Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Z danych opublikowanych niedawno przez Główny Urząd Statystyczny wynika, że mamy do czynienia z rekordowym wzrostem pensji. I nie jest to dziennikarskie podbijanie tezy.
Jeśli zerkniemy w historyczne odczyty, to z takim tempem wzrostu pensji, jaki obserwujemy obecnie, nie mieliśmy do czynienia od rozpoczęcia transformacji ustrojowej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
I nie chodzi o to, że z jakichś powodów mamy świetny miesiąc, dwa czy trzy. Jest całkiem prawdopodobne, że cały rok będzie rekordowy pod tym względem. Mowa oczywiście o pensjach realnych, czyli z korektą na inflację. I wiele w tym udziału państwa.
To właśnie państwo, a nie rynek, przyczyniło się do tego, że Polacy mogą cieszyć się największym wzrostem wynagrodzeń w historii. A więc po kolei.
Przeciętne wynagrodzenie w I kwartale 2024 roku wzrosło rok do roku nominalnie o 14,5 proc. Realnie, czyli uwzględniając inflację, jest to wzrost na poziomie 11,5 proc.
Oto przeciętna pensja Polaków. Są najnowsze dane GUS
Eksperci z Banku Pekao przedstawili wykres odnoszący się do wzrostu płac realnych, cofający się do 2008 roku. Dzisiejsze ponad 11 proc. nie miało precedensu w tym okresie. Na grafice dostrzegamy kilka "pików" ale one ledwie oscylują w okolicach 7 proc.
Tu część z państwa, zwłaszcza tych, którzy bardziej interesują się danymi GUS o wynagrodzeniach, może powiedzieć, że przecież Urząd informuje o pensjach tylko w firmach prywatnych, zatrudniających powyżej 10 osób. I to jest prawda, ale tylko dla odczytów miesięcznych.
W przypadku rocznych i kwartalnych raportów, a o takich mówimy, podaje informacje dla całej gospodarki, również dla najmniejszych firm. Owe 11,5 proc. realnego wzrostu średniej krajowej dotyczy więc wszystkich osób zatrudnionych na umowy o pracę.
Jest jeszcze jeden zarzut, który może się tu pojawić.
Średnią pensję i jeszcze wyższe kwoty zarabia nie więcej niż jedna trzecia pracujących. A więc - mogą powiedzieć niektórzy - te ponad 11 proc. wzrostu płac odnosi się tylko do wąskiej i najlepiej wynagradzanej grupy pracowników. Ale jeśli spojrzymy na dane odnoszące się do mediany wynagrodzeń, to okaże się, że zazwyczaj dynamika jej wzrostu jest bardzo podobna do dynamiki średniej pensji.
Inaczej mówiąc: jeśli średnia krajowa wzrosła rok do roku o około 11 proc., to prawdopodobnie w przypadku mediany wynagrodzeń mieliśmy do czynienia z podobnym trendem.
Skokowy wzrost pensji. Skąd się wziął?
A skąd te podwyżki? Część wyjaśnienia kryje się w wysokiej inflacji, z którą mieliśmy do czynienia w ostatnich latach. Dzisiejsze podwyżki to w sporej części chęć odbicia sobie przez pracowników podwyżek cen towarów i usług.
Ale to nie wszystko. Bardzo wiele ze zjawiska, które obserwujemy obecnie, zawdzięczamy, jak już wspomnieliśmy, państwu.
Po pierwsze, w ostatnim czasie mieliśmy do czynienia ze skokowym wzrostem pensji w administracji. Podwyżki dostali m.in. nauczyciele. A tych w Polsce jest około pół miliona. Jeśli wszystkich pracowników w gospodarce jest 17 milionów, to sowita podwyżka dla wspomnianej grupy zawodowej przekłada się na ogólnonarodowe wskaźniki.
Dwa wzrosty najniższej krajowej w roku
Mieliśmy też do czynienia z rekordowym wzrostem płacy minimalnej. A właściwie z dwoma wzrostami w ciągu roku. Zazwyczaj płaca minimalna rośnie tylko na początku roku.
Obecnie minimalna wynosi 4242 zł brutto (w lipcu wzrośnie do 4300 zł). Ale w styczniu 2023 r. najniższe wynagrodzenie było na poziomie niecałych 3500 zł. To oznacza ponad 20-proc. wzrost rok do roku.
I biorąc pod uwagę to, że obecnie płacę minimalną zarabia około 3,5 mln Polaków, to właśnie owa podwyżka jest odpowiedzialna za sporą część efektu rekordowego wzrostu naszych pensji. To więc niższe pensje (minimalna i wynagrodzenia w administracji) ciągną w górę średnią, a nie tylko wysokie.
Według danych przytaczanych przez analityków banku PKO BP w ostatnich latach mieliśmy do czynienia z gwałtownym wzrostem liczby osób otrzymujących najniższą krajową. W 2020 r. na minimalnej pracowało około 1,5 mln osób. Obecnie jest to wspomniane ponad 3,5 mln Polek i Polaków.
Skąd takie zjawisko? Wraz z szybkim wzrostem najniższej krajowej zaczęli się na nią łapać ci, którzy przez lata otrzymywali wypłaty tylko niewiele powyżej tej kwoty.
Niektórzy mogą powiedzieć, że to zjawisko negatywne. Jednak gdyby nie nastąpił tak duży wzrost, wynagrodzenie milionów ludzi nie "podgoniłoby" skumulowanej inflacji. A to właśnie osoby zarabiające najmniej najbardziej odczuły ostatnie zawirowania, związane z podwyżkami cen. W przypadku ekonomicznych turbulencji to właśnie ci zarabiający najmniej najbardziej dostają po nosie.
"Gdzie te rekordowe podwyżki?"
Jest jeszcze jeden aspekt tego zagadnienia. Szybko rosnąca płaca minimalna prawdopodobnie nieco spłaszczyła siatki wynagrodzeń. A to oznacza, że potencjalnie również zmniejszyła nierówności, co jest procesem pożądanym zarówno ekonomicznie, jak i społecznie.
Pozostaje jeszcze jedna sprawa. Część osób może zapytać: gdzie są tak rekordowe podwyżki, bo ja ich w portfelu nie widzę? To istotna uwaga. To, że rośnie średnia płac, nie oznacza w żadnym razie, że rosną pensje wszystkich pracowników.
Dla tych więc, którzy w ostatnich miesiącach nie dostali podwyżek, informacja o tym, że w gospodarce wysokość wypłat rośnie w rekordowym tempie, jest marnym pocieszeniem. Może nawet irytować. Z perspektywy analitycznej istotne jest więc, jaki odsetek pracowników otrzymał w ostatnim czasie podwyżki. Lub też jaka część z pracodawców jest gotowa dorzucić swoim pracownikom kilka groszy.
Pod koniec ubiegłego roku o tę właśnie kwestię pracodawców zapytała firma Randstad. Podwyżki dla swoich załóg w nadchodzącym półroczu przewidywało 60 proc. firm. To rekordowy odsetek w historii badań prowadzonych w Polsce przez tę firmę, czyli od 2014 roku.
Polacy o swojej sytuacji finansowej
Trendy te mają swoje odzwierciedlenie w ankietach CBOS, który od początku lat 90. bada nastroje w ramach raportów pt. "Ocena sytuacji finansowej gospodarstw domowych". Jedno z zadawanych pytań brzmi: "Które z wymienionych określeń najlepiej charakteryzuje sposób gospodarowania pieniędzmi w Pana(i) gospodarstwie domowym?". W puli odpowiedzi znajdują się: bardzo biednie, skromnie, średnio, dobrze lub bardzo dobrze.
Od początku lat 90. stopniowo ubywało tych, którzy twierdzili, że żyje im się "bardzo biednie lub skromnie", a wzrastał odsetek tych, którzy uważali, że żyje im się "dobrze lub bardzo dobrze".
Najlepszym ekonomicznie momentem dla Polski (przynajmniej według tego badania) był przełom roku 2019 i 2020. Gospodarka gnała jak szalona, pensje rosły szybko, bezrobocie pozostawało na rekordowo niskich poziomach, zdążyło dorosnąć całe pokolenie, które nie pamiętało wysokiej inflacji.
Odsetek osób, które twierdziły, że żyje im się "biednie lub bardzo biednie", spadł do lekko powyżej 10 proc., a zadowolonych ze swojej pozycji ekonomicznej było około 35 proc.
I wtedy nadszedł Covid-19, później wojna, a następnie inflacja. Pozytywny trend się odwrócił: wzrosła liczba osób, które uważały, że "żyje im się skromnie" i spadł odsetek zadowolonych ze swojego położenia ekonomicznego. Ale najświeższe dane, z marca 2024 roku, wskazują na powrót do odczytów z najlepszego okresu, czyli z przełomu 2019 i 2020 roku.
Jeśli wyczerpaliśmy limit globalnego pecha na wiele lat - a miejmy nadzieję, że tak właśnie się stało - i w najbliższej przyszłości nie czekają nas kolejne, jakby powiedzieli ekonomiści - szoki, to należy się spodziewać dalszych podwyżek. A wraz z nimi polepszania się kondycji ekonomicznej Polaków.
Jednak z tyłu głowy należy mieć to, że ostatnie rekordy zawdzięczamy regulacyjnej roli państwa. Warto pamiętać, że chociaż wolny rynek rzeczywiście sprawdza się jako wehikuł postępu, to państwo również ma tu ważną rolę do odegrania. Jak widać, czasem jest to rola "przewodnia".
Autorem jest Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o ekonomii, gospodarce i kulturze, współtwórca podcastu i kanału na YouTube "Ekonomia i cała reszta"