Europę wciąż doświadcza pandemia koronawirusa. Sytuacja jest na tyle poważna, że poszczególne kraje utrzymują stan zamknięcia gospodarki. Na tle Europy polski lockdown nie jest najsilniejszy. Przodują w nim Wielka Brytania, Niemcy, ale i Grecja.
To właśnie na Wyspach Brytyjskich odkryto kolejny szczep wirusa. Tam też potrzebne były radykalne środki, które mają przerwać transmisję COVID-19.
Władze w Londynie przedłużyły lockdown. Został on wprowadzony na początku tego miesiąca przez ministra zdrowia w ramach tzw. przeglądu trzeciego etapu zamknięcia.
Według dziennikarzy "The Daily Telegraph", restrykcje, a zwłaszcza te dotyczące gastronomii, pubów, restauracji, hoteli, siłowni, a także części sklepów, które nie handlują towarami pierwszej potrzeby, mogą zostać utrzymane nawet do 17 lipca. Skąd ta data? To bowiem termin kolejnego przeglądu obostrzeń i restrykcji.
Brytyjski lockdown jest jednym z najbardziej surowych w Europie, co potwierdza przygotowany przez naukowców Uniwersytetu Oksfordzkiego wskaźnik restrykcyjności obostrzeń - Coronavirus Government Response Tracker (w 100-stopniowej skali Wielka Brytania jest na poziomie 81 punktów restrykcyjności).
Przypomnijmy, że Zjednoczone Królestwo mocno ogranicza spotkania towarzyskie wśród obywateli, wprowadziło limity spotkań rodzinnych, zamknęło wiele dziedzin życia publicznego.
Tamtejszy rząd już wcześniej zapowiedział, że nie będzie zaostrzał restrykcji, bo jak uznał, obecne są wystarczające, ale podkreślił, że będą one znacznie ostrzej egzekwowane.
Podobny reżim utrzymuje Irlandia, która od połowy stycznia jest niemal zamknięta dla podróżnych z zewnątrz. Restrykcje w przemieszczaniu się dotykają też samych mieszkańców. Nie mogą oni oddalać się od miejsca zamieszkania na więcej niż 5 km. Zamknięte są szkoły, przedszkola i żłobki, a nawet place budów. Podobnie jak w Anglii zamknięte są tam też sklepy, poza tymi z artykułami podstawowymi jak żywność. To piąty – najwyższy – poziom ograniczeń.
Kolejne miesiące obostrzeń
Bardzo poważnie do restrykcji podeszły również Niemcy. Naukowcy ocenili stopień restrykcji naszych zachodnich sąsiadów na ponad 85 punktów. Stan zamknięcia miał trwać do końca stycznia, ale już kanclerz Angela Merkel zapowiedziała, że może zostać on przedłużony do marca lub kwietnia.
Potwierdzają to również słowa ministra zdrowia Jensa Spahna, który zapowiedział utrzymanie obostrzeń przez kolejne 2-3 miesiące.
Niemcy nie tylko utrzymują lockdown, ale też zaostrzyły wymagania dotyczące noszenia maseczek. Jako pierwsza uczyniła tak Bawaria. Bawełniana zasłona twarzy już nie wystarcza. Obywatele mają nosić maseczki z filtrem co najmniej FPP2. Obowiązuje też godzina policyjna.
Grecja także utrzymuje surowe obostrzenia, które brytyjscy naukowcy ocenili na ponad 80 punktów. Podobnie zresztą jak Niderlandy czy Włochy. Również tam trudno mówić o stabilizacji sytuacji.
Rząd w Rzymie już zapowiada przedłużenie stanu wyjątkowego do końca kwietnia. - Gdy parametry się pogarszają, mamy obowiązek podjąć nowe kroki - przyznał w środę włoski minister zdrowia Roberto Speranza w Izbie Deputowanych.
Polska europejskim średniakiem
Na tle Europy obostrzenia wprowadzone przez polski rząd plasują się mniej więcej w środku skali ze wskaźnikiem 75. Niższy wskaźnik mają np. Bośnia i Hercegowina, gdzie galerie pozostały otwarte, albo Czechy, gdzie - mimo przedłużenia części obostrzeń (np. dotyczących działania hoteli czy organizowania imprez) do 14 lutego - dzieci mogą wrócić do szkół.
Na podobnym poziomie lockdownu jak Polska są takie kraje jak Hiszpania, Francja czy Szwecja. Nie znaczy jednak, że obostrzenia są identyczne. Rząd w Madrycie np. umożliwił działania wszystkich usług oraz placówek handlowych do godz. 21. Francja z kolei zakłada powrót studentów pierwszego roku do nauki na swoich uczelniach w małych grupach.
Wszystkie te kraje wciąż nie zdecydowały się na szerokie luzowanie obostrzeń, podkreślając, że sytuacja wciąż nie jest stabilna.
Ciekawym przypadkiem jest Szwecja, która przez dłuższy czas w ogóle nie wprowadzała restrykcji, ale od grudnia zarządziła noszenie maseczek w środkach transportu publicznego w godzinach szczytu i zamknęła szkoły ponadgimnazjalne oraz opcjonalnie również te niższych poziomów.
Tymczasem w Polsce, jak podało w środę 27 stycznia Ministerstwo Zdrowia, w ciągu ostatniej doby zdiagnozowano 6789 osób zarażonych. Z powodu COVID-19 zmarło 389 Polaków.
- W Polsce poziom zakażeń bardzo powoli spada. Daleko do stabilizacji, ale jakaś redukcja jest widoczna - ocenia w rozmowie z money.pl prof. dr hab. Krzysztof Pyrć z Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Podkreśla jednak, że szybko możemy mieć podobną skalę jak Wielka Brytania czy Niemcy. Wystarczy zbyt szybkie otwarcie, odejście od obostrzeń i niefrasobliwe podejście obywateli, aby statystyki zakażeń zaczęły momentalnie rosnąć.
- Na tym etapie więcej zależy od nas, naszego podejścia, niż od samego wirusa - ocenia. - Rozumiem zmęczenie ludzi, ale pandemia trwa, nie możemy dać się ponieść i odpuścić.
Podobnego zdania są polskie władze. - Nie jesteśmy wyspą, jesteśmy częścią kontynentu, naokoło wszyscy sąsiedzi mają bardzo poważne kłopoty. Mamy oczywiście kłopoty w Polsce z pandemią, ale te problemy są dużo mniejsze niż u sąsiadów. Nie można powiedzieć, że u nas jest dobrze i otwieramy wszystko, bo tydzień później będzie dużo gorzej - powiedział w programie "Money. To się liczy" minister finansów Tadeusz Kościński. Zasugerował, że powrót do normalności będzie możliwy nie wcześniej, jak za 2-3 miesiące.
Jak podkreśla prof. Krzysztof Pyrć, wzrost zakażeń w Polsce może nastąpić. Nie chce nazywać trzecią falą tego, co wydaje się przetaczać zwłaszcza przez kraje zachodniej części Europy, ale zaznacza, że scenariusz z jesieni i kolejny lockdown może wchodzić w grę, jeśli tylko nie będziemy trzymać ręki na pulsie.
Szczepienia zmienią obraz pandemii, ale koronawirus zostaje
Jak przyznał prof. Pyrć, proces szczepienia idzie wolno, liczby dostaw nie przeskoczymy. Studzi więc huraoptymizm związany ze szczepionką. - O realnym wpływie możemy mówić dopiero na jesieni - zaznacza.
Z koronawirusem przyjdzie się nam jeszcze zmagać. Jednak, jak przekonuje, wyszczepienie seniorów i pracowników służby zdrowia zmieni obraz pandemii.
- Przede wszystkim zmniejszy obecnie wciąż bardzo wysoką liczbę zgonów. Uodpornienie seniorów, najsłabszej grupy społecznej, która stanowi większość ofiar tej pandemii, wpłynie na statystyki. Z kolei zabezpieczenie lekarzy pozwoli utrzymać ochronę zdrowia na takim poziomie, aby skutecznie mogła ratować ludzkie życie - dodaje.