Premier Mateusz Morawiecki ma pracowity weekend. W Portugalii spotkali się tzw. Przyjaciele Spójności, czyli państwa, które korzystają z unijnej polityki inwestycyjnej, mającej wyrównywać różnice rozwojowe między biedniejszymi a bogatszymi regionami UE.
I chcą korzystać z niej nadal, tyle że to będzie znacznie trudniejsze niż dotychczas, bo z Unii wystąpiła Wielka Brytania razem z miliardami euro, które wpłacała do unijnej kasy. Ponadto Bruksela chce nieco zmienić priorytety - mniej jest zainteresowana budowaniem dróg na rubieżach Unii, a bardziej chce wspierać transformację energetyczną, walkę ze zmianą klimatu i obronność.
To wszystko jest nie do końca na rękę Polsce. Premier zresztą wielokrotnie mówił, że to właśnie nasz kraj poniesie największe koszty związane z przestawieniem energetyki na odnawialne źródła. Jeśli chodzi o obronność, to Polska wydaje na armię 2 proc. PKB, zresztą jako jeden z nielicznych członków NATO, więc woli, by unijne wsparcie trafiało nadal na inwestycje.
A pieniądze to są niemałe. Od lat jesteśmy największym beneficjentem polityki spójności. Od początku członkostwa w Unii pobraliśmy na czysto ze wspólnej kasy ponad 116 mld euro. Mowa o wpływach po odliczeniu naszej składki. To 116 mld euro jesteśmy do przodu. Jest się o co bić.
Teraz polski rząd próbuje zebrać państwa, które tak jak my korzystają z polityki inwestycyjnej Unii. Szczególnie, że pod koniec lutego odbędzie się szczyt poświęcony budżetowi. Zresztą podobnie robili poprzednicy - tu PiS i PO wykazują zaskakującą zgodność. Rządy obu formacji przekonywały w Unii kogo tylko się da, że ładowanie pieniędzy w niwelowanie różnic rozwojowych wszystkim się opłaca. Premier Morawiecki robi dokładnie to samo, ale jeszcze przy okazji postanowił wbić Unii szpilę.
- Po co wydajemy ogromne i coraz większe środki na administrację? My będziemy na tym szczycie w Brukseli, który za dwa, trzy tygodnie będzie miał miejsce, mocno przeciwstawiać się wzrostowi wydatków na biurokrację brukselską - powiedział szef rządu w Portugalii.
Krytykowanie biurokracji jest bardzo popularne i zawsze można zarobić na tym kilka punkcików poparcia. Rodzi się tylko pytanie, na walka z rozrostem administracji jest realną strategią, a na ile tylko nośną deklaracją. Wystarczy bowiem popatrzeć na liczby. Budżet Unii Europejskiej na 2019 r. to 165 mld 795,6 mln euro. Z tej kwoty wydatki administracyjne to aż 6 proc. Czyli wcale nie mało, bo niecałe 10 mld euro. Tyle że polityka spójności to aż 34 proc. budżetu i 57 mld euro. Można więc postulować ograniczanie biurokracji, ale nawet jakbyśmy zlikwidowali całą unijną administrację, to nie mielibyśmy nawet jednej piątej budżetu polityki spójności.
Warto pamiętać o jeszcze jednej rzeczy. Pieniędzy dla Polski i tak z Unii popłynie mniej. I to niezależnie od Brexitu i zmiany priorytetów. A to dlatego, że szybko nadrabiamy dzielący nas od bogatszych krajów dystans. Kolejne regiony Polski - po Mazowszu Pomorze i Dolny Śląsk - dołączają do grona średnio rozwiniętych części Wspólnoty. I to wiadomo już od dawna. Już sześć lat temu minister Elżbieta Bieńkowska mówiła, że budżet na lata 2014-2020 jest ostatnim tak dużym budżetem dla Polski. To wynika z ekonomii, nie polityki. A to było jeszcze przed dyskusją o praworządności i walką ze zmianą klimatu.
Premierowi pozostaje więc tylko minimalizowanie strat. - Mamy dobry, przede wszystkim bardzo realny program budżetowy dla Unii na najbliższe 7 lat. Będziemy przekonywać pozostałe państwa UE, by ten program poparły - mówił Mateusz Morawiecki. No to czekamy na konkrety. Bo sama walka z brukselskimi urzędnikami to po prostu za mało.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl