W czwartek wieczorem resort rozwoju poinformował, że Polska, Litwa, Łotwa i Estonia przekazały do KE wspólne pismo ws. wprowadzenia ceł na nawozy z Rosji i Białorusi. Ministerstwo przekazało, że "część państw członkowskich, które nie były sygnatariuszami listu, zadeklarowała gotowość do konstruktywnego dialogu oraz rozważenia poparcia polskiej inicjatywy na późniejszym etapie".
Wcześniej do Brukseli list o podwyższeniu stawek na towary z Rosji i Białorusi przekazano z inicjatywy Szwecji. Polska również się pod nim podpisała. Jeśli chodzi o pismo dotyczące stricte nawozów z państw Putina i Łukaszenki, to na początku miesiąca Ministerstwo Aktywów Państwowych poinformowało, że resort rozwoju finalizuje przygotowanie wniosków do KE o nałożenie ceł na poziomie 30-40 proc.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W Polsce produkcja nawozów jest dużo droższa niż w Rosji i na Białorusi, bo droższy jest np. gaz, a do tego musimy spełniać rygorystyczne przepisy unijne w tym zakresie. Moskwa i Mińsk takich restrykcji nie mają - tłumaczy w rozmowie z money.pl prof. Wiesław Szulc z Zakładu Chemii Rolniczej i Środowiskowej w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiej.
Europa dalej finansuje Rosję. Wzrost o 920 procent
- W tej chwili na granicy wschodniej, z tego, co wiem, jest mnóstwo nawozów z Rosji. Można od Białorusinów kupić praktycznie każdy nawóz, jaki się chce. Nawozy te nie są dużo tańsze od produkowanych w Polsce, ale jednak są tańsze. Dla gospodarstw wielkotowarowych, powiedzmy o powierzchni 100 hektarów i większych, tę różnicę w cenie nawozów rolnik zaczyna odczuwać - wyjaśnia prof. Szulc.
Trudna konkurencja z Ukrainą
Ekspert SGGW podkreśla, że polscy rolnicy są w złej sytuacji finansowej, co wynika m.in. z nadmiernego napływu żywności z Ukrainy. Produkcja rolna nie jest tam obwarowana tak rygorystycznymi wymogami, jak w Unii Europejskiej, a przez to jest tańsza.
Bardzo często w produktach roślinnych z Ukrainy są stosowane stare środki ochrony roślin, których w UE nie wykorzystuje się już od dawna. Polscy rolnicy muszą używać środków znacznie droższych, narzuconych przez UE. Dlatego też polskie produkty żywnościowe są droższe od ukraińskich - wyjaśnia prof. Szulc.
- Potężny napływ taniej żywności z Ukrainy powoduje, że polski rolnik ma trudność ze zbyciem swoich produktów. Nm rolnik sprzeda swój produkt, np. rośliny okopowe: buraki, ziemniaki, zaczyna kredytować własną produkcję. Musi zakupić nawozy fosforowe i potasowe lub wieloskładnikowe jesienią przed uzyskaniem środków ze sprzedaży własnych płodów. W związku z tym jego płynność finansowa zaczyna po prostu szwankować - dodaje nasz rozmówca.
Ekspert przypomina przy tym, że zanim sprzeda się dany towar, to trzeba zainwestować np. w obsianie pól z myślą o kolejnych zbiorach. W związku z tym coraz częściej i w coraz większym stopniu rolnik musi kredytować swoją produkcję.
Nawozy, jak wyjaśnia, stanowią ponad 50 proc. kosztów wyprodukowania danego produktu, a te znacząco wzrosły w Europie po wybuchu wojny w Ukrainie, wraz ze wzrostem cen gazu. I tu wracamy do kwestii nałożenia ceł, które siłą rzeczy podniosą jeszcze bardziej koszty produkcji, bo rosyjskie czy białoruskie nawozy nie będą już tak tanie. Najpierw odczują to rolnicy, a następnie konsumenci.
Dlatego prof. Szulc apeluje, aby tego typu rozwiązania były wprowadzane "bardzo rozważnie". - Zawsze mamy do czynienia z tzw. interwencjonizmem państwowym, który powinien w sposób logiczny starać się zrównoważyć wady i zalety takiego cła - zaznacza w rozmowie z money.pl.
Czempion narodowy w tarapatach
Ekspert z Zakładu Chemii Rolniczej i Środowiskowej SGGW podkreśla, że niewątpliwie należy chronić swój rynek, a w przypadku Polski - państwowego giganta Grupę Azoty, który w efekcie wojny handlowej ze Wschodem popada w coraz większe problemy i de facto przegrywa walkę z nieuczciwą konkurencją (bo produkującą nawozy tańszymi, innymi niż w UE metodami, i wykorzystującą do tego tani, miejscowy gaz).
Na początku listopada wiceprezes Grupy Azoty Hubert Kamola informował w Sejmie, że udział importu nawozów z Rosji i Białorusi w imporcie nawozów ogółem wzrósł do 66 proc. obecnie z 37 proc. w 2022 r.
Spółki, z którymi konkurujemy, to spółki z ograniczoną odpowiedzialnością z maksymalnym kapitałem 5 tys. zł. Kilka na przykład jest zarejestrowanych w Warszawie pod jednym adresem - wskazał Kamola.
Według Pauliny Zielińskiej-Olak, dyrektor sprzedaży krajowej nawozów w Anwilu, drugim najważniejszym polskim graczu na rynku, to wysokie ceny gazu spowodowały intensyfikację importu do Polski nawozów azotowych - o 92 proc. w ostatnich dwóch sezonach.
- Po ośmiu miesiącach tego roku wzrost wyniósł 150 proc. w przypadku importu mocznika, a w przypadku nawozów azotowych - 30 proc. - informowała posłów na początku listopada.
Zielińska-Olak zaznaczyła, że rosyjscy producenci osiągają kilkukrotnie wyższe marże na sprzedaży nawozów w porównaniu do producentów europejskich.
- Są to marże sięgające do 40-50 proc., podczas gdy najlepsi producenci europejscy generują marże na poziomie 20 proc., a krajowi producenci mają marże na poziomie EBITDA minus 10 do 10 proc. To pokazuje, w jak trudnej sytuacji jesteśmy i że potrzebujemy pilnej interwencji - przekazała.
Co zrobi KE ws. ceł na nawozy z Rosji i Białorusi?
Dyrektor sprzedaży krajowej nawozów w Anwilu zwróciła uwagę, że z problemem rosnącego importu nawozów z Rosji i Białorusi zmaga się cała Europa.
Tak dla GMO w paszach. Prezydent podpisał ustawę
- Istnieje realne zagrożenie powielenia scenariusza irlandzkiego. Dzisiaj nie ma tam już rodzimej produkcji nawozów. Kraj jest uzależniony od zewnętrznych dostawców i ceny nawozów w tym regionie wzrosły - przekazała w Sejmie.
Bez wsparcia regulacyjnego na szczeblu krajowym i UE doprowadzi to w dłuższej perspektywie do całkowitej utraty konkurencyjności przez krajowych producentów nawozów, do ograniczeń produkcji - zaznaczyła.
Do wprowadzenia ceł w Unii potrzebne jest uzyskanie poparcia 55 proc. państw członkowskich, czyli 15 z 27 krajów UE. Czy uda się osiągnąć ten próg? - Trudno powiedzieć - ocenia prof. Szulc. Ekspert przypomina, że Bruksela dotąd nie dostrzegała problemu napływu produktów, które nie spełniają norm, a unijnym producentom dokładała kolejne regulacje.
- Po pierwsze chodzi tutaj o rolnika i o rentowność produkcji rolnej w Polsce, a po drugie o ochronę własnego rynku i własnych zakładów produkujących nawozy - podkreśla Szulc.
Jacek Losik, dziennikarz money.pl