Rosyjskie serwery i systemy przechowywania danych (SDS) nie muszą już mieć krajowych procesorów, aby uzyskać dostęp do rynku zamówień państwowych - donosi "Kommiersant". Rząd w obliczu problemów z dostępnością własnych podzespołów, krajowej technologii, poszedł na ustępstwa.
Tylko "made in Russia"? Już nie
Do tej pory, aby dany sprzęt mógł się znaleźć w rejestrze Ministerstwa Przemysłu i Handlu oraz otrzymać dostęp do rynku zamówień publicznych, musiał opierać się na krajowej technologii.
Tzw. dekret nr 719 miał być zabezpieczeniem dla wykorzystywanych w administracji serwerów. Bezwzględnie zabraniał on używania zachodnich systemów operacyjnych wykorzystywanych w urzędach i ministerstwach, a także niektórych powiązanych z państwem spółkach z gatunku krytycznie ważnych.
W ciągu najbliższych paru lat planował m.in. obowiązkowe przejście na system Astra Linux, czyli bazujący na otwartej licencji Linuksa rosyjski system operacyjny - o czym pisaliśmy już money.pl.
Rosja ma problem
Jednak w związku z sankcjami, jakie po rosyjskiej agresji na Ukrainę nałożyły kolejne kraje, Rosja nie jest w stanie wytwarzać ich samodzielnie i wykorzystywać przy tym własnej technologii.
Jak przyznaje anonimowy rozmówca "Kommiersanta" zaznajomiony ze sprawą, w obecnych warunkach istnieje ryzyko, że systemów rosyjskich Bajkał i Elbrus nie wystarczy dla wszystkich klientów.
Dlatego też, jak pisze "Kommiersant", rząd zezwolił sektorowi publicznemu na zakup serwerów opartych na zagranicznych chipach.
Kryterium "made in Russia" zostanie zastąpione systemem punktowym. Firmy, które oferują rozwiązania dla rządowych instytucji, będą mogły wykorzystywać w nich zagraniczne technologie, ale będą mogły innymi parametrami "pokryć" fakt wykorzystania technologii zagranicznych, a nie krajowych.