Od połowy maja mogą działać ogródki restauracyjne. 28 maja rząd zdjął część obostrzeń z restauracji. Można wreszcie wejść do środka i usiąść przy stoliku, niezależnie od pogody. Działają też hotele. To sprawiło, że na pierwszy długi weekend po lockdownie nad morze przyjechały tłumy turystów.
- Od października praktycznie nie wychodziłam z domu. Praca zdalna, szkoła zdalna, nigdzie nie można pojechać, bo hotele pozamykane. Ferie też spędziliśmy w domu - mówi pani Ilona, która razem z dziećmi przyjechała odpocząć nad Bałtykiem.
- Czujemy się jakby nas ktoś z klatki wypuścił. I chyba nie tylko my, bo tu dzisiaj dzikie tłumy - dodaje.
Na plaży nie ma gdzie szpilki wcisnąć, a na deptaku tworzą się korki.
- Spory ruch jest - ocenia pan Tomasz, który od sześciu lat sprzedaje w Krynicy akcesoria plażowe. - Myślę, że porównywalnie z zeszłym rokiem. Wtedy też była ładna, krótko po lockdownie, i wszyscy byli spragnieni wrażeń.
- Po co ci maseczka? - mówi do swojego partnera młoda kobieta, która mija stragan pana Tomka. - Pandemia już się skończyła, zobacz. Nikt nie nosi.
Jaka pandemia?
Pandemia, wbrew pozorom, wcale się nie skończyła. W piątek odnotowano 319 nowych zakażeń koronawirusem. Zmarło 26 osób. W sobotę ministerstwo poinformowało o 415 nowych osobach zarażonych.
W porównaniu do rekordowych dni to może niedużo, ale zagrożenie wciąż istnieje i nie wszystkie obostrzenia zniesiono. Na powietrzu powinniśmy nosić maseczkę, jeśli nie ma możliwości zachowania przynajmniej 1,5 m odstępu od innych osób. Twarz należy zasłonić także w pomieszczeniach, np. wchodząc do sklepu.
W Krynicy te obostrzenia to jednak fikcja. W czwartek, w jednym z niewielu otwartych sklepów spożywczych kolejka do kasy była tak długa, że zajmowała praktycznie cały sklep. Maseczki na twarzach miały może trzy osoby.
- Po co mam nosić maseczkę, skoro już nie trzeba? - pyta jeden z klientów, zdziwiony, że o to pytam.
- W sklepie akurat trzeba - odpowiadam.
- No ale niech pan spojrzy, przecież nikt nie nosi - wzrusza ramionami mój rozmówca. - Nawet kasjerzy sobie odpuścili. Już jest dawno po pandemii.
Jedynym obostrzeniem, którego jeszcze się przestrzega, jest dezynfekcja stolików. Właściwie w każdej restauracji czy barze blaty są regularnie przecierane płynem antybakteryjnym.
O pandemii przypominają też płyny do dezynfekcji, które stoją przy każdym lokalu czy sklepie.
Tak drogo jeszcze nie było
Pandemię i wywołany nią kryzys widać także w cenach. Na razie najmniej dotyczy to gastronomii, bo nadmorskie bary i restauracje lockdown dotknął w niewielkim stopniu.
- Gastronomia nad morzem jest sezonowa. Tu biznes przez większą część roku i tak jest zazwyczaj zamknięty, a jak ktoś prowadzi całoroczną knajpę, to właściwie tylko po to, żeby stały pracownik miał co robić i nie uciekł - mówi właściciel jednej z krynickich restauracji.
W czasie poprzednich wakacji obostrzenia były poluzowane i goście nad morze przyjechali. Lockdown zaczął się dopiero jesienią, wraz z drugą falą. I ominął sezonowe knajpy.
Nie oznacza to jednak, że ceny stoją w miejscu. - Tak złotówkę do pięciu złotych na jednym daniu. W przypadku ryb to nawet i 7 - mówi właściciel restauracji. - Tylko niech pan nie pisze, która knajpa, bo nas ludzie zjedzą.
Z czego wynikają podwyżki? Jak mówią restauratorzy, rosną ceny produktów. Droższe są przede wszystkim warzywa i ryby.
Najbardziej wzrost cen widać jednak po akcesoriach plażowych i sprzedawanych na straganach pamiątkach. - Przez ostatnie pięć lat ceny praktycznie stały - mówi pan Tomasz. - W tym roku wszystko poszło w górę przez koszty transportu. Tu jest dużo chińszczyzny. Jak przed pandemią kontener z Chin kosztował 5 tys. złotych, tak teraz poniżej 6 tys. nie schodzi.
Plastikowe zabawki zdrożały średnio o złotówkę. Z kolei plażowe parawany, za które jeszcze rok temu trzeba było zapłacić około 40 złotych, dzisiaj kosztują 45-50.
Z kasy na kuchnię
Efekt pandemii widać też w jakości obsługi w barach i restauracjach. I nie chodzi wcale o to, że pracownikom się nie chce. Po prostu jest ich za mało. - Przepraszam, że to tyle trwało, ale musiałem pomóc w kuchni - mówi zasapany kelner, gdy proszę go o paragon. - Tam same świeżaki pracują i jeszcze nie dają sobie rady.
Jak mówią przedsiębiorcy, brak pracowników znacząco utrudnia im prowadzenie biznesu. I generuje koszty, bo żeby przyciągnąć ludzi, trzeba im więcej zapłacić.
- Nie chcę mówić o konkretnych kwotach, ale na niektórych stanowiskach zdarzają się o połowę wyższe stawki - mówi restaurator. - Największym problemem jest to, że nie ma w kim wybierać. Ludzie nie byli pewni, czy zniosą obostrzenia, więc wielu z nich znalazło sobie inną pracę. Ze stałej ekipy, która przyjeżdżała co roku, zostało tylko kilka osób. A ci, którzy przychodzą teraz, nie mają jeszcze doświadczenia i dopiero zaczynają się uczyć.
Optymizm przedsiębiorcy
Mimo problemów przedsiębiorcy patrzą na nadchodzący sezon z dużym optymizmem. - Czwartek był bardzo dobry, jak tak dalej pójdzie, będziemy mieli świetny sezon - mówi pan Marek, który wypożycza motorówki. - W zeszłym roku też tak było. Ludzie wybierali wakacje w Polsce, bo albo się bali jechać za granicę, albo nie było wolno. Może teraz też tak będzie.
Ostrożniejsi są za to turyści, którzy wybrali się na długi weekend nad morze. Jak mówią, trzeba korzystać, póki można.
- A bo to wiadomo, czy jakaś czwarta fala nie przyjdzie i znów nas w domach nie zamkną? - pyta pani Ewa, która przyjechała do Krynicy z Bydgoszczy. - A tak, przynajmniej morze zaliczone. I można w spokoju czekać, aż wszystko wróci do normy.
W barze obok wokalista kończy śpiewać "Autobiografię". Fałszuje tylko trochę. Wszystko powoli wraca do normy.