Opinia dr Marcina Mrowca, głównego ekonomisty Grant Thornton, powstała w ramach projektu #RingEkonomiczny money.pl. To format dyskusji na ważne, ale kontrowersyjne tematy społeczne i ekonomiczne. W siódmej edycji Ringu dyskutujemy o zasadach przyznawania świadczenia 800 plus, w szczególności dla imigrantów. Równolegle z tekstem Mrowca publikujemy opinię dr hab. Pawła Kubickiego i dr Zofii Szwedy-Lewandowskiej z Katedry Polityki Społecznej Szkoły Głównej Handlowej, a także artykuł dr Piotra Lewandowskiego, prezesa Instytutu Badań Strukturalnych. Punktem wyjścia do debaty była sonda na temat zmian w 800 plus wśród szerokiego grona ekonomistów.
Niniejszy tekst stanowi polemikę z poglądami wyrażonymi przez dr Zofię Szwedę-Lewandowską oraz dr. hab. Pawła Kubickiego w artykule, który ukazał się tydzień temu w money.pl. Dla komfortu Czytelników - aby nie musieli sięgać do tekstu oryginalnego - streszczam bądź szeroko cytuję wypowiedzi szanownych autorów, a następnie przedstawiam moje argumenty i tezy polemiczne.
Odnosząc się do programu 800+, autorzy zauważają, że:
- Wprowadzając program 500+ w 2015 r. zamrożono wcześniejsze zasiłki rodzinne z pomocy społecznej, co powoduje, że de facto nie mają one dziś znaczenia. Brak integracji 800+ z resztą systemu "sprawia, że dla obecnego 800+ nie ma realnej alternatywy", "jest to jedyny działający mechanizm wsparcia rodzin", zaś "wskutek wysokich kosztów tego programu, nie wdrożono bardziej złożonych programów pronatalistycznych";
- "program 500 plus miał być mechanizmem pozytywnie wpływającym na dzietność i sytuację demograficzną kraju, co nie do końca się udało. Wzrost urodzeń był umiarkowany i krótkotrwały - widoczny jedynie wkrótce po wprowadzeniu świadczenia";
- mamy sytuację niskiej dzietności i szybko starzejącą się populację, "ale jednocześnie z wyraźnym skokiem jakości życia rodzin wielodzietnych i całkiem dobrym zabezpieczeniem podstawowych potrzeb wszystkich dzieci, przy braku negatywnych konsekwencji dla rynku pracy".
Z częścią z tych tez wypada się zgodzić. Faktem jest, że wspomniane zasiłki przestały mieć znaczenie, faktem pozostaje, że 800 plus nie jest zintegrowany z pozostałymi instrumentami wsparcia finansowego rodzin i w pewnym sensie zablokował wprowadzenie bardziej wyrafinowanych działań.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Z tego wszystkiego nie należy jednak wyciągać wniosku, że "nie ma realnej alternatywy dla 800 plus". Rzeczywiście nie przedstawili jej politycy – ale moim zdaniem należy taką alternatywę opracować i widziałbym w tym szczególną rolę naukowców zajmujących się polityką społeczną. Mogliby oni zaproponować kierunki zmian zgodne z teorią, doświadczeniem innych krajów oraz – nie unikniemy tego – własnymi przekonaniami. Przeliczenie różnych wariantów musiałoby zostać dokonane przez odpowiednie ministerstwa ze względu na to, że ani ekonomiści rynkowi, ani akademiccy nie dysponują danymi odpowiedniej granularności dla takich obliczeń. Na końcu procesu mielibyśmy oparty o dane pogląd na temat tego, ile kosztuje jaka polityka, jak ją przeprowadzać efektywnie – bo program 800 plus jest przykładem na nieefektywność i marnotrawstwo publicznego "grosza".
Państwo musi dostrzegać ciężar wychowania dzieci
Jeśli chodzi o kierunki działań, które w moim przekonaniu należy podjąć, określiłem je w pierwszym tekście w ramach niniejszej dyskusji. Proponuję:
- zacząć od skonsolidowania istniejących instrumentów w jeden spójny system,
- określić celowane sposoby wsparcia rodzin wielodzietnych tak, by ich wsparcie osiągać niższym kosztem niż obecnie,
- wbudować w system podatkowy mechanizmy bazujące na założeniu, że podstawą utrzymania rodziny jest praca rodziców (a nie dotacje), ale państwo rozpoznaje ciężary związane z wychowaniem dzieci i równocześnie premiuje dzietność w ramach systemu emerytalnego.
Bardziej szczegółowo, sugeruję, aby wprowadzić zauważalne w skali budżetu domowego odliczenia od podstawy opodatkowania na każdego członka rodziny oraz możliwość bezpośredniego (przed opodatkowaniem) transferu części przychodów dzieci na rzecz emerytury rodziców. Alternatywą dla tego ostatniego pomysłu byłby niższy wiek emerytalny dla kobiet za każde urodzone dziecko.
Takie podejście z jednej strony wysyłałoby jasny sygnał, że trzeba samemu zapracować (co wobec najniższego w historii i prawie najniższego w UE bezrobocia jest dziś łatwiejsze niż kiedykolwiek w ostatnich kilkudziesięciu latach), a pomoc państwa polegałaby na zmniejszeniu obciążeń podatkowych. Z drugiej strony takie podejście ograniczałoby biurokrację i możliwości nadużyć. Na argument, że niektórzy nie mieliby z czego odliczyć, odpowiadam w ten sposób: można wprowadzić "ujemny podatek dochodowy". Obecnie na niskich stopniach drabiny zarobków często nie opłaca się podejmować legalnej pracy, bo utrata dochodów ze świadczeń jest większa niż ich przyrost z tytułu zatrudnienia. Odpowiedzią na to jest właśnie "ujemny podatek PIT"; został on zastosowany wiele lat temu np. na Słowacji i przyniósł bardzo pozytywne rezultaty.
Stwierdzenie, iż "program 500 plus miał być mechanizmem pozytywnie wpływającym na dzietność i sytuację demograficzną kraju, co nie do końca się udało", powinno zostać wyróżnione jako ekonomiczny eufemizm roku. Mamy program, którego zasadniczym deklarowanym celem była poprawa wskaźnika dzietności – tymczasem ten wskaźnik jest obecnie jednym z najniższych w krajach OECD, a więc cel zupełnie nie został osiągnięty. A jednocześnie skumulowany koszt tego programu do końca tego roku sięgnie 400 mld złotych. To walnie przyczyniło się do potężnego wzrostu zadłużenia państwa, co już teraz generuje potężne koszty obsługi długu i ryzyko dla finansów publicznych na przyszłość.
Co więcej, program 500 plus zainfekował myślenie całej klasy politycznej w kategoriach rozdawnictwa. Przypomnijmy, że świadczenie początkowo miało zachęcać do posiadania drugiego i kolejnych dzieci, później zostało rozciągnięte na pierwsze dziecko, a następnie zostało częścią licytacji politycznej "kto da więcej i szybciej". W rezultacie urosło do 800 plus, rozdawanego wszystkim bez rozróżnienia na potrzebujących go i niepotrzebujących, obywateli czy cudzoziemców.
Częścią tej licytacji były ostatnie wybory parlamentarne, gdzie – zgodnie z licznikiem obietnic wyborczych - każda z większych partii obiecywała ponad 100 mld zł dodatkowych wydatków rocznie, a niektóre partie nawet ponad 200 mld zł. Pokłosiem tego myślenia było tak zwane "babciowe" (program "Aktywny rodzic"), wdrożone bez żadnych konsultacji społecznych, a obciążające budżet państwa kwotą prawie 10 mld zł rocznie. W moim przekonaniu nie można programu 800+ bagatelizować, należy mówić o jego potężnych kosztach, braku zamierzonego efektu i konieczności jego racjonalizacji. Muszą to robić ekonomiści – bo politycy boją się w ogóle zbliżać do tego tematu.
Możemy ściągnąć imigrantów z... Europy Zachodniej
Tezy autorów nawiązujące do wątku demograficzno-imigracyjnego:
- "Polska z perspektywy Afryki czy Azji jest bogatym krajem UE z chłonnym rynkiem pracy", "racjonalna polityka ekonomiczna powinna koncentrować się na tym, jak zintegrować cudzoziemców, a nie jak ich powstrzymywać przed przyjazdem do Polski"
- "Dyskutujmy zatem nie o tym, czy cudzoziemcy będą przyjeżdżać do Polski, ale o tym, jak będą sobie radzić i ewentualnie kto będzie przyjeżdżał",
- "Istotne są działania zachęcające do pozostania w naszym kraju osób, które z różnych przyczyn zdecydowały się tu osiedlić i wychowywać dzieci. Równość w dostępie do świadczeń dla obcokrajowców mieszkających w Polsce może być taką zachętą".
Rzeczywiście jest tak, że z punktu widzenia Afryki czy Azji kraje europejskie, w tym także coraz wyraźniej Polska, są krajami bogatymi, z chłonnymi rynkami pracy. Rzeczywiście jest tak, że na jakąś formę programów imigracyjnych i asymilacyjnych zmuszeni będziemy się zdecydować. Jeśli schowamy głowę w piasek i pozwolimy, żeby to się "samo zadziało", bez naszego wpływu, to prawdopodobnie będzie miało masę negatywnych konsekwencji.
Jednak z faktu, że wiele osób z Afryki i Azji chciałby do nas przyjechać, wcale nie musi płynąć wniosek, że powinniśmy przyjmować każdego. Niekoniecznie też powinniśmy się skupiać na tych kierunkach imigracji – może okazać się, że nawet w Europie Zachodniej jest wystarczająca ilość osób gotowych przenieść się do nas, ceniąc spokój na ulicach i niewygórowane koszty życia. Gdyby do tego dołożyć najprostszy (a nie najbardziej skomplikowany w UE, jak jest teraz) system podatkowy i nieinwazyjną ideologicznie szkołę, mogłoby się okazać, że nie musimy aż tak szeroko otwierać drzwi na Afrykę czy Azję.
Należy wysłać jasny sygnał
Jest wiele krajów prowadzących od dekad politykę imigracyjną i asymilacyjną, a jedną z kluczowych zasad, które stosują, jest określenie, jakiego rodzaju imigrantów sobie życzą. Generalnie chodzi o przyciągnięcie ludzi, którzy będą wnosić wkład w gospodarkę, a nie przyjadą z nastawieniem, że im się coś należy (np. świadczenia od momentu przyjazdu). W tym kontekście decyzja o powiązaniu świadczeń na dzieci z faktem pracy w Polsce nie powinna być postrzegana w kategoriach moralnych - autorzy mówią o "podkopywaniu solidarności społecznej i karmieniu ksenofobii". Trzeba zrozumieć intuicje wyborców, że - po pierwsze - nie stać nas na rozdawnictwo publicznych pieniędzy dla każdego, kto stawi się w naszych granicach ze swoimi dziećmi, bo tych pieniędzy coraz bardziej brakuje na szkolnictwo czy policję i - po drugie - że wsparcie powinno być rodzajem ulgi podatkowej, a nie bezwarunkowego świadczenia.
Oprócz tego, że przyniesie to wymierne oszczędności dla budżetu, to do potencjalnych imigrantów wysyła sygnał, że Polska nie jest krajem, gdzie można przyjechać i dostać coś za nic. Najpierw trzeba coś wnieść, a w ramach rozliczenia można uwzględnić fakt posiadania i wychowywania dzieci. Myślę, że to właściwy sygnał, zaś obserwacja długofalowych skutków "polityki łatwych zasiłków" w krajach Zachodu jest chyba wystarczająco przekonywująca, aby nie chcieć iść ich ścieżką.
Autorem opinii jest dr Marcin Mrowiec, główny ekonomista Grant Thornton, minister gospodarki w Gospodarczym Gabinecie Cieni BCC. Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.