Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Według notyfikacji fiskalnych krajów członkowskich UE, Polska znajdzie się na drugim miejscu w UE w rankingu deficytów sektora finansów publicznych, z wynikiem 5,6 proc. PKB - między Węgrami a Słowacją.
W tym samym czasie 14 krajów UE zmieści się w 3 proc. kryterium. Oznacza to wszczęcie wobec Polski w II kw. 2024 r. unijnej procedury nadmiernego deficytu, która ograniczy przestrzeń fiskalną, pod groźbą utraty dostępu do środków z funduszu spójności. Największą niewiadomą pozostaje czas, od którego polska sytuacja fiskalna będzie miała się poprawiać. Gospodarczą i polityczną racją stanu jest, by konieczność stopniowego zmniejszania deficytu dotyczyła dopiero 2025 r.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sytuacja finansów publicznych. "W 2024 r. nie ma szans na poprawę"
W 2024 r. nie ma bowiem żadnych szans na poprawę sytuacji. Już projekt budżetu przygotowanego przez rząd PiS zakłada deficyt samego budżetu 4,5 proc. PKB, co nie uwzględnia słabej realizacji niektórych dochodów w ostatnich miesiącach, realizacji obietnic wyborczych nowej koalicji rządzącej ani utrzymania 0 proc. VAT na żywność. Szersza kategoria, czyli deficyt sektora finansów publicznych, prawdopodobnie wyraźnie przekroczy 6 proc. PKB, a wpłyną na niego m.in. wydatki zaplanowane obecnie przez Fundusz Modernizacji Sił Zbrojnych i zwiększone deficyty samorządów, uwięzionych w roku wyborów samorządowych w kleszczach pomiędzy topniejącymi dochodami a kosztami płac, usług publicznych i odsetek.
Nowy rząd będzie miał z jednej strony bardzo ograniczone pole manewru do wzrostu deficytu i potrzeb pożyczkowych, z drugiej strony potrzebuje realizować ambitne plany społeczne i wyborcze obietnice. W razie błędu czyhają konsekwencje: po jednej stronie społeczne niezadowolenie i utrata władzy, po drugiej stronie sankcje UE i eskalacja oczekiwań instytucji finansowych zapewniających pokrycie eskalujących potrzeb pożyczkowych.
Skąd nowy rząd weźmie pieniądze?
Andrzej Domański, poseł Koalicji Obywatelskiej, w jednej z wypowiedzi uspokajał: "Pieniądze na realizacje naszych zobowiązań będą. (...) Zejście z oprocentowanie polskich obligacji, tylko do poziomu czeskiego, to już oszczędności rzędu 17-20 mld zł w skali roku (...) KPO - 270 mld zł, wyższy wzrost gospodarczy dzięki prorozwojowym programom, które przedstawiliśmy to 8 do 10 mld zł. Handlowa niedziela - pewnie do 1 mld zł (...) TVP - 3 mld zł" - mówił Domański.
Trudno nie docenić roli KPO, który dotychczas został prefinansowany kwotą 4 mld zł z PFR względem 270 mld zł, które powinny zostać wydane do sierpnia 2026 roku. KPO to nie tylko źródło inwestycji, to też koło zamachowe dla całej gospodarki, odblokowanie potencjału dla reshoringu, wsparcie dochodów konsumentów i wzrost bazy podatkowej.
Prawdopodobnie trudniej będzie "zejść z oprocentowaniem obligacji do poziomu czeskiego". Czesi mają niższy dług publiczny, wiarygodny bank centralny i deficyt sektora finansów publicznych w 2023 r. rzędu 3,6 proc. z potencjałem na lekki spadek, a nie 5,6 proc. z potencjałem na wyraźny wzrost.
Inflacja "zbawienna dla budżetu"
Prawdziwy potencjał tkwi jednak we wzroście PKB, który może być realizowany na dwa sposoby.
Najprostszym sposobem na ten wzrost jest inflacja. Inflacja boli firmy i konsumentów, odziera ich z majątku i przewidywalności, ale z perspektywy budżetu jest zbawienna.
Rząd PiS przez ostatnie dwa lata, dzięki inflacji, realizował "ucieczkę do przodu" przed lawinowym wzrostem długu w taki sposób, by jego wzrost nominalny nie oznaczał wzrostu relacji długu do PKB. Dzięki inflacji góra starych długów kurczy się w relacji do PKB, a nowy dług początkowo nie powstaje, bo dochody budżetu reagują na inflację szybciej niż wydatki. W fazie dezinflacji dochody rosną coraz wolniej, a wydatki nadal dynamicznie reagują na epizod inflacyjny, np.: podwyżki płac w sferze budżetowej.
Według moich szacunków "inflacyjny kredyt" to 4-8 proc. PKB, które teraz trzeba będzie oddać w formie podwyższonych deficytów w fazie dezinflacji. Nadmierna inflacja jest krótkowzrocznym sposobem na kontrolę długu. Hamuje inwestycje, podnosi niepewność, kończy się spowolnieniem wzrostu i eskalacją problemów fiskalnych.
Wzrost PKB kluczowy dla nowego rządu
Drugim sposobem na wzrost PKB jest rozwój gospodarki. Realny wzrost PKB wymaga trudnych reform strukturalnych, pracy u podstaw, rozwiązywania problemów gospodarczych ze zrozumieniem ich istoty, z wyczuciem skutków społecznych. Taki rozwój w dłuższym terminie oznacza wzrost dobrobytu społecznego, zamożności, siły finansowej państwa, pozycji międzynarodowej, zdolności finansowania przez państwo programów społecznych czy wydatków militarnych. O taki wzrost nam chodzi. Czy skala 8-10 mld zł jest realna?
Kwota 8-10 mld zł z wzrostu PKB to, z mojej perspektywy, założenie zbyt ostrożne albo ograniczone do pierwszego roku funkcjonowania nowego rządu, kiedy zmiany mają dopiero być wdrażane. Realny potencjał tego mechanizmu jest nie do przecenienia: PKB, w zależności od jakości polityki gospodarczej, może rosnąć między 0-3 proc. PKB. Już po 3 latach różnica między dwoma klonami Polski, startującymi z dzisiejszego punktu, może zbliżyć się do 10 proc.
Oznacza to, że w 2026 r., według siły nabywczej z 2023 r., PKB w optymistycznym scenariuszu może być wyższe nawet o 330 mld zł niż w scenariuszu pesymistycznym. Z perspektywy budżetu to 70 mld zł więcej "miejsca" możliwe do wygospodarowania dzięki właściwej polityce gospodarczej. Dla porównania, 800+ to koszt 63 mld zł.
Jak osiągnąć ten rozwój? Jakie prorozwojowe programy uruchomić?
Potrzebujemy skupić się na podażowej stronie gospodarki. Pieniądze dają tylko redystrybucję. Konsumpcja w kraju nie zależy od ilości pieniędzy, tylko od ilości wytworzonych towarów i usług. Im więcej wytworzymy, tym będziemy zamożniejsi. Rozwój to wzrost możliwości wytwórczych w gospodarce. Jak je powiększyć?
Po pierwsze, przewidywalność. Polityka gospodarcza unikająca nierównowag, inflacji, nadmiernych deficytów budżetu, wahań kursu walutowego, nagłych zmian relacji międzynarodowych, zdominowana przez merytorycznych urzędników i silne instytucje realizujące swoje ustawowe działania. To mądra legislacja oparta o dialog społeczny, przemyślane i jasne dla wszystkich priorytety, rzetelną ocenę skutków regulacji przed ich uchwaleniem, odpowiednio długie okresy przejściowe, by wejście w życie nowych przepisów nie dominowało nad rynkowymi wyzwaniami stojącymi przed większością przedsiębiorstw.
Po drugie, ograniczenie negatywnych skutków zmniejszania się ilości osób w wieku produkcyjnym. Zadbanie o zdrowie, bo choroby pożerają straszne pieniądze i zmniejszają zasób pracy. O edukację dostosowaną do potrzeb rynku pracy. Niezbędne są działania ukierunkowane na wyższą aktywność zawodową Polaków, wyręczenie ich w obowiązkach opiekuńczych, zachęcenie do pracy na część etatu, szczególnie w grupie wiekowej 50+.
Konieczna jest przemyślana polityka imigracyjna, zapewniająca ściąganie do Polski ludzi, którzy nie tylko chcą pracować, ale też będą przestrzegać polskich norm kulturowych i prawnych. I z czasem, szczególnie w kolejnych pokoleniach, dojdzie do ich pełnej integracji z naszym społeczeństwem.
Po trzecie, inwestycje i innowacje. Skoro spada ilość pracowników, to trzeba szczególnie zadbać o wydajność pracy, maszyny, automaty, roboty, które będą w stanie nas zastąpić oraz o procesy wytwórcze redukujące ilość niezbędnych pracowników, w tym szczególnie fizycznych.
Po czwarte, ważne, by zadbać o racjonalne wykorzystanie ograniczonych zasobów wytwórczych. Jakość jest ważna, np.: nakłady poniesione na budowę i zburzenie słynnej inwestycji w Ostrołęce nie przyczyniły się do zwiększenia potencjału wytwórczego naszego kraju. Ważne jest, by unikać dyskontynuacji kolejnych dużych projektów infrastrukturalnych, bo to utopione koszty.
Po piąte, nie zdawajmy się na centralnych planistów. Promujmy inicjatywy oddolne, obywatelskie, samorządowe, biznesowe. One są bliżej źródła informacji, one mądrzej gospodarują relacją kosztów do szansy i ryzyka. Sama redukcja deficytu finansów publicznych jest prorozwojowa, bo redukuje tzw. efekt wypychania inwestycji prywatnych przez inwestycje publiczne. O geniuszu centralnych planistów przekonało się pokolenie naszych rodziców. Nie wchodźmy do tej samej rzeki. Jestem też za przywróceniem pożytecznych mechanizmów rynkowych, np.: na rynku energii, bo wyższa cena nie tylko oznacza wyższe wydatki konsumentów, ona motywuje odbiorców do ograniczania zużycia, a producentów do zwiększania mocy wytwórczych.
Nowy rząd ma w biznesie wielkiego sojusznika w promowaniu rozwoju, wymyślaniu recept i ich wdrażaniu. Firmy są potrzebne, ważne, współpraca z nimi oraz reprezentacją pracowników i konsumentów to recepta na urealnienie śmiałych zapowiedzi politycznych. Na sprawienie, że nie zostaną tylko na papierze.
Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP