Przemysław Ciszak, money.pl: Polacy zwątpili w OZE? Po boomie w fotowoltaikę przyszły zmiany dla prosumentów i tąpnięcie w liczbie zakładanych instalacji. Podobnie było z pompami ciepła. Rosła liczba przyłączeń, kiedy znów wyszło, że rachunki za prąd znacznie uderzyły po kieszeniach, podważając sens montażu.
Bartłomiej Derski, WysokieNapiecie.pl: Zmieniły się warunki finansowe dla prosumentów. Wcześniej takie instalacje potrafiły się spłacać w ciągu dwóch, trzech lat. Teraz spłacają się w sześć, osiem lat. To ma wpływ. Pamiętajmy też, że mamy już prawie 1,5 miliona prosumentów, budynków jednorodzinnych w Polsce jest 5 milionów. Ci, których było stać, fotowoltaikę już zainstalowali. Rynek się więc wysyca.
Więc to kwestia zamożności?
Rynek spowolnił, natomiast cały czas się rozbudowuje. Mimo wszystko ciągle przybywa nowych prosumentów. Inni rozbudowują swoje instalacje o kolejne elementy, pompy ciepła, klimatyzatory, magazyny energii, kupują samochody elektryczne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pytanie tylko, czy bycie prosumentem wciąż jest opłacalne?
Oczywiście zamrożenie cen energii trochę zmieniło sytuację przez pewien czas. Nie mieliśmy wzrostu cen energii. Część ludzi uznała, że skoro relatywnie tania jest energia elektryczna, a przez moment podrożała fotowoltaika, to nie ma sensu inwestować. Dziś same panele fotowoltaiczne są bardzo tanie, być może najtańsze w historii. Natomiast w domowej fotowoltaice panele to jest tylko jakieś 25 proc. kosztów całej instalacji. Do tego trzeba doliczyć inwerter, okablowanie i usługi, czyli płace ludzi. To dziś stanowi główny koszt windowany inflacją.
Od połowy roku ceny prądu jednak mają być uwolnione. Polacy znów się rzucą na fotowoltaikę?
Odmrożenie cen będzie kolejnym impulsem do inwestycji. Możemy się spodziewać, że będzie ich więcej zarówno w fotowoltaice, jak i innych rozwiązaniach OZE.
To oznacza, że jeszcze przybędzie w systemie mocy wytwórczej, a już dziś jest problem w jej odbiorze. Powrócą przymusowe ograniczenia i wyłączenia?
To prawda, sieci nie były przygotowane na boom w fotowoltaice. Przekroje przewodów i moce transformatorów były dobierane z założeniem, że odbiorcy nie korzystają z nich jednocześnie z maksymalną mocą przyłączeniową, bo nigdy wszyscy na raz nie włączamy pralek, czajników czy podgrzewaczy wody.
Tymczasem gdy świeci słońce, panele fotowoltaiczne na jednej ulicy produkują energię z taką samą mocą w tym samym czasie. To prowadzi do wzrostu napięcia w lokalnej sieci i odłączania instalacji przez ich zabezpieczenia.
Użytkownicy gotują się ze złości, że przy najlepszych warunkach dla produkcji energii ich instalacje są wyłączane.
To nie jest tak powszechny problem jak mogłoby się wydawać. Znaczna część tej energii z fotowoltaiki jednak trafia do sieci. Dystrybutorzy energii dokonują już zmian na stacjach transformatorowych i w ramach możliwości naprawiają sytuację. Natomiast jest to temat głośny medialnie.
A jednak część z użytkowników na własną rękę majstruje przy instalacji, by ominąć zabezpieczenia.
Tak, bo falownik co do zasady powinien się wyłączyć przy 253 V, tak mówią przepisy i takie oprogramowanie jest też zaszyte w falownikach. Można je jednak modyfikować nielegalnie, ale trzeba mieć świadomość, że jest to złamanie prawa. Część ludzi mimo tego sięga pod tego typu rozwiązania. Już prowadzone są kontrole, bo dystrybutorzy odpowiadają za parametry sieci. Nie może być tak, że przez to, że sąsiad zhakował sobie fotowoltaikę, u innego wzrost napięcia spowodować może uszkodzenie sprzętów, lub ich szybsze zużycie. Wyłączanie się falownika ma na celu nie tylko zmniejszenie napięcia w sieci, ale ochronę całej instalacji fotowoltaicznej.
Wchodzimy okres, w którym takich wyłączeń będzie więcej?
Odłączeń mikroinstalacji fotowoltaicznych z powodu zadziałania zabezpieczeń z pewnością będzie najwięcej latem. Natomiast ograniczeń produkcji dużych farm fotowoltaicznych, z powodu nadmiaru energii w całym krajowym systemie, można spodziewać się głównie wiosną i jesienią, bo wtedy nakłada nam się wysoka produkcja z wiatru, słońca i elektrociepłowni, przy jednoczesnym spadku zużycia. To w kwietniu ubiegłego roku PSE ogłosiła "zagrożenie dla systemu" z powodu spodziewanego nadmiaru produkcji.
Nakazano wówczas redukcję generacji nie tylko w konwencjonalnych elektrowniach, ale też fotowoltaicznych. Co prawda oszczędzono prosumentów, ale PGE Dystrybucja potwierdziła wyłączenie farm fotowoltaicznych podłączonych do sieci tego operatora.
To są na razie sytuacje wyjątkowe, PSE musi w takich sytuacjach reagować. Z tego samego powodu operatorzy wymagają od klientów dostosowania urządzeń do zdalnego sterowania.
Ostatnio spółka Enea wystosowała taki apel do swoich klientów. W przypadku stwierdzenia braku możliwości zdalnego sterowania spółka zastrzega sobie prawo do wyłączenia tych źródeł energii.
Chodzi o to, aby zapobiec potencjalnym awariom sieci. Powinniśmy przyzwyczaić się do tego, że w roku będą okresy, kiedy takie wyłączenia będą miały miejsca.
A przecież tej zielonej energii przybędzie, choćby po uwolnieniu lądowej energii wiatrowej i uruchomieniu farm morskich.
Na szczęście fotowoltaika i energia wiatrowa dość dobrze się bilansują. Te wietrzne dni przypadają głównie na okresy zimowe, kiedy generacja słoneczna jest mniejsza. Ale fakt faktem, energii będzie przybywać i musimy się do tego przygotować.
To problem niewydolności tylko polskich sieci?
Na pewno w wielu miejscach musimy je rozbudowywać i modernizować. Nie ma co do tego wątpliwości. Jednak problem jest znacznie szerszy. Występuje właściwie na całym świecie, bo wynika z nagłej dużej generacji. Podobny problem mają Czesi, których sieci nie były gotowe na taki wzrost instalacji fotowoltaicznych. Borykają się z nim również w Kalifornii, w Niemczech czy Holandii.
Są różne rozwiązania. Na przykład w Holandii odbiorcy już od dłuższego czasu mają system rynkowy. Kiedy jest duża generacja, a odbiór nie jest w stanie całości tej energii wchłonąć, wówczas ceny energii spadają poniżej zera. Czyli mamy ujemną wartość energii elektrycznej w danych godzinach. Jeżeli odbieramy energię elektryczną w tych godzinach, to możemy zarobić na tym, że w ogóle ją zużyjemy. Z drugiej strony, jeżeli ją produkujemy, to musimy dopłacić do tego, że w ogóle wprowadzimy nadwyżkę do sieci. Tak działa rynek spotowy. I na przykład w Holandii dotyczy to też prosumentów. Mają więc systemy wyłączające fotowoltaikę, czy ograniczające generację do wartości, które są w stanie samodzielnie zużyć.
W Polsce również dążymy do podobnego systemu.
U nas nie ma jeszcze cen godzinowych. Ale już w tym roku będziemy wprowadzali takie rozwiązania dla prosumentów. Wówczas sam rynek energii, popyt, podaż pokażą, że jest po prostu nadmiar energii i w związku z tym część generacji zacznie się ograniczać lub będzie zużywana na bieżąco albo magazynowana. Prawdopodobnie nigdy już nie dojdziemy jednak do momentu, gdy będziemy w stanie zużyć całą "zieloną" energię, jaką moglibyśmy produkować. Część produkcji z farm słonecznych czy wiatrowych będziemy więc ograniczać, bo i tak w bilansie rocznym będzie się to opłacać.
Rozwiązaniem mają być magazyny energii?
Tak, w tych sytuacjach, kiedy nie ma sensu wprowadzać energii do sieci, kiedy jej wartość jest bliska zeru albo ujemna, warto być może wtedy zainwestować właśnie w inteligentny pobór energii czy w magazynowanie energii w akumulatorach, a na większą skalę także w produkcję i magazynowanie wodoru czy amoniaku.
Te rozwiązania stają się coraz bardziej dostępne, choć wciąż są względnie drogie i nie tak efektywne jakbyśmy chcieli. Musimy nauczyć się przede wszystkim nowoczesnego i racjonalnego zarządzania energią, jej produkcją, magazynowaniem i konsumpcją. I to zarówno na poziomie krajowym, jak i prosumenckim.
Rozmawiał Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl
Kto powinien otrzymać nagrodę Money.pl w kategorii "Wkład za edukację finansową"? Zadecyduj i oddaj swój głos!