Kandydatem na unijnego komisarza z Polski jest Piotr Serafin. Premier Donald Tusk poinformował o tym we wtorek po posiedzeniu rządu. - To kandydat, którego wszyscy znają i ma poważanie w UE - mówi nam jeden z ministrów.
Piotr Serafin kandydatem na polskiego komisarza w Komisji Europejskiej
Serafin był ministrem do spraw europejskich Tuska, gdy ten był poprzednio premierem, a później został szefem jego gabinetu jako przewodniczącego Rady Europejskiej. Od zmiany rządu jest przedstawicielem Polski w UE. Dobrze zna Brukselę, nie tylko na najwyższym szczeblu, ale także - co nie mniej ważne - urzędniczym.
Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen prosiła kraje członkowskie o wskazanie dwójki kandydatów: kobiety i mężczyzny. Ale z Polski wskazany jest tylko jeden kandydat. - Inni muszą wypełniać parytety, a nasza pozycja jest silna. Premier rozmawiał z szefową komisji i nie musimy spełniać tego warunku - wskazuje rozmówca money.pl z kręgów koalicji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gra o tekę
Polska, tak jak inne kraje, ma czas na wskazanie kandydata do końca sierpnia. Kolejny krok to przydzielenie tek w KE. Tu gra o silną pozycję polskiego komisarza już się zaczęła.
Nasz rozmówca z otoczenia rządu tłumaczy, że z perspektywy Polski najbardziej kluczowe było to, by wysłannik z Warszawy zajmował się tematami "horyzontalnymi", a więc dotyczącymi wszystkich 27 krajów członkowskich.
Taka teka jest korzystna w kontekście brukselskich zasad uprawiania polityki, daje nam możliwość wchodzenia w interakcje zarówno z innymi komisarzami, jak i krajami członkowskimi. To przekłada się także na możliwość dopinania politycznych deali i układania się ze wszystkimi, bo każdy będzie miał w tym interes. Z tego względu od początku na pewno perspektywiczne jest stanowisko komisarza ds. budżetu, o którym podczas wtorkowej konferencji wspomniał sam Tusk. Daje to bowiem szansę kontrolowania procesu przygotowywania nowej perspektywy finansowej UE na lata 2028-2034.
Komisarz ds. budżetu priorytetem?
Powodów, dlaczego to ważne, jest co najmniej kilka. Po pierwsze, obecna perspektywa (2021-2027) może być ostatnią, w której Polska jest beneficjentem netto dystrybucji środków unijnych, dzięki polityce spójności (co oznacza, że nasz kraj więcej z unijnego budżetu wyjmuje, niż do niego wkłada w ramach składki członkowskiej). Wielu polityków - i to zarówno tych związanych z PiS, jak i z obecną ekipą - zakłada, że po 2027 r. Polska dołączy do grona płatników netto z uwagi na osiągnięte parametry rozwojowe.
Po drugie, unijni urzędnicy, zwłaszcza zasiadający w Komisji Europejskiej, rozsmakowali się w instrumentach takich jak Krajowy Plan Odbudowy, gdzie środki dzielone są w sposób centralistyczny przez Brukselę (a nie np. poprzez programy krajowe czy regionalne w krajach członkowskich), po wcześniejszym uzgodnieniu kamieni milowych z samą komisją. KE wykazuje zresztą dużą uznaniowość w ocenie, czy kamień został zrealizowany czy nie.
Polscy urzędnicy z jednej strony dostrzegają zalety w przenoszeniu zasad KPO na politykę spójności. Cele, np. środowiskowe, wyznaczane w kamieniach milowych, można osiągać na różne sposoby, a nie tak jak w tradycyjnych programach unijnych, w których z góry określona jest np. konieczność zakupu 100 autobusów niskoemisyjnych i nie ma innych możliwości poprawy jakości powietrza w mieście.
Z drugiej strony istnieje obawa, że polityka spójności, której Polska przez lata była największym beneficjentem, może przestać istnieć, a nasz kraj będzie stratny na zmianie zasad dystrybucji eurofunduszy. To byłby także problem natury systemowej.
Ponad 40 proc. wszystkich środków europejskich dla Polski dystrybuują samorządy. Jeśli po zmianach miałyby być wydawane centralistycznie, podobnie jak KPO, rola samorządów zostanie diametralnie uszczuplona, bo przejdą z roli współzarządzającego środkami do roli petenta - przyznaje jeden z naszych rozmówców z koalicji.
Gdyby udało się załatwić tę tekę, byłoby to poniekąd powtórzenie sytuacji z czasów poprzednich rządów PO-PSL. Wówczas komisarzem ds. budżetu został Janusz Lewandowski, który był odpowiedzialny za przygotowanie ram finansowych UE na lata 2014-2020.
"Hamulcowy" w zakresie klimatu
Inna teka horyzontalna to np. ekologia. Na pewno w tej puli jest komisarz odpowiedzialny za sprawy klimatu. Polityka klimatyczna okazała się jednym z najsilniejszych zakresów władzy KE, a kolejne lata to m.in. czas wdrażania FIT for 55. Jak pokazały wybory europejskie, w Polsce, ale też w innych krajach UE, rośnie presja na korekty w tym programie, by jego koszty społeczne nie okazały się za duże.
Tymczasem szefowa KE w swoich wytycznych na najbliższą kadencję zapowiedziała kontynuację kursu. - W pierwszych 100 dniach kadencji potrzebujemy nowego Czystego Ładu Przemysłowego, który będzie sprzyjać konkurencyjności przemysłu i tworzeniu wysokiej jakości miejsc pracy - mówiła Ursula von der Leyen. Jak widać, komisarz ds. klimatu będzie jednym z najważniejszych. Tyle że w przypadku objęcia tej teki przez Polaka, Bruksela powinna liczyć się z prezentowaną przez niego postawą "hamulcowego".
Kolejna z pożądanych tek to komisarz do spraw rozszerzenia UE. Ostatnie dwa lata i wojenna liberalizacja handlu z Ukrainą pokazały pola sporu, wynikające z dalszego otwierania rynków UE. Możliwość wpływu na ten proces w kolejnych latach będzie bardzo ważna. Choć wątpliwe, żeby Ukraina weszła do UE w tej kadencji komisji, to może być to czas negocjowania istotnych warunków przejściowych, np. w rolnictwie czy transporcie. To lekcja, jaką przerobiliśmy na własnej skórze, gdy przy wchodzeniu do unii mieliśmy np. okresy przejściowe na rynku pracy dla pracowników z Polski.
Kandydatura pod lupą Pałacu
Po wskazaniu kandydata na unijnego komisarza rząd - zgodnie z obowiązującą tzw. ustawą kompetencyjną przygotowaną przez Andrzeja Dudę i uchwaloną pod koniec rządów PiS - powinien uzyskać zgodę głowy państwa.
Sygnały ze strony rządu w tej sprawie były jak dotąd niejednoznaczne. Z jednej strony słyszeliśmy zapewnienia m.in. urzędników resortu spraw zagranicznych, że ustawa jest niekonstytucyjna, bo nadaje zbyt daleko idące uprawnienia prezydentowi, w związku z czym nie będzie respektowana.
To by oznaczało, że Andrzej Duda w tej sprawie zostanie pominięty, a kandydatury zostałyby wysłane bezpośrednio do Komisji Europejskiej. Obliczone jest to na to, że nawet mimo ewentualnego sprzeciwu Andrzej Duda i tak niewiele będzie mógł w tej sprawie zdziałać, podobnie jak było w przypadku zmian w prokuraturze. Z drugiej strony Donald Tusk zapowiedział rozmowę w cztery oczy w tej sprawie z Andrzejem Dudą, co może jednak oznaczać próbę znalezienia jakiegoś porozumienia.
Z naszych rozmów z Pałacem Prezydenckim wynika, że na razie nie wyznaczono terminu spotkania premiera z prezydentem. Jednocześnie słyszymy zapewnienia, że nie będzie z tym problemu. Co więcej, otoczenie Andrzeja Dudy zapewnia, że nie będzie blokowania polskich kandydatur "dla zasady".
- Czekamy na poważne kandydatury, jesteśmy gotowi rozmawiać. Nie bez przyczyny w tzw. ustawie kompetencyjnej wpisaliśmy termin 21 dni od momentu przedstawienia kandydata przez rząd na wyrażenie zgody lub odmowy przez prezydenta. Tylko że to rząd próbuje tworzyć wrażenie, że jesteśmy na "nie" - zapewnia osoba z otoczenia prezydenta.
- W sprawie ambasadorów też dyskusja inaczej by przebiegała, gdyby została rozegrana inaczej albo gdyby minister Sikorski publicznie nie mówił o ustaleniach, które według nas nie miały miejsca. Niemniej w przypadku unijnego komisarza widzimy już poważną zmianę stanowiska rządu, zwłaszcza ze strony premiera - dodaje.
Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl