- Minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska w rozmowie z money.pl mówi o wniosku, jaki skierowała do ministra aktywów państwowych i do Urzędu Regulacji Energetyki, by spółki energetyczne skorygowały swoje prognozy zgodnie ze stanem na 1 lipca.
- Szefowa MKiŚ zapewnia, że chce w przyszłym roku utrzymać poziom cen z roku bieżącego, czyli 500 zł za 1 MWh dla gospodarstw domowych oraz 693 zł dla małych firm i odbiorców ze sfery publicznej. Na dłużej ma zostać też bon energetyczny. W tej sprawie trwają negocjacje z Ministerstwem Finansów.
- Hennig-Kloska stwierdza, że należy na nowo ocenić unijny Zielony Ład pod kątem jego efektywności i tego, jak wpływa on na konkurencyjność Europy. - Musimy dopilnować, by inni nie próbowali na tym naszym wysiłku uzyskiwać przewagę konkurencyjną - mówi minister.
- Zdaniem naszej rozmówczyni implementacja dyrektywy budynkowej powinna brać pod uwagę wysiłek, który dany kraj musi włożyć, by podnieść efektywność budynków. Chodzi np. o różnice między klimatem panującym w Polsce i Hiszpanii.
- Minister klimatu zapowiada także powrót do prac nad tzw. ustawą wiatrakową, która ma wprowadzić obowiązkową odległość wynoszącą 500 metrów od zabudowań. Projekt ma trafić do Sejmu po wakacjach.
Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak, money.pl: Wszyscy z niepokojem spoglądali w kalendarz na lipiec. Szykowali się na rachunki grozy. Są?
Paulina Hennig-Kloska, minister klimatu i środowiska: Rząd zadbał, aby rachunki za energię były na akceptowalnym poziomie w trudnej sytuacji. Poprzednicy w budżecie nie zostawili nam na ten cel ani złotówki. Nadal chronimy ludzi, mamy niższą cenę maksymalną dla prądu, bon energetyczny. Wsparcie dla samorządów oraz małych i średnich przedsiębiorstw zostało bez zmian. Zgodnie z naszym zamysłem wzrost rachunków dla gospodarstw domowych jest umiarkowany, na poziomie 20 proc. plus. I to zarówno, gdy chodzi o gaz, jak i ceny energii elektrycznej. Natomiast wiem, że są pewne problemy z prognozami.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Z prognozami, które zostały wcześniej robione na podstawie poprzednich założeń.
Tak. Rachunki za energię elektryczną można rozliczać albo według zużycia, albo zgodnie z prognozami wystawianymi przez spółki energetyczne, które mogą przewidywać zużycie nawet do 12 miesięcy w przód. Zwłaszcza w przypadku tych najdłuższych prognoz ciężko jest uwzględnić bieżące regulacje czy korekty taryf. Natomiast spółki mają obowiązek aktualizować prognozy, jeżeli zmienia się wycena.
Prognozy, które trafiły w ostatnim czasie do gospodarstw domowych, nie uwzględniają najnowszych regulacji i pokazują wyższe wzrosty cen, niż zakłada przygotowana przez nas ustawa. Skierowałam już wniosek do Ministra Aktywów Państwowych i do wiadomości Urzędu Regulacji Energetyki (URE), by skorygować prognozy zgodnie ze stanem na 1 lipca.
Ile w skrajnych przypadkach może być nadpłaty w dotychczasowych prognozach?
Gdybyśmy nie przyjęli żadnej ustawy i URE nie obniżyłby taryf, cena wzrosłaby z 412 zł do 739 zł, czyli o blisko 100 proc. To była sytuacja, jaką zastaliśmy po zmianie władzy. Poprzedni rząd nie zapisał w budżecie ani złotówki na osłony energetyczne na ten rok i nie przyjął żadnych regulacji w tym zakresie do 13 grudnia 2023 r. włącznie. Zrobiliśmy wszystko, by uniknąć podwyżek. Ustawą poselską przedłużyliśmy tarcze o pół roku, zapewniając finansowanie tak, by płynności nie straciły spółki energetyczne i ciepłownicze. Następnie podjęliśmy działania zabezpieczające drugą połowę roku. Obejmują one m.in. bon energetyczny. Do tego maksymalną cenę za jedną megawatogodzinę wyznaczyliśmy na 500 zł.
W sieci opublikowała pani wpis skierowany do odbiorców energii. Pisze pani, że jeśli mają przeszacowane prognozy, to powinni zwrócić się do swojego dostawcy po korektę. Ale w reakcji na tweeta pojawiły się pytania, na jakiej podstawie ludzie mają żądać korekty. Internetowego wpisu minister klimatu?
Wystarczy powołać się na zmiany regulacji. Jeżeli ktoś widzi w swoich rozliczeniach cenę wyższą niż 50 groszy za 1 kWh bądź 500 zł za 1 MWh, to znaczy, że rachunek nie został oparty o bieżące regulacje ustawowe, które obowiązują każdego dostawcę energii elektrycznej w Polsce. Każdy ma prawo zadzwonić czy pójść do biura obsługi klienta i zapytać, czy ma w rachunku cenę maksymalną za prąd przyjętą w ustawie podpisanej przez prezydenta 7 czerwca bieżącego roku.
Jeżeli chodzi o rachunki grozy, przynajmniej w obiegu internetowym pojawiły się one w kontekście niektórych zakładów, drobnych rzemieślników, piekarni, gdzie faktycznie były olbrzymie wzrosty rachunków.
Cena maksymalna dla mikro, małych i średnich przedsiębiorstw oraz jednostek użyteczności publicznej, czyli szkół czy szpitali się nie zmienia. Wynosi ona 693 zł za 1 MWh od początku roku. Mogą się nieco zmienić koszty dystrybucji, ale nie w takiej skali. Chronimy te podmioty tak samo, jak w pierwszej połowie roku.
Ale są firmy, dla których rachunki grozy to realny problem. W money.pl opisaliśmy historię stuletniej mleczarni, której grozi upadek z powodu wysokich cen. Dla nich nie jest to problem wyimaginowany.
Problem jest realny i znany, ale też wynika ze specyfiki kontraktu zawartego przez tę spółdzielnię ze sprzedawcą gazu. Z tego, co wiem także z waszej publikacji, to umowa z gwarancją stałej ceny, a problemem jest moment jej zawarcia w czasie szalejącego kryzysu energetycznego wywołanego agresją Rosji na Ukrainę. Tak jak państwo informowaliście, te umowy kończą się w ciągu kilku tygodni lub miesięcy i trzeba dobrze sprawdzać oferty na kolejne okresy.
W 2022 r. ceny gazu rosły skokowo niemal z dnia na dzień i część firm, obawiając się dalszych wzrostów, wybrała wówczas umowę w formule stałej ceny. Z dzisiejszego punktu widzenia, gdy ceny na rynku ustabilizowały się na dużo niższym poziomie, to jest poważne obciążenie dla przedsiębiorców, którzy zdecydowali się na ten rodzaj umowy. Wiem jednak, że sprzedawcy gazu, a w tym wypadku chodzi o PGNiG Obrót Detaliczny, podchodzą indywidualnie do każdej tego rodzaju sprawy i w dialogu z klientami szukają optymalnego rozwiązania. Są proponowane umowy konsolidacyjne i inne rozwiązania. W drodze porozumienia trzeba znaleźć najlepsze wyjście z sytuacji.
A jakie perspektywy się rysują na przyszły rok?
To będzie zależało od możliwości budżetowych. Chciałabym utrzymać poziom cen z tego roku, czyli 500 zł za 1 MWh dla gospodarstw domowych i 693 zł dla małych firm i odbiorców ze sfery publicznej. Chcemy także przedłużyć na przyszły rok bon energetyczny.
Obecnie jesteśmy na etapie zgłaszania zapotrzebowania na środki budżetowe na kolejny rok i wysyłając pismo do ministra finansów, zapowiedziałam chęć przedłużenia funkcjonowania tej ustawy na przyszły rok. Bon to dziś jedyne narzędzie walki z ubóstwem energetycznym.
Te rozwiązania mają być na pół roku czy na cały 2025 rok?
Mówię o całym roku.
A jaki będzie koszt przedłużenia ustawy w obecnej formie na cały rok?
Wysłaliśmy pismo z wyliczeniami w tej sprawie do MF. Szacowany koszt rozwiązań na przyszły rok to ok. 3,4 mld zł za bon. Cena maksymalna dla gospodarstw domowych to ok. 4.3 mld zł, a cena maksymalna dla odbiorców wrażliwych i jednostek samorządu to ok. 2,9 mld zł.
A jeśli ustawa nie wejdzie w życie?
Obecnie zatwierdzona taryfa przewiduje 622 zł za 1 MWh, co oznacza ponad 20-proc. wzrost, jeżeli chodzi o energię elektryczną. Koszty dystrybucji nie powinny rosnąć w przyszłym roku.
A jak to będzie wyglądało w kolejnych latach? Do tej pory mieliśmy przedłużenie tarcz, teraz ceny maksymalnej i bonu. To system na kolejne lata czy pojawi się jakiś inny stały mechanizm?
Nasze działania mają na celu obniżanie i stabilizowanie cen energii elektrycznej. Już dziś w Polsce rynek się stabilizuje, a nadmiarowe zyski spółek energetycznych są mniejsze. Kolejne okresy rozliczeniowe pokażą, gdzie jesteśmy z ceną energii w Polsce. Dzisiaj mamy najbardziej emisyjną energię elektryczną w Europie, na tle Unii Europejskiej jej ceny są w górnym przedziale.
Moim celem jest zmiana miksu energetycznego, tak by płacić mniej za emisje, a tym samym obniżać ceny energii elektrycznej w Polsce. Druga rzecz, rynki się stabilizują w porównaniu z tym, z czym mieliśmy do czynienia po wybuchu wojny na Ukrainie - to też daje przestrzeń do obniżania taryf. Mieliśmy z tym do czynienia w tym roku. W przypadku cen gazu już dwukrotnie.
Tylko kiedy zobaczymy skutki działań? My nie zejdziemy nagle z gospodarki wysokoemisyjnej. Mamy duży komponent energetyki węglowej, który generuje duże koszty i nie zmienimy tego szybko.
Miks energetyczny Polski stale się zmienia. To, co możemy zrobić równolegle do wspierania rozwoju odnawialnych źródeł energii (OZE), to poprawa bilansowania i elastyczności sieci elektroenergetycznej. To działania, które realnie pozwolą zwiększyć efektywność powstających źródeł energii. Szybkie działania, które projektujemy to przekierowanie wsparcia dla transformacji energetycznej na modernizację sieci, ale także na zwiększenie ich elastyczności. To, skąd czerpiemy energię, to tylko część opowieści o energetyce. Równie ważną częścią jest to, w jaki sposób energię magazynujemy i dystrybuujemy.
Na czym konkretnie mają polegać zmiany?
Planujemy uruchomienie programu pod termalne magazyny dobowe o większym zasięgu oddziaływania niż jedno gospodarstwo domowe. Korzystając z taniej energii słonecznej w ciągu dnia, możemy podgrzewać wodę na wieczór, tym samym eliminując lub wydatnie zmniejszając potrzebę spalania paliw kopalnych do podgrzewania wody. One już dziś funkcjonują. Wpięte do sieci są w stanie w ciągu dnia ładować energię za dużo mniejsze pieniądze niż wieczorem, kiedy nie ma słońca.
W ten sposób poprawiamy efektywność paneli solarnych, jednocześnie eliminując część tej energii, która jest obciążona opłatami za emisję. Drugi pomysł to budowanie średniej wielkości magazynów energii w połączeniu z digitalizacją sieci i montażem liczników inteligentnych. To także ma służyć lepszemu wykorzystaniu taniej energii produkowanej w ciągu dnia.
Czy te magazyny energii będą immanentną częścią projektu Mój Prąd?
Jesteśmy na etapie projektowania nowych programów, także z Funduszu Modernizacyjnego oraz ze Społecznego Funduszu Klimatycznego. Tam są pieniądze, które powinny być przeznaczane na rozwiązywanie problemów również w małych i średnich miasteczkach oraz na wsiach, gdzie potrzebnych jest więcej drobnych inwestycji. Programy przygotujemy z resortem funduszy.
Nie przestawimy miksu na OZE, nie rozwiązując problemu bilansowania i elastyczności sieci. Dlaczego dzisiaj mamy tak duży problem? Bo przez ostatnie pięć lat transformacja w Polsce postępowała wbrew rządowi, a nie dzięki rządowi. Źródła energii były budowane oddolnie, tylko nikt nie dostosowywał do tego sieci. Nikt się nie zastanawiał, jak odbierać, magazynować energię i zwiększać elastyczność systemu. Bez rozwiązania tego problemu w te dni, kiedy mamy najwięcej energii, będziemy coraz częściej wyłączać jej źródła.
Kiedy będą gotowe te programy i do kogo będą skierowane?
W ciągu dwóch, trzech lat jesteśmy w stanie się zmierzyć z tymi trudnościami, przygotowując konkretne rozwiązania dla konkretnych problemów.
Ale dla kogo będą te rozwiązania? Z jednej strony są gospodarstwa domowe, ale są też wspólnoty czy spółdzielnie.
Musimy się otworzyć na tego typu społeczności. Programów nie można adresować tylko do dużych spółek czy mieszkańców domów jednorodzinnych. Absolutnie musimy odważniej wejść w obszar wspólnot i spółdzielni mieszkaniowych. Z takich programów będą mogły korzystać mieszkanki i mieszkańcy jednego bloku wielorodzinnego, jak i całych osiedli.
Potrzebujemy kompleksowego myślenia i uzupełniania elementów wsparcia. Może np. zostać zamontowany magazyn na klatce schodowej w bloku wielorodzinnym starego typu, który także zostanie docieplony, a na dachu będzie miał panele fotowoltaiczne. Sama fotowoltaika na dachu budynku nie jest rozwiązaniem problemu - musimy zadbać o możliwość magazynowania energii wytworzonej w ciągu dnia, gdyż wtedy jest ona najtańsza.
Marek Sawicki z PSL ostro jeszcze lobbuje za biogazowniami.
Na razie w projektowanej ustawie dajemy możliwość przygotowania lokalnych gazociągów do biogazowni. To sektor, który wymaga wzmocnienia i który ma w Polsce dużo większe możliwości inwestycyjne niż dzisiaj prezentuje. Przykładem są Niemcy, gdzie biogazownie stanowią istotny element systemu. I jest to jeden z następnych tematów, którymi trzeba się zająć.
Natomiast dziś skupiamy się na energii słonecznej, bo mamy wiele źródeł, które nie pracują w pełni wydajnie. Chcemy to poprawić, tak by inwestorzy mogli otrzymać zakładany zwrot na kapitale. Mamy wielu inwestorów, którzy chętnie wzięliby sprawy w swoje ręce, założyli własne panele fotowoltaiczne, ale nie dostają zgody na przyłączenie do sieci. Będziemy pracować nad rozwiązaniem tego problemu, by ruszyć dalej.
Kiedy i jak?
Do września planujemy opracować założenia ustawy, która uporządkuje kwestie przyłączy do sieci elektroenergetycznych, tworząc katalog transparentnych zasad. Musimy uprościć procedury i zrobić porządek z decyzjami, które już zostały wydane, a mają charakter bardziej spekulacyjny niż inwestycyjny.
Wracając do biogazowni, tu może być widoczna sprzeczność między lokalnymi społecznościami, które mogłyby w to wejść, a dużymi firmami, które nie mają w tym interesu. Z ich punktu widzenia to są inwestycje o niewielkiej skali, które jednocześnie mogą odbierać im chleb. Bo jeśli taki zakład powstanie, to zmniejszy im sprzedaż energii.
Jest miejsce dla jednych i drugich, bo zapotrzebowanie na energię, co widać po wstępnej projekcji Krajowego planu na rzecz energii i klimatu (KPEiK), będzie rosło. I nie wynika to z tego, że będziemy mniej oszczędni, tylko z faktu, że będziemy przechodzili proces elektryfikacji m.in. ciepłownictwa i transportu. I mimo, że będziemy poprawiać efektywność energetyczną, to zapotrzebowanie na prąd będzie rosło. Dlatego eliminacja konkurencji nie ma sensu w skali kraju. Wszyscy mamy dużo do zrobienia - spółki energetyczne i prywatni inwestorzy, spółdzielnie energetyczne powstające na wsi i wspólnoty w miastach.
Program Energia dla wsi, który był skierowany właśnie pod biogazownie, bardzo dobrze funkcjonował. Będziemy chcieli rozwinąć ten program, bo na terenach wiejskich to może być scenariusz win-win. Zmniejszając ilość emisji, możemy zwiększać efektywność gospodarstw rolnych, poprawić opłacalność produkcji rolnej i rozwiązać problem z dostawą prądu. Widzę z tego same korzyści, dlatego to sprawa, która wymaga dodatkowego wsparcia.
Wspomniała pani o KPEiK. Obecny rząd wkrótce po przejęciu władzy zaktualizował go i wysłał do Brukseli. Szykujecie kolejną aktualizację?
Mówimy o kolejnym scenariuszu planu, a nie jego aktualizacji. Mamy dwie wersje - jedna ma charakter biznesowy, druga zakłada aktywne działania rządu. Ta pierwsza mówi o tym, co już mamy zaprojektowane, jakie są nasze możliwości inwestycyjne, jakie są projekcje finansowe w dotacjach. Druga wersja pokazuje, dokąd dojdziemy, mądrze planując dodatkowe działania. Aktualnie trwają prace nad tą drugą wersją KPEiK, chcielibyśmy je sfinalizować do końca wakacji.
Jaką globalną kwotę zamierzacie wpompować na rynek na te wszystkie ekologiczne programy, dofinansowanie do bojlerów, magazynów energii, fotowoltaiki?
Tych źródeł jest bardzo wiele. Mamy i Krajowy Plan Odbudowy, Fundusz Modernizacyjny, Społeczny Fundusz Klimatyczny, środki pochodzące z ETS, które muszą być wydawane na transformację energetyczną, unijny program FENiKS… Mówimy o kwocie rzędu 500 mld zł ze źródeł krajowych i europejskich w ciągu kolejnych sześciu lat. Do tego dochodzą środki inwestycyjne spółek energetycznych i prywatnych inwestorów.
Czeka nas skok cywilizacyjny w zakresie energetyki?
To jest bardzo duży skok cywilizacyjny, który zdecyduje o konkurencyjności naszej gospodarki i jakości życia w Polsce w kolejnych dekadach.
A jak coś nie wyjdzie, to czeka nas zdarzenie z cywilizacyjną ścianą?
Wszystkie projekcje think tanków i raporty poważnych instytucji pokazują, że brak transformacji energetycznej, będzie droższy niż jej przeprowadzenie.
Nieprzeprowadzenie polskiej gospodarki przez transformację energetyczną, brak dopasowania jej do zmian klimatycznych, będzie naszą gospodarkę kurczyć. Zbiedniejemy w związku z upadkiem lub odpływem przemysłu, wzrosną wydatki państwa, stracimy miejsca pracy.
Dostaliśmy mandat społeczny do zmian, tak odbieram swoją misję - MKiŚ ma wyznaczyć kierunki i pokazać narzędzia zmian, wspomóc pieniędzmi ten wysiłek.
Pani partyjna koleżanka, szefowa resortu funduszy Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz postuluje przesunięcie wdrożenia ETS2 i dyrektywy budynkowej z 2027 roku na rok 2028 lub 2029. Co pani na to?
Mieliśmy niedawno w tej sprawie konsultacje międzyrządowe w Warszawie z przedstawicielami rządu niemieckiego. Powiedziałam, że powinniśmy dokonać przeglądu polityk klimatycznych UE pod kątem konkurencyjności naszej gospodarki. Nie możemy doprowadzić do tego, że emisje będą przenosić się z Europy do Azji czy Ameryki. Polityka klimatyczna UE powinna wzmacniać konkurencyjność europejskiej gospodarki, a nie ją osłabiać.
Czyli cały Zielony Ład jest do rewizji?
Nie twierdzę, że trzeba wywrócić cały Green Deal do góry nogami, tylko ocenić jego efektywność, także w odniesieniu do globalnych emisji na świecie i wysiłku innych państw spoza Unii Europejskiej. Musimy dopilnować, by inni nie próbowali na tym naszym wysiłku uzyskiwać przewagi konkurencyjnej.
No ale jak to w praktyce ma wyglądać? Realne jest odłożenie ETS2 w czasie?
Zdarzały się już różne korekty planów i harmonogramów na poziomie unijnym. Jeśli miałabym dzisiaj coś eliminować, to np. "podatek ministra Budy", czyli podatek od aut spalinowych. Wielu bardzo proklimatycznych działaczy i organizacji uważało, że to jest dobra droga, ale ja się nie do końca zgadzam. Uważam, że powinniśmy iść drogą dobrze skalkulowanych zachęt, które będą napędzać postęp, a nie drogą podatków i kar.
Weźmy np. opłaty za emisję ETS. Mieliśmy już cenę uprawnień do emisji rzędu 100 euro za tonę. Dziś jest taniej, ale czy te niższe ceny spowolniły postęp w Polsce? Nie. Zbyt wysokie podatki i opłaty mogą zaś pogłębiać ubóstwo energetyczne. Musimy też zadbać o to, by utrzymać konkurencyjność gospodarki europejskiej względem Chin i Stanów Zjednoczonych.
W tym celu Unia Europejska ma wprowadzić graniczny podatek węglowy, co też budzi znaki zapytania w sektorze przemysłu.
Ustawa w tej sprawie została złożona już także w Polsce. Przewiduje ona, że przez dwa kolejne lata będziemy obserwować sytuację rynkową i statystyki, a następnie ten podatek wdrożymy. Na potrzeby ochrony europejskiego przemysłu jest on konieczny. Chodzi o to, by zmusić tych, którzy chcą sprzedawać swój towar w Europie, do myślenia o tym, by to był towar również obciążony odpowiednio niskim śladem węglowym.
Jednocześnie trzeba myśleć o zachętach dla polskich i europejskich obywateli. Przykładem może być pula 30 proc. bezpłatnych uprawnień do emisji dla ciepłownictwa w ramach systemu ETS. To bardzo dobra zachęta, tylko musi być dobrze skonstruowana, by dawała przedsiębiorstwom cieplnym dodatkowe przepływy inwestycyjne w momencie, kiedy go najbardziej potrzebują, a nie dopiero po zakończeniu inwestycji. Zwłaszcza, że podmiot produkujący ciepło z węgla ponosi dziś ogromne koszty emisji. Przy tak skonstruowanej zachęcie, mówimy podmiotom: "rozpoczynasz inwestycję, dostajesz pulę 30 proc. bezpłatnych emisji, ale musisz wejść na ścieżkę transformacji". Dla bardzo wielu zarządów firm to ogromna zachęta inwestycyjna.
Jeśli chodzi o ETS2 i dyrektywę budynkową, która obejmie mieszkalnictwo i transport, to w przypadku budynków mieszkalnych emisja tony CO2 ma początkowo kosztować około 45 euro. Podobno my walczymy o to, żeby ściąć tę stawkę o połowę. Jakie są szanse, że tak się stanie?
Przede wszystkim walczymy o to, żeby w stawce był uwzględniony ten wysiłek, który dany kraj musi zrobić, by podnieść efektywność energetyki. Budynek, który powstaje w Polsce, w porównaniu do podobnego powstającego np. w Hiszpanii jest dużo bardziej emisyjny z uwagi na uwarunkowania klimatyczne. W naszej ocenie dyrektywa budynkowa powinna to uwzględniać.
Ostatnio pojawiły się ciekawe wyliczenia dotyczące skutków ETS2. Współautorką raportu jest Wanda Buk, była wiceminister cyfryzacji w rządzie PiS, później także wiceprezes PGE. Wynika z nich, że przeciętna rodzina, która ogrzewa dom gazem, będzie musiała wyłożyć łącznie w latach 2027-2030 dodatkowe 6,3 tys. zł, a w latach 2027-2035 już ponad 24 tys. zł. Co pani sądzi o tych wyliczeniach?
Przede wszystkim ubolewam, że pani Wanda Buk, mając takie wyliczenia, nie próbowała wpłynąć na swoich kolegów z rządu Prawa i Sprawiedliwości, którego była członkinią, tak by lepiej negocjować warunki dla Polski przy powstawaniu dyrektywy budynkowej i ETS2. Przypominam, że regulacje te powstały i zostały uzgodnione za rządów PiS, a dziś to my jesteśmy za nie atakowani przez naszych poprzedników. Nie może być tak, że środowisko polityczne odcina się od odpowiedzialności za swoje czyny tylko i wyłącznie dlatego, że przestało rządzić.
Zgoda, ale odbijając piłeczkę, można stwierdzić, że nowy rząd też nie może w nieskończoność zwalać winę na poprzedników.
Dzisiaj pracujemy na kamieniach milowych wpisanych do KPO przez rząd Mateusza Morawieckiego. Próba atakowania obecnego rządu za konsekwencje decyzji poprzedników to polityczne himalaje obłudy. To, co dziś próbujemy zrobić, to renegocjować ETS2 i to się dzieje.
Jest nowe rozdanie w Parlamencie Europejskim, są rozmowy na poziomie liderów europejskich i Polska ma w tym dwa cele. Pierwszy to swoisty rebranding Green Dealu w obszarze obciążeń dla obywateli poszczególnych krajów. Drugi cel obejmuje kwestie zbrojeniowe i obronne. O tym mówił premier Donald Tusk oraz inni liderzy jak Szymon Hołownia czy Władysław Kosiniak-Kamysz. My nie kwestionujemy potrzeby poprawy efektywności energetycznej, chcemy jedynie uniknąć dodatkowych kosztów transformacji.
Kończymy rewizję KPO, za chwilę znów ruszą wnioski o płatność, jednak w przyszłym roku ma ruszyć kolejna rewizja. Czy przy tej okazji pani, jako szefowa resortu klimatu, zgłosi jakieś kolejne kamienie milowe do zrewidowania?
Są oczywiście kamienie milowe, które będą jeszcze budzić wątpliwości. Jednakże na pewno nie są tak szkodliwe, jak ten słynny "podatek Budy" od aut spalinowych, zwłaszcza w obliczu problemów technologicznych i cenowych z dostępnością nowej technologii dla przeciętnego obywatela Rzeczypospolitej. Natomiast przedmiotem kolejnej, mniejszej już rewizji KPO będą głównie harmonogramy i warunki rozliczenia niektórych inwestycji. Czasami będzie chodziło o drobne przesunięcie terminów, np. oddania inwestycji do użytku, ale tak, by być w stanie rozliczyć ją, zgodnie z wymogami KPO, do połowy 2026 r. i tym samym nie narazić się na utratę środków.
A co z ustawą wiatrakową? Wpierw jej nowa wersja miała się pojawić po wyborach samorządowych, potem była mowa o czerwcu, a mamy lipiec…
Projekt ustawy został złożony w kancelarii premiera, czekamy na wpis do wykazu prac rządu. W ustawie zawarte są różne rozwiązania przyspieszające inwestycje. To m.in. odległość wiatraków 500 metrów od zabudowań zamiast zasady 10H (zasada mówiąca o dziesięciokrotności wysokości elektrowni wiatrowej jako minimalnej odległości nowej inwestycji od istniejących zabudowań - przyp. red.), projekcje linii bezpośrednich dla biogazowni czy Zintegrowane Plany Inwestycyjne.
Rząd ma pomysł na fotowoltaikę. Szykuje się nowość
Kiedy w takim razie projekt ustawy trafi do Sejmu?
Myślę, że po wakacjach. Potrzebujemy jeszcze czasu na przeprowadzenie konsultacji społecznych.
Jakie, pani zdaniem, ceny energii czekają nas w 2026 i 2027 roku?
Wszystkie analizy finansowe czy ekonomiczne, robione przez niezależne podmioty uznawane w tej dziedzinie, pokazują, że im więcej OZE w miksie energetycznym, tym niższa cena energii. W okresie przejściowym problemem jest tylko bilansowanie i zarządzanie elastycznością na sieci, a więc to, z czym Polska dzisiaj się boryka w największym stopniu. Ale i ten problem rozwiążemy.
Rozmawiali Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl