Do 24 grudnia br. trwa rekrutacja w słynnej warszawskiej jednostce o numerze 2305. Idealny kandydat na stanowisko tzw. operatora to czynny lub przeniesiony do rezerwy żołnierz innej formacji, albo funkcjonariusz jednej ze służb mundurowych z co najmniej dwuletnim stażem zawodowym, który nie przekroczył jeszcze 30. roku życia. Tyle stanowi regulamin rekrutacji.
A teraz trochę faktów, jak naprawdę wygląda tam nabór.
Płk Grzegorz Mikłusiak, który z GROM-em związany jest już od 2004 r., lubi podkreślać, że jego komandosi przygotowują się do wojen, których jeszcze nie było, a nie tych, które się już toczyły.
W wywiadzie udzielonym zaraz po nominacji na dowódcę jednostki, w styczniu tego roku powiedział "Polsce Zbrojnej": Trzeba mieć takich ludzi, którzy będą w stanie wykonywać zadania w ramach konfliktów, których jeszcze dziś nie zdefiniowano.
Dodał, że w GROM-ie potrzebują ludzi o rzadkich umiejętnościach, którzy szybko się uczą i potrafią pracować w sytuacjach bardzo stresowych.
Drzwi do tej jednostki stoją otworem przed ludźmi z różnych zawodów, a nawet przed tymi, którzy wchodzili w przeszłości w konflikt z prawem, jak np. hakerzy czy specjaliści od różnych zabezpieczeń.
– "Specjalsi" to nie są osiłki z filmów akcji. Owszem, potrzebna jest w tej pracy ponadprzeciętna sprawność fizyczna, bo warunki pracy są też trudne. Zawsze jest albo za zimno, albo za gorąco – mówi w rozmowie z money.pl, były dowódca GROM, gen. Roman Polko.
Podkreśla jednak, że o przyjęciu do służby nie decydują tylko pojemne płuca i żelazne mięśnie, ale też ponadprzeciętna inteligencja, równowaga psychiczna i fachowość w swojej dziedzinie zawodowej.
- Rozwój nowych technologii powoduje, że pole walki wygląda dziś zupełnie inaczej niż jeszcze kilkanaście lat temu. GROM potrzebuje inżynierów, logistyków, informatyków oraz osób posługujących się biegle rzadkimi językami – podaje przykłady komandos.
Kiedy GROM wyjeżdżał na misję na Haiti (był to 1994 r.), na 52 komandosów, językiem angielskim władało tylko dwóch.
W 2001 r. kiedy ruszali do Afganistanu, problemem nie był już brak znajomości angielskiego, ale języków lokalnych (np. paszto).
Gęste sito i zmyłki
O selekcji do GROM-u krążą po świecie mrożące krew w żyłach legendy. Jest ona trzystopniowa.
- Papiery może do nas składać każdy, ale nie każdy zostanie zaproszony do dalszych etapów rekrutacji. Kandydaci do służby są wcześniej gruntownie przez nas prześwietlani. Każda kandydatura jest rozpatrywana indywidualnie, a na końcu i tak decyduje dowódca, który rozmawia z każdym, kto chce u nas służyć – słyszymy od oficera, który aktualnie odpowiada za nabór do jednostki.
Eliminacje odbywają się w systemie play-off. Po każdym etapie odpadają najsłabsi, a do kolejnej rundy przechodzą najlepsi. Na jedno miejsce jest tam zwykle kilkudziesięciu chętnych.
Testy wysiłkowe, językowe i psychologiczne zdaje pomyślnie tylko jeden na dziesięciu. Tylko promil wśród przyjętych stanowią kobiety.
Amerykańskie wojsko szuka dostawców w Polsce
Gen. Polko opowiada nam o żołnierzu, który niedawno odpadł w czasie selekcji w GROM-ie, a że miał również amerykańskie obywatelstwo, dostał się na służbę do elitarnych amerykańskich komandosów w Navy SEAL. I o żołnierce "Nikicie", która nigdy nie traciła zimnej krwi i w najtrudniejszych chwilach podtrzymywała kolegów na duchu.
- Jeśli chce się w tej firmie pracować, nie można się nigdy poddawać. Podchodziłem dwa razy, zanim mnie tu przyjęli – przyznaje nasz rozmówca z GROM, który dziś sam selekcjonuje kandydatów.
Niektórzy dowódcy GROM, szczególnie pierwszy dowódca formacji, śp. gen. Sławomir Petelicki, mieli w zwyczaju informować kandydatów, którzy już pomyślnie przeszli przez mordercze sito, że się nie dostali, tylko po to, by zobaczyć jak zareagują. Jeśli puszczały im nerwy – faktycznie odpadali.
- Wielu kandydatów nie zdaje sobie sprawy, że w czasie rekrutacji cały czas są dyskretnie obserwowani: czy narzekają na morderczy wysiłek lub złe warunki, czy pomagają innym, czy też są solistami i grają wyłącznie na siebie – wylicza gen. Polko.
Prestiż musi wystarczyć
Ci, którzy idą do GROM z nadzieją, że czekają ich tam nie tylko niesamowite przygody, ale też duże zarobki, powinni zrobić w tył zwrot już przed szlabanem jednostki.
Zarobki w GROM to pięta achillesowa. Komandosi tej elitarnej jednostki zarabiają średnio tylko o 20-30 proc. więcej niż ich koledzy w tym samym stopniu wojskowym z innych jednostek w kraju.
GROM nie podaje oficjalnie siatki płac. Jednak jeśli przyjmiemy, że średnie uposażenie w armii wynosi obecnie 6154 zł brutto miesięcznie, to podstawowa pensja komandosa jest tylko o 1,2-1,8 tys. zł od tej średniej wyższa.
Trzeba też pamiętać, że do tego można też liczyć na dodatki: motywacyjne, funkcyjne, kompensacyjne czy za wysługę lat. Zarobki poszczególnych żołnierzy mogą się więc sporo różnić.
Gdy na służbę w GROM decydują się żołnierze z innych jednostek specjalnych lub sił powietrznych – finansowo nie zyskują nic. A czasami jeszcze na tym tracą, bo muszą np. utrzymać gdzieś w Polsce drugi dom, w którym zostawili rodzinę.
Dla porównania komandos z niewielkim stażem w US Navy SEAL zarabia średnio ok. 8147 dol. miesięcznie.