- Więcej? Nie sądzę. To chyba nie potrafią liczyć. No jak przez jeden procent można płacić 200 złotych miesięcznie więcej? To trzeba policzyć, a nie opowiadać takie rzeczy – mówił minister rolnictwa Henryk Kowalczyk w Radiu Zet, pytany o skutki decyzji Rady Polityki Pieniężnej i o wyliczenia ekspertów, o ile wzrośnie rata statystycznego kredytu hipotecznego. W środę RPP podniosła stopy procentowe o 0,75 proc., a w ubiegłym miesiącu o 0,4 pkt proc. Ma to pomóc w okiełznaniu inflacji, ale uderzy też w kredytobiorców.
Z wyliczeń Expandera wynika, że za sprawą listopadowej decyzji RPP rata przeciętnego kredytu hipotecznego (w wys. 330 tys. zł na 25 lat) wzrośnie o 135 zł, a licząc z tą, która miała miejsce w październiku, w sumie o 221 zł. Dostępna kwota kredytu spadnie natomiast o 12,5 proc. To znaczy, że ktoś, kto na początku października mógł liczyć na 400 tys. zł, teraz dostanie maksymalnie 350 tys. zł.
Zdziwienie ministra Kowalczyka (z wykształcenia jest matematykiem) nie jest słuszne. Na oprocentowanie kredytu składa się: marża banku oraz stawka WIBOR. Marża jest ustalana na cały okres spłaty kredytu. Natomiast stawka WIBOR jest zmienna, a na jej wysokość wpływa właśnie poziom stóp procentowych w Polsce. W efekcie podwyżka stopy procentowej łącznie o nieco ponad 1 pkt procentowy, doprowadzi właśnie do takiego, dotkliwego wpływu na nasze portfele.
Minister Kowalczyk był też pytany o drogie święta – z prognozowaną inflacją nawet w wysokości 8 proc. Odparł, że wzrost cen żywności jest mniejszy niż inflacja, więc można powiedzieć, że zakupy relatywnie staniały. – Przeciętny Polak porównuje, ile ma w kieszeni, jak kupi żywność i ile mu zostaje. I zostaje więcej niż w poprzednich latach – stwierdził.
Według danych GUS w październiku 2021 r. ceny żywności i napojów bezalkoholowych wzrosły w porównaniu do października 2020 r. o 4,9 proc. To faktycznie mniej niż inflacja, która sięgnęła najwyższego od 20 lat poziomu – 6,8 proc. Napędza ją przede wszystkim 30-procentowy wzrost cen paliwa. Mówienie o oszczędnościach jest jednak nadinterpretacją, tym bardziej, że sytuacja zmienia się z dnia na dzień.
- Obserwując wszelkie długoterminowe stałe oraz zmienne trendy rynkowe szacuję, że czwarty kwartał br. w kwestii żywności będzie średnio droższy od analogicznego okresu w 2020 roku nawet o 10-12 proc. Do tego można dodać, że największe różnice cenowe konsumenci będą mogli obserwować w najmniejszych sklepach - mówi Karol Kamiński z Centrum Analiz Grupy AdRetail.
To może więcej zarabiamy?
Henryk Kowalczyk dodał też, że jeśli ktoś zarabia o 20 proc. więcej, a inflacja wynosi 6 proc., to 14 proc. zostaje mu w kieszeni – odniósł się w ten sposób do rządowej narracji, że wzrost cen nie dotyka Polaków, ponieważ dostają ciągle podwyżki.
Słowa Kowalczyka byłyby trafne jeszcze miesiąc temu. Z danych za wrzesień wynika, że przeciętne wynagrodzenie w średnich i dużych firmach wzrosło o 8,7 proc. w skali roku. Inflacja sięgnęła wtedy poziomu 5,9 proc., więc realne wynagrodzenie wzrosło o 2,8 proc. Ale już w październiku sytuacja się zmieniła. Inflacja dobiła do 6,8 proc. i wedle szacunków ekonomistów nie jest to jej ostatnie słowo.
- Realnie wynagrodzenia spadają - przyznaje w rozmowie z Money.pl Dawid Pachucki, ekonomista ING Banku Śląskiego.
Na dodatek wzrost płac, którym lubi chwalić się rząd i premier, nie jest ani przez rząd finansowany, ani nie dotyczy wszystkich pracowników. Dane Głównego Urzędu Statystycznego o podwyżkach dotyczą jedynie tzw. sektora przedsiębiorstw, czyli firm zatrudniających powyżej 9 osób. Rzadziej podaje się dane dotyczące tzw. gospodarki narodowej – to oznacza sektor przedsiębiorstw oraz budżetówkę (pracuje w niej łącznie ok. 3,8 mln ludzi).
Sektor prywatny (płacący lepiej) zatrudnia ponad 12,5 mln osób. GUS nie liczy jednak pensji osób pracujących w mniejszych firmach. W praktyce badane są pensje jedynie 9 mln z ponad 16,6 mln zatrudnionych w Polsce osób.
W zeszłym roku pracownikom sfery budżetowej udało się wywalczyć podwyżki - m.in. nauczycielom i pielęgniarkom. Ci pierwsi dostali wzrost tzw. kwoty bazowej o 6 proc., a pielęgniarki - o 17 proc. Mimo wszystko, jak mówi przewodniczący OPZZ Andrzej Radzikowski, płace w budżetówce są średnio o 900 zł niższe od średniego wynagrodzenia w Polsce.
Nawet jeśli ktoś oszczędzi, to… straci
Wzrost cen uderza nie tylko w płace, lecz także w oszczędności Polaków. Ciągle niskie stopy procentowe powodują, że oprocentowanie depozytów bankowych spadło prawie do zera. Trzymanie pieniędzy na lokacie nie chroni już nawet przed inflacją.