Tzw. afera wizowa dotyczy sprowadzania do Polski imigrantów z korupcją w tle, w którą miał być zamieszany wiceszef MSZ Piotr Wawrzyk. Prokuratura Krajowa podała, że prowadzi w tej sprawie śledztwo wraz z Centralnym Biurem Antykorupcyjnym. Dotyczy ono nieprawidłowości przy składaniu wniosków o wydanie kilkuset wiz w ciągu półtora roku. Śledczy zaznaczyli, że zatwierdzona została mniej niż połowa tych wniosków. Nieprawidłowości, które bada prokuratura z CBA, dotyczą placówek dyplomatycznych Polski w: Hongkongu, Tajwanie, Indiach, Arabii Saudyjskiej, Singapurze, Filipinach, Katarze oraz Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
31 sierpnia premier Mateusz Morawiecki odwołał Piotra Wawrzyka z funkcji sekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Resort twierdzi oficjalnie, że dymisja wiceministra, który odpowiedzialny był za sprawy konsularne i wizowe, wynika z "braku satysfakcjonującej współpracy". Media i opozycja twierdzą jednak, że to pokłosie wspomnianej afery. Jak ujawnił dziennikarz WP Patryk Słowik, powołując się na nieoficjalne źródła, kierownictwo MSZ musiało od dawna wiedzieć o wizowej korupcji. Z kolei Onet podał, że Wawrzyk miał pomagać swoim współpracownikom stworzyć nielegalny kanał przerzutu imigrantów z Azji i Afryki przez Europę do Stanów Zjednoczonych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Liczyliśmy na pracowników z Azji"
Mirosław Maliszewski ze Związku Sadowników RP zaznacza, że do tej pory sadownicy korzystali w dużej mierze z usług pracowników z Ukrainy. Tych jednak brakuje, więc plantatorzy zgłosili się do rządu z prośbą o pomoc.
- Jest coraz większy problem z liczebnością pracowników z Ukrainy, a mężczyźni już praktycznie nie przyjeżdżają. Dlatego staramy się od dawna, żeby trafiali do nas głównie pracownicy z Azji, żeby mieli ułatwioną procedurę wizową do podjęcia pracy w naszych gospodarstwach. Teraz boimy się, że w przyszłości urzędnicy będą obawiać się przybicia pieczątki - twierdzi Maliszewski. - Niezależnie od tego, czy miał miejsce ten szkodliwy proceder, czy też nie, po prostu ucierpimy - dodaje.
Maliszewski tłumaczy, że sadownicy niejednokrotnie rozmawiali z członkami rządu, m.in. z byłym ministrem rolnictwa i wicepremierem Henrykiem Kowalczykiem, z minister rodziny i polityki społecznej Marleną Maląg czy przedstawicielami MSZ.
Potrzebne ręce do pracy
W aferę wizową ma być zamieszany m.in. wiceminister rolnictwa Lech Kołakowski. Jak pisze Wirtualna Polska, Kołakowski "miał nakazywać urzędnikom polskich konsulatów, by wydawali wizy osobom z przesyłanych przez niego list". Chodzi o lobbing związany ze sprowadzeniem nawet miliona osób do pracy w rolnictwie. Sam Kołakowski w rozmowie z wp.pl odciął się od sprawy.
- Żadnego lobbowania nie było. Ja jedynie przedstawiałem argumenty oraz wnioski branż ogrodniczych i warzywniczych. Do mnie zwróciły się zarządy związków, branż rolnych, ogrodników, warzywników, plantatorów, że jest kryzys na rynku pracy. Jeżeli nie będzie pracowników, będą musieli likwidować swoje plantacje. Sam znam przykład plantacji, gdzie zabrakło pracowników, a właściciele ponieśli straty około 30 mln zł. Brak rąk do pracy spowoduje likwidację polskich upraw - oświadczył wiceminister rolnictwa.
Bartłomiej Milczarek, prezes zarządu Stowarzyszenia Polskich Plantatorów Borówki, potwierdza, że branża prosiła o wsparcie w znalezieniu za granicą rąk do pracy. I stanowczo podkreśla, że ani on, ani inni plantatorzy nie mieli świadomości, że mogłoby dochodzić do korupcyjnego procederu. Należy dodać, że nie ma informacji mówiących o tym, że osoby, które otrzymały wizy niezgodnie z prawem, podjęły pracę u rolników.
Zgłaszaliśmy rządowi, że będzie nam brakować pracowników. W sezonie borówkowym potrzebujemy 100 tys. osób, a gdzie jeszcze inni plantatorzy? Po spotkaniach z nami minister Kołakowski był pierwszym ministrem, który podjął wyzwanie i pochylił się nad tematem - tłumaczy w rozmowie money.pl. Bartłomiej Milczarek.
- Sam zatrudniłem kilkanaście osób z Nepalu z legalnymi wizami, rok temu było ich dziewięciu. Niestety Ukraińców brakuje, pod koniec sierpnia niektórzy wracają do siebie, bo zaczyna się rok szkolny i część późnych borówek zostaje na krzewach - opowiada plantator.
Rykoszetem w sadowników
Nasz rozmówca zastrzega, że w żadnym momencie procesu wizowego "nie wyczuł złych intencji w ministerstwie".
Pytaliśmy o dostępność pracowników spoza Ukrainy. Rozmawialiśmy m.in. o Azji, Afryce i Ameryce Południowej. Jako plantatorzy dostaniemy rykoszetem i za rok będzie trudniej o pracowników z Azji. Nadal jest to nisza, ale już wiemy, że nadają się do tej pracy. Pracownicy z Polski nie są zainteresowani podjęciem pracy sezonowej przy zbiorach owoców. Bez obcokrajowców nie poradzimy sobie i nasze plony zostaną na krzewach - kwituje Milczarek.
Jak pisaliśmy, Polskę może czekać kadrowe tsunami z powodu starzejącego się społeczeństwa i powstających na rynku luk. Już w 2021 r. agencja zatrudnienia Trenkwalder Polska wskazała, że na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat w Polsce liczba osób w wieku produkcyjnym zmalała o niemal półtora miliona.
"Szacuje się, że w perspektywie 20-30 lat bez cudzoziemców na rynku pracy nie będzie możliwy rozwój gospodarczy, a to poważnie zachwieje całym systemem świadczeń emerytalnych. Coraz częściej pojawiają się niepokojące informacje o braku chętnych do pracy nie tylko w branżach wysokospecjalistycznych, ale też w handlu, budownictwie czy usługach" - napisano w raporcie.
Piotr Bera, dziennikarz money.pl