Rząd chwali się wzrostem pensji rzędu 5,4 proc. Miałby on rekompensować inflację, która sięgnęła 3,4 proc. Mowa o danych za rok 2020, dość dokładnie pod tym względem zbadany. Problem w tym, że to wszystko statystyka, która nie do końca odpowiada szarej rzeczywistości.
Wzrost płac, o którym opowiada premier, nie jest ani przez rząd finansowany, ani nie dotyczy wszystkich pracowników. Najnowsze dane o niemal 10-proc. podwyżkach dotyczą jedynie ok. 6 spośród 16,6 mln pracowników. Reszta dostała mniej albo nic.
Wzrost płac liczy Główny Urząd Statystyczny. I robi to na różne sposoby. Wspomniane 5,4 proc. zanotowano w tzw. gospodarce narodowej. Chodzi o firmy zatrudniające powyżej 9 osób oraz budżetówkę.
W budżetówce pracuje łącznie ok. 3,8 mln ludzi. Sektor prywatny (płacący lepiej) zatrudnia ponad 12,5 mln osób. GUS nie liczy jednak pensji osób pracujących w mniejszych firmach. W praktyce badane są pensje jedynie 9 mln z ponad 16,6 mln zatrudnionych w Polsce osób.
Kto dostał podwyżkę?
Z kolei z badania firmy Sedlak&Sedlak wynika, że podwyżki w 2020 r. otrzymała nieco ponad połowa pracujących, zarobki niemal 40 proc. osób nie drgnęły, a niecałe 7 proc. zarabiało mniej. Podwyżki dostały głównie osoby w wieku 26-30 lat (zadeklarowało to 60 proc. osób w tej grupie wiekowej). Większe pensje dostali mężczyźni oraz kadra średniego szczebla. Im niższe stanowisko, tym mniejszy procent osób, które dostały podwyżkę.
Warto jednak zauważyć, że badanie Sedlak&Sedlak również nie prezentuje pełnej rzeczywistości. 70 proc. badanych ma wyższe wykształcenie, 54 proc. mieszka w miastach powyżej 100 tys. mieszkańców.
- Bazujemy na niepełnych danych, ale wydaje się, że wzrost wynagrodzeń dotyczy tylko części zatrudnionych. Z pewnością wzrosły dochody osób zarabiających najmniej, jest to zasługa zwiększenia o 200 zł płacy minimalnej – mówi money.pl socjolog Hubert Gieliński.
W 2020 r. minimalna pensja wynosiła 2600 zł brutto (1921 zł netto), obecnie nie może być niższa niż 2800 zł brutto (2062 zł netto). To wzrost o 7,7 procent.
Gieliński dodaje, że zauważalny jest też wzrost płac specjalistów. Potwierdzają to dane dotyczące programistów. Część z nich zażądała od pracodawców (i dostała) pensje wyższe nawet o 40 proc. Mowa jednak o ludziach zarabiających dziś od kilkunastu do nawet 20 tys. zł, głównie starszych programistach i menedżerach IT.
Dominika Opozda z firmy Devire podaje za przykład stanowisko Data Engineera.
- Jeszcze w 2020 roku średnie zarobki takiego specjalisty były na poziomie 17 tys. zł brutto. Teraz jest to już 24 tys. zł brutto, co oznacza 40-procentową podwyżkę. Taka osoba, współpracując w oparciu o kontrakt B2B, może otrzymać jedno z większych wynagrodzeń na rynku pracy IT, sięgające 30 tys. zł netto lub więcej – mówi ekspertka.
Budżetówka z podwyżkami?
W zeszłym roku podwyżki udało się wywalczyć pracownikom sfery budżetowej - m.in. nauczycielom i pielęgniarkom. Ci pierwsi dostali wzrost tzw. kwoty bazowej o 6 proc., pielęgniarki o 17 proc. Mimo wszystko, jak mówi przewodniczący OPZZ Andrzej Radzikowski, płace w budżetówce są średnio o 900 zł niższe od średniego wynagrodzenia w Polsce.
Podstawowym problemem budżetówki jest właśnie brak podwyżek. Zeszłoroczna była wyjątkiem, w tym roku rząd nie przewiduje kolejnej. To zaś może stać się zarzewiem potężnego protestu prawie 4 milionów pracowników. Rząd na propozycje związkowców (12 proc. podwyżki kwoty bazowej w tym roku) odpowiada wymijająco.
Emeryci – gdyby nie trzynastka, byłoby ciężko
W Polsce mamy ponad 6 mln emerytów. W 2020 r. ich świadczenia wzrosły o 3,56 proc. – odrobinę więcej niż inflacja. Sytuację seniorów delikatnie poprawiło wypłacenie tzw. 13. emerytury, dodatkowe świadczenie przełożyło się na 1025 zł rocznie, co w przeliczeniu na miesiące daje nieco ponad 85 zł.
W 2021 r. waloryzacja emerytur sięgnęła 4,24 proc. Dodatkowe, 13. świadczenie wyniosło 1066 zł.
Inflacja – ile zabiera?
Kolejnym problemem jest też interpretacja inflacji. Oznacza ona spadek wartości pieniądza, ale możliwości jej liczenia jest mnóstwo. Obowiązujący wzór opiera się na szeregu różnych czynników, wiele z nich ma realny wpływ na poziom życia obywateli, inne są słabiej zauważalne.
Wszystkich dotyka za to wzrost cen żywności. Co więcej, najbardziej uderza on w najsłabiej zarabiających. Im mniejszą pensję dostajemy, tym większą jej część musimy poświęcić na jedzenie. W latach 2019 i 2020 ceny żywności szły w górę o mniej więcej 5 proc. – o wiele bardziej, niż inflacja i prawie tak samo, jak oficjalne wynagrodzenia.
Co przyniesie nam końcówka roku?
Rok 2021 jak na razie oznacza gospodarczo-ekonomiczną huśtawkę. Bardzo szybko rośnie inflacja. W tej chwili jest szacowana na 5 proc. Według GUS przeciętne wynagrodzenie brutto w gospodarce narodowej w pierwszym kwartale 2021 roku wyniosło 5681,56 zł (4094 zł netto). To wzrost w porównaniu do pierwszego kwartału ubiegłego roku o 6,6 proc. Wciąż jednak mowa o mniejszej części przedsiębiorstw w Polsce.
Co więcej, premier Morawiecki komentując 5-procentową inflację pochwalił się rosnącą dynamiką wzrostu płac. Według najnowszych danych sięgnęła ona w tym roku 9,8 proc. Sęk w tym, że te dane odnoszą się do tzw. sektora przedsiębiorstw, a więc wyłącznie firm zatrudniających powyżej 9 osób, z wyłączeniem budżetówki. Mowa więc o nieco ponad 6 milionach pracowników. Pozostałe 10 mln może dostanie podwyżki, może nie. A na pewno mniejsze, niż badani przez GUS.