- Od sześciu lat zajmuję się pracą dzieci i kiedy wydaje mi się, że nic gorszego już nie zobaczę, przydarza się taki Bangladesz - mówi w rozmowie z money.pl reporterka Marzena Figiel-Strzała, autorka cyklu "Dzieci Świata". Do Bangladeszu poleciała pod koniec maja i przez niemal dwa tygodnie dokumentowała, jak wygląda tamtejszy rynek pracy.
Bangladesz stoi produkcją ubrań. Z danych Światowej Organizacji Handlu wynika, że jest trzecim największym eksporterem odzieży na świecie. Wyprzedzają go tylko Chiny i kraje Unii Europejskiej liczone łącznie. 85 procent zysków z eksportu tego kraju generuje właśnie sprzedaż ubrań za granicę. Szyje tu szereg uznanych światowych marek. I choć rząd stara się pilnować, by zakłady, które produkują dla zachodnich firm, przestrzegały norm, problemem są fabryki działające w szarej strefie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Problemów na rynku pracy jest zresztą dużo więcej. W raportach Międzynarodowej Konfederacji Związków Zawodowych ITUC Bangladesz od lat jest wymieniany w gronie dziesięciu najgorszych państw na świecie, jeśli chodzi o przestrzeganie praw pracowniczych.
Marzena Figiel-Strzała zwraca uwagę, że najgorzej mają dzieci. Oficjalnie w Bangladeszu praca jest legalna już od 14. roku życia, ale w praktyce wiele dzieci zaczyna dużo szybciej. Władze zdają sobie z tego sprawę i próbują z tym walczyć. W 2015 i 2016 roku rząd - na podstawie wyrywkowych kontroli - ogłosił produkcję ubrań na eksport i przetwórstwo krewetek branżami wolnymi od pracy dzieci. W 2021 roku doszło sześć kolejnych sektorów: produkcja butów, skór i jedwabiu na eksport, a także produkcja szkła, ceramiki i naprawa statków.
- W fabrykach, które szyją dla dużych, zagranicznych firm, sytuacja wygląda rzeczywiście nieźle - relacjonuje Marzena Figiel-Strzała. - Wszystkie te firmy mają swoje zakłady-wizytówki, które zatrudniają legalnie, patrzą na wiek i przestrzegają prawa pracy. W takich fabrykach jest stołówka, panele słoneczne na dachu. W salach, w których prowadzona jest produkcja, są wiatraki, ludzie mają swobodny dostęp do toalety, w biurach działa klimatyzacja - wylicza dziennikarka.
- Wita nas dyrektor zakładu, oglądamy prezentację z informacjami, dla kogo fabryka produkuje, do gabinetu dyrektora przychodzą wyznaczone szwaczki i opowiadają, jak dobrze się tu pracuje - opowiada. Zupełnie inaczej wygląda jednak sytuacja w szarej strefie.
Szara strefa kwitnie
W 2019 roku Bank Światowy podawał, że w kraju działało ponad pięć tysięcy szwalni, które zatrudniały w sumie cztery miliony osób. Oczy świata zwróciły się w stronę Bangladeszu w 2013 roku, kiedy to zawalił się budynek Rana Plaza, mieszczący kilka zakładów, szyjących na eksport. Zginęło wtedy ponad tysiąc osób. Organizacje pozarządowe zabrały się za liczenie, ile z działających w kraju fabryk działa bez potrzebnych zezwoleń. Według szacunków z 2015 roku, na które powołuje się Bank Światowy, 54 procent zakładów było niezarejestrowanych i działało jako podwykonawcy dla firm szyjących na eksport. Takie podsumowania nie są publikowane co roku, dziś pojawiają się doniesienia o poprawie sytuacji, ale liczba szwalni w szarej strefie nadal jest ogromna.
- Do takich szwalni wchodziliśmy prosto z ulicy. Nie ma tam portierni czy biura przepustek. Po prostu przekracza się drzwi budynku i zaczyna się fabryka. I to jest zupełnie inny świat. Pracują tam nawet 9-, 10-letnie dzieci, ale każde mówi, że ma czternaście lat. Panuje ogromny upał, nie ma klimatyzacji ani wiatraków. Człowiek natychmiast zlewa się potem. Jest jedna łazienka na kilkadziesiąt, kilkaset osób - opowiada Marzena Figiel-Strzała.
- Praca dzieci w takich zakładach jest normą. Zwykle grupuje się je w salach w piwnicy i na ostatnim piętrze. Gdy dyrektorzy orientowali się, że mają niezapowiedzianych gości, szybko zamykali te piętra. Czasem, gdy byliśmy przeganiani, mówiliśmy, że chcemy zrobić biznes i sprowadzać ubrania do Europy. Okazywało się, że nie ma z tym problemu. Nawet w takich miejscach, które deklarowały, że produkują tylko na rynek krajowy - dodaje.
- W dobrych fabrykach dorośli zarabiają równowartość 400 złotych. W tych złych dzieci dostają grosze, na przykład cztery złote tygodniowo. Nawet tyle przyda się w domowym budżecie, gdy rodzice sami nie mogą związać końca z końcem. Właściciele tłumaczą tak niskie stawki tym, że dzieci dopiero przyuczają się do zawodu. Jednak ich wysiłek jest ogromny, bo pracują nawet po 10-16 godzin dziennie. W Dhace, stolicy Bangladeszu, rozmawiałam z chłopcem, który spał na podłodze szwalni. Mówił, że jest z Rangpuru, dzień drogi stąd. Tyle dojeżdżać się nie da, dlatego zamieszkał w fabryce. Poleciałam więc zobaczyć Rangpur. Kwitnie tam biznes tytoniowy. Dzieci po domach i w zakładach zwijają papierosy. I taki mają wybór: albo skręcanie papierosów w Rangpurze, albo produkcja ubrań w Dhace - rozkłada ręce dziennikarka.
Jak dodaje, dzieci pracują też przy produkcji butów, w fabrykach skór czy w kamieniołomach, gdzie całymi dniami rozkruszają cegły. We wszystkich tych zakładach nie mają nawet podstawowych środków ochrony, jak rękawiczki czy maseczki.
- W Rangpurze pytam się dzieci, które skręcały papierosy, czy chodzą do szkoły. Mówią, że tak. Umówiłam się więc na następny dzień na wizytę w szkole i rzeczywiście wszystkie wtedy przyszły. Ale taka sytuacja to rzadkość. Nauczyciele mówią, że uczniowie zjawiają się na lekcjach raz, dwa dni w tygodniu. W pozostałe pracują - relacjonuje.
Za mało kontrolerów, za niskie kary
Władze Bangladeszu deklarują, że do 2025 roku chcą całkowicie wyeliminować zjawisko pracy dzieci we wszystkich branżach, choć na razie nie udało się to nawet w tych sześciu sektorach, które rząd potraktował priorytetowo. - Rafeza Shaheen z fundacji Manusher Janne, która zajmuje się pracą dzieci, mówiła mi, że ten termin jest nierealny - komentuje Marzena Figiel-Strzała. Brakuje bowiem kontrolerów, którzy mogliby tego dopilnować.
Z raportu amerykańskiego Departamentu Pracy wynika, że w 2021 roku w Bangladeszu było 305 inspektorów pracy, a pracowników - prawie 70 milionów. W ciągu roku udało się wyrwać z pracy w ciężkich warunkach ponad siedem tysięcy dzieci. To jednak kropla w morzu. Poza tym nawet jeśli już taki kontroler znajdzie szwalnię, w której nielegalnie zatrudnia się dzieci, brak mu narzędzi, by zmusić właścicieli do poprawy. Maksymalna kara za takie przewinienie to równowartość 59 dolarów. Jak mówi Marzena Figiel-Strzała, według miejscowych organizacji pozarządowych za każde pracujące dziecko poniżej 14. roku życia inspektorzy mogą nałożyć karę o równowartości 90 groszy.
- W Rangpurze pytałam pracujące dzieci, jakie mają marzenia - mówi reporterka. - Powtarzały się trzy odpowiedzi: Pomóc mamie, żebyśmy mieli co jeść. Móc chodzić do szkoły. Albo: jakie ja mogę mieć marzenia, jeśli cały dzień skręcam papierosy?
Tomasz Sąsiada, dziennikarz money.pl