– Wiele osób pisało, że chętnie by przyjechało, ale nie mają na bilet. Rozumiesz? Ich nie stać na bilet na pociąg za kilkadziesiąt złotych. A mówimy o przedsiębiorcach, ludziach dość inteligentnych, zaradnych, pracowitych. Oni by chętnie przyjechali, ale nie mogą poświęcić pieniędzy – słyszę od protestujących.
Protest (odbył się 16 marca 2021 r.) nie był liczny, nie był głośny. Jego uczestnicy podkreślali, że przyjechali raczej dla tych, którzy przyjechać nie mogli. Chętnie, choć na ogół anonimowo skarżyli się na brak pomocy i zainteresowania ze strony rządu.
Polska Klasyfikacja Działalności (czyli PKD) to podział działalności gospodarczych realizowanych przez wszystkie polskie firmy. Swoje branże, opisane kodem, wybiera się w trakcie zakładania firmy. Można wybrać kilka, ale zawsze jeden musi być wiodący i to z niego wynikają konsekwencje formalne dla przedsiębiorcy. Jak przekonują się obecnie rzesze pokrzywdzonych firm, PKD może być powodem poważnych perturbacji dla biznesu.
Rząd uznał, że w tarczach uruchamianych na początku 2021 roku będzie pomagał przedsiębiorcom z branż, które - przynajmniej teoretycznie - najbardziej ucierpiały na pandemii. A wyznacznikiem tego, czy ktoś ucierpiał, czy nie, ma być jego PKD.
- Decyzje o tym, jakie branże otrzymują wsparcie, mają podstawy analityczne i prawne. Nie jest tak, że jedni się załapali cudem, a drudzy nie - przekonywała w programie "Money. To się liczy" Olga Semeniuk, wiceminister rozwoju, pracy i technologii. W praktyce wygląda to jednak różnie.
– Od 8 lat produkujemy unikatowe pamiątki, które co roku trafiały do wielu miejscowości turystycznych w Polsce i za granicą. Wyjątkowe produkty, z ręcznie malowanymi zabytkami z różnych miast. W momencie nadejścia pandemii, zamknięcia granic i upadku turystyki nasi stali kontrahenci przestali zamawiać u nas towar, a cały przygotowany wcześniej leży po dziś dzień w magazynach – mówi money.pl Ania, która ma kod PKD 90.03 (czyli "artystyczna i literacka działalność twórcza").
Wcześniej jej wyrobami handlowało pół krakowskich Sukiennic. Dziś pamiątki czekają na lepszy czas. – Fakt, nie zamknięto nas w żaden sposób, ale w naszym przypadku jest to przykład pośredniego wpływu wielu czynników na naszą sytuację – mówi Ania. Podobnych przypadków mamy więcej. To choćby Kasia.
– PKD 47.78 to kod zaproponowany przez urzędniczkę, bo nic innego po prostu nie pasowało. "Sprzedaż detaliczna pozostałych nowych wyrobów prowadzona w wyspecjalizowanych sklepach", czyli taki pasujący do wszystkiego i do niczego. Wielu najemców w galeriach nim się posługuje - tłumaczy Kasia. Ma kilka tzw. wysp w galeriach handlowych. Jej pracownicy sprzedają akcesoria do telefonów.
– Wszystkich lokali lockdown dotyczył w równym stopniu, ale każdy lokal tak samo musiał opłacać czynsz. Dlaczego pomoc otrzymała tylko branża odzieżowa? Tego nie wiem, być może osoby decyzyjne miały w tym jakiś interes. Dlaczego pomoc otrzymały targowiska? To również dziwna sprawa, zważywszy, że większość z nich normalnie funkcjonowała, a ludzie wybierali na zakupy właśnie targowiska na zewnątrz – mówi.
Jej wyspy raz działają, raz nie – w rytmie zamykania i otwierania galerii handlowych.
– Ministerstwo Rozwoju wypowiedziało się, że chcą pomóc najbardziej potrzebującym firmom, które dotknął stricte koronawirus, a nie sezonowość lub cykl koniunkturalny. Skoro tak, to dlaczego pomocy nie otrzymują wszyscy najemcy w galeriach handlowych, którym zamknięcie jest przecież narzucone i którzy ponoszą straty bezpośrednio związane z pandemią? Gdzie przestrzeganie konstytucyjnych zasad: równości, sprawiedliwości społecznej i uczciwej konkurencji? – pyta Kasia.
Na wiosnę dostała pomoc od rządu. Wystarczyło na zapłacenie pensji pracownikom, do tego doszło zwolnienie z ZUS i 5 tys. pożyczki.
– Dzięki temu przez miesiąc czy dwa nie byliśmy na minusie – mówi.
Od 5 miesięcy nie dostała ani złotówki pomocy, a nadal jeszcze płaci pracownikom ZUS i wynagrodzenia. Niedługo będzie jednak musiała ich zwolnić.
Basię utrzymuje mąż
– 24 października nastąpiło kolejne zamknięcie gastronomii na dwa tygodnie – mówi Basia. Jest właścicielką baru w Łodzi, ma PKD 56.10.A. Piwo, przekąski, proste dania na ciepło. Biznes uruchomiła w najgorszym momencie – w styczniu 2020 roku. Kilka tygodni później przestrzeń publiczną zdominowało słowo "koronawirus".
– Działałam 2,5 miesiąca i musiałam się zamknąć. Dostałam pomoc, potem przez lato pracowałam, ale obroty były słabe, ludzie bali się przychodzić. A potem przyszło kolejne zamknięcie gastronomii i żeby dostać wsparcie, trzeba było wykazać spadek w porównaniu do 2019 roku. Nie dostałam ani grosza – mówi Basia.
Dopiero w lutym 2021 roku weszło w życie rozporządzenie, które pozwala pokazać spadek obrotów w stosunku do września 2020 i dzięki temu zakwalifikować się do wsparcia. Dziś Basia dostaje rządową pomoc, ale przyjechała, by protestować w imieniu tych, którzy nie dostali ani grosza.
– Zapłacony ZUS, 2080 zł postojowego i 5000 dotacji z urzędu pracy – wymienia. I nie narzeka, bo może przynajmniej utrzymać swoją mikrofirmę – pracuje w niej sama. A to dla niej sprawa kluczowa, bo nie może jej zamknąć ani zawiesić. Firma powstała dzięki 50 tys. zł dotacji. Jeśli Basia przestanie ją prowadzić, będzie musiała oddać te pieniądze i dopłacić kolejne 25 tysięcy. Na razie i tak ma na głowie kredyt, który wzięła na utrzymanie baru.
– Pożyczyliśmy 12 tysięcy, żeby ratować firmę, Oddać trzeba 15600 zł. Wiem, jak się żyje bez złotówki. Występuję w imieniu tych, którzy naprawdę nie mają co do garnka włożyć – mówi.
Dodaje, że jej zdaniem gospodarka powinna być otwarta. W ścisłym reżimie sanitarnym, ale otwarta. – Szykujemy się do pozwu zbiorowego. Nie jest przecież tajemnicą, że wszystko, co się dzieje, jest niezgodne z naszą konstytucją, prawda? – pyta retorycznie.
"Rząd nas słyszy, ale nie słucha"
– Mam taki apel do rządu: skoro nas zamknął, to niech się teraz zaangażuje, przejedzie się po Polsce i wręczy ludziom wypowiedzenia. Ja mam na przykład dwóch chłopaków, którym urodziły się dzieci. Jak ja mam ich zwolnić? – mówi Asia.
– Rząd twierdzi, że kody PKD są przejrzyste. Rozwinięcie mojego PKD 77.39.Z to "dzierżawa i wynajem urządzeń gdzie indziej nie sklasyfikowanych". A co robię? Wynajmujemy namioty i wyposażenie na imprezy. Przez zakaz imprez masowych od 16 marca 2020 roku praktycznie nie funkcjonujemy – dodaje.
Tłumaczy, że teoretycznie pracuje w branży eventowej. Organizatorzy imprez dostali wsparcie, ale ich podwykonawcy – jak Asia – już nie.
– Ale narracja jest taka, że przecież cała branża dostała. To nieprawda. Tak samo, jak to, że handlowcy dostali wsparcie. Niektórzy dostali, reszta nie – mówi.
Dodaje, że jej zdaniem rząd stracił świadomość, że małych przedsiębiorców jest w Polsce ponad 2 miliony, że zatrudniają 80 proc. pracowników i wypracowują 60 proc. PKB.
– Jak mam żyć i funkcjonować, skoro nie mogę zarabiać, więc de facto okradam własną rodzinę? I mam jeszcze z niej dodatkowo wykradać pieniądze na zobowiązania? Płacić ZUS, wszystkie koszty? – pyta.
Spadek? 100 procent
– Premier w połowie stycznia obiecał, że w ciągu 10 dni upubliczni jednolity protokół sanitarny, żebyśmy mogli w miarę normalnie funkcjonować. Mamy połowę marca i protokołu ciągle nie ma. My, jako Sztab Kryzysowy Gastronomii Polskiej, oferujemy rządowi wsparcie i pomoc, ale jesteśmy ignorowani. Poziom arogancji, ciągłe zamykanie, i otwieranie powoduje chaos – mówi money.pl Jacek Czauderna, właściciel kilku restauracji. Na razie nikogo nie zwolnił, utrzymuje 200–osobową załogę. Z oszczędności, bo restauracje nie działają.
– Nigdy nie mieliśmy dowozu. Większość naszego obrotu to alkohole, a ich z dowozem nawet nie mogę sprzedawać, bo pani Semeniuk zabroniła. Poza tym nasze produkty po prostu straciłyby na jakości w transporcie. Próbowałem to robić w dwóch lokalach, ale mieliśmy obroty rzędu 500–600 złotych dziennie – wyznaje.
Dodaje, że codziennie słyszy o przedsiębiorcach, którzy wyprzedają majątki, nawet telewizory, komputery, żeby tylko zapłacić ludziom. Bo inaczej pracownik nie zapłaci raty kredytu i może stracić mieszkanie.
– My chcemy normalnie pracować, nikt nie chce siedzieć w domu i czekać na przelew od Polskiego Funduszu Rozwoju – mówi Czauderna.
Razem z żoną robią kanapki
Darek na protest nie miał daleko, przyjechał z Radomia.
– Ja niczego się nie boję, przy prowadzeniu działalności przeszedłem już przez wszystko. Chociaż teraz… To było ciężkie. Musiałem zwolnić wszystkich, sześć osób. Z niektórymi pracowałem od lat, ufaliśmy sobie, świetnie nam się pracowało. Zostałem w firmie tylko z żoną – mówi.
Pierwsza tarcza trochę im pomogła.
– Dostaliśmy 3 razy po 2080 zł i pożyczkę na 5000 złotych, która akurat pokryła nam koszty zepsutego towaru – mówi. Więcej pieniędzy nie dostał.
Jego problem polega na "niewłaściwym" PKD. Jego podstawowa działalność to prowadzenie bufetów w placówkach oświatowych. Teraz są zamknięte. Więc Darek wraz z żoną żyją z produkcji kanapek i sałatek (na to wsparcia również nie ma). Gdyby przy zakładaniu firmy na pierwszym miejscu w swoim PKD wpisali 56.10.A – czyli szeroko rozumianą działalność gastronomiczną, dziś dostawaliby wsparcie. Ale wpisali PKD 47.29.Z i mają problem.
Dziś mają koszty stałe, ZUS, mają dom, dwójkę dzieci, mocno naciągnięty budżet, konsumują też topniejące oszczędności.
– Przy prowadzeniu swojej działalności wpłaciłem do ZUS 400 tysięcy złotych. Teraz nie mogę dostać nawet zwolnienia na 2000 złotych. Nie dostaję żadnego wsparcia. Co mnie jeszcze boli? W przepisach zapisano, że osoby duchowne mogą dostać wsparcie. Nie jestem wrogiem Kościoła, ale gdzie tu jest równość? – rozkłada ręce.