Blisko rok temu w czerwcu po raz pierwszy w historii na polskim rynku energii elektrycznej pojawiły się ujemne ceny prądu.
"Dzień do zapamiętania. Jutro (11 czerwca - przyp. red.) pierwszy raz w historii w ramach market coupling (łączenia rynków - przyp. red.) na rynku spot w godzinach 11:00-16:00 mamy ujemne ceny energii. Zmiana miksu zmienia rynek" – pisała w serwisie X ówczesna pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Anna Łukaszewska-Trzeciakowska.
Historia powtórzyła się w październiku 2023 roku.
Ale dla właścicieli fotowoltaiki rozliczających się na zasadach net-billingu ujemne ceny energii elektrycznej to niekoniecznie dobra wiadomość. Bo gdy te spadają poniżej zera, pojawia się pytanie o to, kto ma ponieść koszty za energię, którą właściciel OZE dostarcza do sieci.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czy prosumenci będą dopłacać do produkowanej energii?
Na razie nie doszło do takich sytuacji, ale już od sierpnia wchodzą w życie rewolucyjne zmiany, czyli taryfy dynamiczne. Stawki za prąd będą ustalane co godzinę. Mogą zdarzyć się momenty – w słoneczny i wietrzny dzień, gdy produkcja energii z fotowoltaiki będzie na tyle duża, a zapotrzebowanie małe – że ceny energii spadną poniżej zera.
Wyobraźmy sobie np. taką sytuację w weekend lub święta, gdy pobór energii jest ograniczony, bo duży przemysł nie jest w stanie wtedy jej odebrać. Co wtedy?
Taryfy dynamiczne będą uprawnieniem, z którego będą mogli korzystać wszyscy odbiorcy energii, ale właściciele fotowoltaiki, którzy rozliczają się na zasadach net-billingu, zostaną nimi objęci automatycznie – podkreśla Jakub Plebański, starszy prawnik kancelarii Rödl & Partner.
Na pytanie, czy ta grupa będzie musiała dopłacać do produkowanej przez siebie energii, jeśli ceny na giełdzie będą osiągały ujemne wartości, odpowiada, że teoretycznie z ustawy o OZE wynika, że prosument nie będzie na tym tracił.
W takim wypadku ujemna cena energii będzie po prostu zamieniana na zerową, czyli prosument nic nie straci, ale i nic nie zyska.
Sprawa się komplikuje, gdy weźmiemy pod uwagę jeszcze jedną istotną okoliczność.
Operatorzy będą mogli wyłączać zdalnie instalacje
Ujemne ceny energii to niejedyny problem. Okazuje się, że zakład energetyczny, z którym mamy podpisaną umowę, będzie mógł nam zdalnie wyłączyć instalację. Jak to możliwe?
W umowach przyłączeniowych operator systemu może zaproponować możliwość zainstalowania urządzeń. Służą one do ograniczania ilości wprowadzanej energii w sytuacji, gdy nasz system elektroenergetyczny nie radzi sobie z jej nadmiarem – wyjaśnia Plebański.
Czyli mówiąc wprost: operator zgodnie z podpisaną umową będzie mógł wyłączyć naszą instalację fotowoltaiczną, gdy pojawią się ujemne stawki energii. Co się stanie, gdy odmówimy wprowadzenia takiej klauzuli do umowy i nie zgodzimy się na montaż urządzenia? Będzie to dla nas niekorzystne.
W takim wypadku reguła zerowych cen nie będzie stosowana, operator systemu może wówczas zastosować wobec nas ceny ujemne. W praktyce będzie się to wiązało z koniecznością dopłacania za wyprodukowaną przez siebie energię – tłumaczy prawnik.
"Kara za nieskonsumowanie energii"
Według naszego rozmówcy zastosowanie w tym wypadku cen ujemnych można uznać za swego rodzaju karę za to, że wytwórca obciąża system energetyczny energią, której sam nie jest w stanie skonsumować.
Nowy system taryf dynamicznych będzie więc w zasadzie dopingować do tego, aby konsumować jak najwięcej energii na własne potrzeby – wskazuje Plebański.
Kto na tym najbardziej skorzysta? Zdaniem eksperta na pewno opłaci się to tym, którzy elastycznie dostosują swoje potrzeby, mają instalację połączoną z magazynem energii oraz samochód elektryczny.
Podsumowując: jeśli wystąpią ujemne ceny energii elektrycznej, za wyprodukowany przez siebie prąd nie będą musieli dopłacać ci, którzy rozliczają się na zasadach net-billingu i zgodzą się na zainstalowanie urządzenia pozwalającego na zdalne wyłączenie instalacji.
Poradzą sobie także ci, którzy nauczą się zarządzać wytwarzaną przez siebie mocą lub zainwestują w magazyn energii.
Problem ujemnych cen nie dotknie natomiast prosumentów rozliczanych na zasadach net-meteringu.
Przypomnijmy: według tego modelu właściciele paneli rozliczają się za wyprodukowany przez siebie prąd na zasadzie "barteru", bez uwzględniania m.in. opłat dystrybucyjnych i podatków.
W przypadku net-billingu jest inaczej. Są wynagradzani za energię, którą wprowadzają do sieci, ale prąd, który kupują, jest obarczony m.in. opłatami dystrybucyjnymi i podatkami.
Ujemne ceny można przewidzieć
Krzysztof Dziaduszyński, członek zarządu Esoleo, firmy oferującej m.in. fotowoltaikę i pompy ciepła, uważa, że zakłady energetyczne nie są w pełni gotowe na wprowadzenie taryf dynamicznych. Przypomina także inną ważną kwestię.
Jeśli zgodzimy się na zainstalowanie urządzenia, które może zdalnie wyłączyć naszą instalację fotowoltaiczną, to warto wiedzieć, że 50 proc. kosztów tego urządzenia pokrywa zakład energetyczny, a kolejne 50 proc. musi zapłacić właściciel instalacji – wskazuje.
Co w takim razie powinni zrobić właściciele fotowoltaiki, by nie było konieczności wyłączania paneli?
– Na pewno warto zwiększyć własną konsumpcję energii. Kolejnym rozwiązaniem, które może być pomocne, jest inwestycja w magazyn energii. Chodzi głównie o to, aby nie oddawać energii wyprodukowanej z naszej z instalacji za przysłowiowe 0 zł, tylko ją np. zmagazynować i sprzedawać potem w momencie, gdy będzie droższa – tłumaczy Dziaduszyński.
Zwraca też uwagę na to, że ryzyko wystąpienia ujemnych cen energii można przewidzieć dobę wcześniej. W takim wypadku dobrą praktyką zakładu energetycznego, z którym mamy podpisaną umowę, powinno być wcześniejsze ostrzeżenie wysłane np. SMS-em, o tym, że w określonych godzinach mogą wystąpić ujemne ceny energii.
Tak, by klient wiedział, że warto w tym czasie wykorzystać wyprodukowaną energię na własne potrzeby lub ją zmagazynować, jeśli ma magazyn energii.
Opisywane przez nas zjawiska dotyczą całkiem sporej grupy Polaków. Według danych resortu rozwoju pod koniec września 2023 r. liczba prosumentów w Polsce przekroczyła 1,3 mln. Szacuje się, że obecnie jest ich już blisko 1,6 mln.
Moc przydomowych instalacji wynosi obecnie ponad 10 243 MW.
"Elektrownie węglowe pracują"
Maciej Borowiak, prezes Stowarzyszenia Branży Fotowoltaicznej Polska PV wskazuje, że rozwój i modernizacja sieci energetycznych nadal nie nadążają za gwałtownym wzrostem nowych instalacji fotowoltaicznych.
Jego zdaniem paradoksem jest to, że sektor OZE, który przyczynia się m.in. do spadku cen energii na giełdzie, jest stale ograniczany.
Rezultat jest taki, że skupiamy się na wyłączaniu taniej, zielonej energii z odnawialnych źródeł energii, bo nasz system elektroenergetyczny sobie z tym nie radzi, a w tym czasie elektrownie węglowe dalej pracują, mimo że koszty wytworzenia energii z węgla są nieporównywalnie wyższe – komentuje Borowiak.
W ostatnim czasie Polskie Sieci Energetyczne (PSE) już kilkukrotnie musiały interweniować, wprowadzając redukcję fotowoltaicznych źródeł energii, czyli polecając wyłączenie części elektrowni fotowoltaicznych. Podkreślmy: elektrowni, nie prywatnych instalacji.
Zdaniem PSE było to konieczne, ponieważ powstała nadwyżka energii i nie było na nią odbiorców. Tylko w ostatnie święta (29.03-01.04) w wyniku wyłączenia instalacji fotowoltaicznych "przepadło" ponad 13 000 MWh energii elektrycznej pochodzącej z odnawialnych źródeł energii.
Agnieszka Zielińska, dziennikarka money.pl