrzypczyńska.
Tymczasem Sebastian O. nie przyznaje się do zarzutów. W prokuraturze tłumaczył, że jego problemy wynikały ze wzrostu cen, czego nie mógł przewidzieć. Prokuratura na poczet postępowania zabezpieczyła udziały w spółce w wysokości 2,9 mln zł, zabezpieczyła hipotekę na jego nieruchomościach. Próbowaliśmy się z nim skontaktować, niestety bez skutku. Odkąd jego biznes upadł, namierzenie go i nawiązanie kontaktu jest utrudnione.
- Ta sytuacja pokazuje, że nawet dobry zamek w drzwiach nie chroni nas przed włamaniem. Ustawa deweloperska, teoretycznie ma chronić nabywców przed takimi sytuacjami, co nie oznacza, że nie są one niemożliwe - mówi Jacek Kosiński, partner kancelarii Jacek Kosiński Adwokaci i Radcowie Prawni.
Dodaje, że nie jest to zwykła upadłość, bo w grę wchodzi przestępstwo. - Sąd może zobowiązać dewelopera do naprawienia szkody i obwarować to warunkami, które, jeśli nie będą spełnione, to może on trafić do więzienia. Dostanie też zakaz prowadzenia działalności gospodarczej - podsumowuje Jacek Kosiński.