Prawo i Sprawiedliwość właśnie zaczęło zbieranie pieniędzy na kolejne obietnice wyborcze. Podniesienie pensji minimalnej o 200 zł to dla budżetu państwa zysk około 2,3 mld zł - wynika z analizy money.pl. Każde 100 zł więcej ustawowego minimum pensji to miliard złotych więcej w budżecie. W 2020 roku do budżetu dorzucą się nie tylko pracodawcy, ale również sieci handlowe.
Zwiększenie pensji minimalnej jednego pracownika o 200 zł kosztuje bowiem przedsiębiorcę około 241 zł miesięcznie. W skali całej Polski pracodawcy zatrudniający 1,5 mln Polaków będą musieli wysupłać ze swoich kieszeni ponad 4,3 mld zł. Jednocześnie z 241 zł, które wyda pracodawca na każdego zatrudnionego, do pracownika trafi tylko 138 zł. Reszta? W całości wpada do budżetu.
Pensja minimalna w górę, wpływy też
- Rząd kocha płace minimalną. (…) Za tę niesłychaną hojność zapłaci polski przedsiębiorca - komentuje Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. - Chciałbym zobaczyć rachunki - odpowiada prof. Leszek Balcerowicz na pytanie, jak ocenia propozycję resortu pracy w sprawie podwyżki pensji minimalnej do 2450 zł. - Lepszym rozwiązaniem byłoby podniesienie kwoty wolnej od podatku - tłumaczy. W ten sposób za obietnicę zapłaciłby budżet, a nie... przedsiębiorcy.
Zobacz: Balcerowicz o podwyżce pensji minimalnej
Obecnie z 2250 zł brutto, które Polacy mają na umowie, do budżetu - w formie składek na ZUS, NFZ i PIT - trafia 616 zł. To jednak tylko część składek, którą oddaje sam pracownik. Dokłada się też pracodawca. W sumie pracownik z minimalnym wynagrodzeniem to koszt 2713 zł. Różnica - 463 zł - również wędruje na składki - ubezpieczenie emerytalne, rentowe, wypadkowe oraz Fundusz Pracy. W sumie zatem z umowy o pracę z minimalną stawką państwo - w różny sposób - pobiera 1 079 zł z groszami.
Pensja minimalna wynosząca 2450 zł brutto oznacza, że pracownik przeznaczy na podstawowe składki i podatki 676 zł. Pracodawca z kolei dorzuci kolejne 504,95. Suma? 1 181 zł z groszami. Podniesienie pensji minimalnej oznacza dodatkowe składki na poziomie 103 zł. I to właśnie zysk państwa.
Podniesienie pensji minimalnej dla 1,5 mln Polaków oznacza 1,8 mld zł dodatkowego wpływu do budżetu. A przecież podniesienie pensji oznacza również wyższe wydatki domowe.
A to z kolei dodatkowe środki z tytułu podatku VAT. W ciągu roku zarabiający minimum będą mieli do wydania o 2,4 mld zł więcej. Jak szacował Jacek Frączyk z money.pl, średnia stawka VAT w Polsce wynosi w tej chwili 20,2 proc. To oznacza dodatkowy zastrzyk w kwocie 500 mln zł w ciągu roku. W sumie podniesienie płacy minimalnej to 2,3 mld zł.
Dorzuci się każdy nowy przedsiębiorca
Na tym wcale nie kończą się zyski z wdrożenia wyższej pensji minimalnej. Podniesienie pensji minimalnej oznacza, że więcej do ZUS oddadzą młodzi przedsiębiorcy. Chodzi o tych, którzy płacą niższą preferencyjną składkę przez pierwsze dwa lata działalności.
To właśnie z najniższą krajową bezpośrednio skorelowana jest wysokość ich składek na ubezpieczenia społeczne. Podstawę, od której wylicza się składki, stanowi 30 proc. pensji minimalnej. W przyszłym roku będzie to więc 735 zł.
Od tego 19,52 proc. to składka emerytalna, 8 proc. - rentowa, 2,45 - chorobowa i 1,67 - wypadkowa. W sumie więc od stycznia składki dla początkujących wyniosą 232,55 zł. Dziś jest to 213,57 zł. Jak wynika z danych Ministerstwa Finansów, z preferencyjnej składki ZUS korzysta ponad 100 tys. przedsiębiorców w ciągu roku. A to oznacza, że na zmianie PiS może zarobić dodatkowe 24 mln zł.
Na tym jednak zbieranie pieniędzy w 2020 roku się nie skończy. Kolejne 2 mld zł spadły Prawu i Sprawiedliwości niemal z nieba. A w zasadzie z kieszeni sieci handlowych, które od 2020 roku mogą płacić podatek od sprzedaży detalicznej. Im więcej sprzedają, tym więcej zapłacą. W sumie w Polsce podatek - o ile ostatecznie wejdzie w życie - płaciłoby około 200 największych firm handlowych.
PiS chciał wprowadzić dwie stawki podatku. Po pierwsze - stawkę w wysokości 0,8 proc. od przychodu od 17 do 170 mln zł miesięcznie (obroty w skali roku do 2 mld 40 mln zł). Po drugie - stawkę w wysokości 1,4 proc. przychodu ponad kwotę 170 mln zł w ciągu miesiąca.
Sprzedawca, który miesięcznie osiągnie przychód w wysokości 400 mln zł, zapłaci podatek według stawki 0,8 proc. od przychodu do wysokości 170 mln i według stawki 1,4 proc. od kwoty 230 mln zł.
Biedronka i Lidl zapłacą
Jak wynika z szacunków money.pl, Jeronimo Martins (właściciel Biedronki) co miesiąc musiałby do budżetu państwa odprowadzać około 50 - 60 mln zł. W ciągu roku obroty sieci to blisko 50 mld zł - 1,4 proc. stawki podatku z tej kwoty daje zawrotne 700 mln zł do budżetu.
Lidl z tytułu podatku od sprzedaży detalicznej musiałby co miesiąc do kasy państwa wysyłać 17 - 20 mln zł w zależności od przychodów. W ciągu roku to około 15 mld zł. Podatek łączny to blisko 210 mln zł.
Swoje dorzucić musiałaby również sieć drogerii Rossmann - około 10 mln zł co miesiąc. Podobne kwoty musiałyby wyłożyć takie sklepy jak Auchan czy Carrefour. Wszystkie podmioty co roku notują przychody w okolicach 10 mld zł. Z podobnymi obciążeniami musi się liczyć sieć Kaufland.
Balcerowicz o OFE: Reformy byłyby lepsze
Warto dodać, że podatek od sprzedaży detalicznej będzie stanowił koszt uzyskania przychodu. W efekcie sieci handlowe i najwięksi sprzedawcy zapłacą niższą stawkę podatku dochodowego. Nie oznacza to jednak, że zaoszczędzą, bo wciąż będą miały wyższe obciążenia.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl