Krwawy diament w pierścionku zaręczynowym albo na szyi matki? Mimo sankcji nałożonych na rosyjskie brylanty, te trafiają wciąż na światowe rynki również w Europie i USA. Jak pisze Bloomberg, część szlifierni indyjskich i belgijskich wciąż kupuje duże ilości na lukratywnych warunkach. Ponieważ sankcje dotyczą surowego kamienia, po obróbce sprzedają je na kolejne rynki, już jako inny produkt.
W momencie, kiedy kamienie trafią do łańcucha dostaw, ich wyśledzenie może stać się prawie niemożliwe. Jak wyjaśnia Bloomberg, są one sprzedawane w paczkach o podobnej wielkości i jakości. A istnieje około 15 tysięcy różnych kategorii i można je wielokrotnie wymieniać i remiksować, zanim trafią do pierścionka zaręczynowego lub wisiorka.
Jak pisaliśmy w money.pl, Rosja zyskała kanał, którym odbudowuje swoją potęgę na rynku diamentów. Pomimo sankcji, jakimi po inwazji Rosji na Ukrainę objęta została jedna z najważniejszych rosyjskich spółek - Alrosa, koncernowi udaje się sprzedać kamienie i trafiać z nimi na światowe rynki.
Wartość sprzedaży diamentów Alrosy sięga ponad 250 mln dolarów miesięcznie. W niektórych miejscach jest ona tylko o 50 mln dolarów niższa od sytuacji sprzed inwazji na Ukrainę.
Problem transparentności pochodzenia diamentów wyjaśnialiśmy już w money.pl. Jak rosyjskie diamenty wciąż trafiają na amerykański czy brytyjski rynek? Za sprawą Europy - każdego roku z Antwerpii do Rosji płynie ok. 2 mld euro.
Europa jako całość jest największym importerem i zarazem eksporterem diamentów, wciąż jednak nie nałożyła sankcji na ich sprowadzanie.